Upolitycznienie spółek, konkursy w atmosferze nepotyzmu i zatrudnianie „swoich” niezależnie od ich kompetencji. Zwolennicy PiS lubią tłumaczyć, że "PO też tak robiła". Sprawdźmy więc, jak polityka kadrowa partii Kaczyńskiego wygląda na tle poprzednika.
Pajęczyna Prawa i Sprawiedliwości oplata coraz więcej państwowych firm i urzędów. O tym, jak hojnie PiS dzieli się stanowiskami pisał m.in. „The Economist”, a powiązania personalne konsekwentnie dopisuje do listy .Nowoczesna. Czy PiS pod tym względem różni się od PO?
TEMPO ZMIAN
Roszady po zmianie władzy to norma, ale miotła PiS jest szczególnie szeroka. Podczas rządów SLD (2002-2005) usunięto nieco ponad 55 proc. prezesów obsadzonych przez poprzednią partię. W 2005 r. po półroczu pierwszych rządów PiS wymieniono 46 proc. prezesów. Aktywniejsza była Platforma, która zmieniła dokładnie 10 proc. foteli więcej, ale skala działań PiS nie ma porównania.
W pierwszym półroczu ze stanowiskami pożegnało się 96,9 proc. prezesów. Do kwietnia PiS odprawił prawie wszystkich szefów 32 największych spółek skarbu państwa, w tym osoby, które na fotelu przetrwały rządy trzech różnych ugrupowań. "Rzeczpospolita" obliczyła, że ogólny odsetek zmian personalnych przez 12 miesięcy wyniósł 114 proc.
ZMIANY W PRAWIE
Część problemów oficjalnie miała rozwiązać nowelizacja ustawy o służbie cywilnej, która wprowadza zakaz członkostwa w partii dla urzędników. Nie ma natomiast problemu z członkostwem przed objęciem stanowiska. Z 1580 zatrudnionych osób po wejściu w życie nowych przepisów zwolniono 212 osób.
Na wyższe stanowiska zatrudniono 131 osób spoza korpusu SC, ale oficjalnie przyznano, że część z nich mogła wcześniej pracować w administracji państwowej. Jednocześnie nowa ustawa zmieniła m.in. zasady naboru dyrektorów, którzy od tej pory nie są wybierani w otwartym konkursie, tylko powoływani na zasadach kodeksu pracy.
Nie ma również problemu, aby prawo naginać do bieżących potrzeb. Bartłomiej Misiewicz, podopieczny ministra Macierewicza, w dokumentach rekrutacyjnych określił się jako „administratywista”, co w założeniu oznacza absolwenta. Problem w tym, że Misiewicz studiów nie skończył. Nie przeszkodziło to nikomu w zatrudnieniu go we władzach Polskiej Grupy Zbrojeniowej, czy obsadzeniu go jako szefa gabinetu Macierewicza. Mało tego, ze względu na ten „problem” PGZ zmieniła statut i od tej pory do rady wystarczy sama matura.
Platforma nie zmieniała prawa w tak oczywisty sposób, ale w praktyce to w niczym nie przeszkadzało. Kiedy w konkursie wybierano nowego szefa NASK, pojawiły się wątpliwości co do jego przebiegu. Nagle okazało się, że związanego z ABW Michała Chrzanowskiego ocenia Piotr Durbajło, jego były zastępca w ABW. Walory inne niż wykształcenia doceniała także poprzednia władza. Jacek Zakrzewski dostał posadę w Polskiej Akademii Nauk bez dyplomu, za to z wyrokami sądowymi.
Ogólnopolskim skandalem skończył się nabór na dyrektora śląskiego NFZ. W konkursie wybrano popieraną przez PO Ewę Momot, prawniczkę bez doświadczenia w zarządzaniu dużymi instytucjami. Odpadły kandydatury dyrektorów szpitali i byłego prezesa NFZ.
NEPOTYZM
PiS za cel obrał sobie zmiany we wszystkich instytucjach. Aby było to możliwe, tuż po objęciu władzy rozpoczął agresywną politykę kadrową, która poza spółkami objęła także media i prokuraturę. W wielu przypadkach kadry były zresztą przygotowane już wcześniej. W ciągu pół roku doszło do 200 „osobistych” nominacji na stanowiska w spółkach. To prawie połowa sumy nazwisk z niesławnej listy wstydu PO, na której zapisanie partia Tuska potrzebowała czterech lat.
Według „Niebieskiego sygnalisty” najgęściej od znajomych jest w Grupie Energa, gdzie zauważono 54 koneksje. W PGE jest ich 22, a w PGNiG 17. Co ciekawe, uważana za najważniejszy łup każdej władzy KGHM może "pochwalić się" tylko 10 koneksjami.
W pierwszym expose Donald Tusk zapewniał, że o zawłaszczaniu spółek skarbu państwa nie będzie mowy. Karuzela ruszyła jednak w 2007 roku, a na początku drugiej kadencji PO, „Puls Biznesu” wyliczył 428 nazwisk powiązanych z PO osób zatrudnionych przez państwo.
W 2012 r. co drugi stołeczny radny zarabiał w instytucjach rządowych i samorządowych, takich jak Polski Holding Nieruchomości czy Wojskowa Agencja Mieszkaniowa. Dla przykładu Mazowiecka Jednostka Wdrażania Programów Unijnych, zarządzana przez Wiesława Raboszuka, radnego PO, na 300 pracowników miała na etacie 60 działaczy PO, lub ich krewnych. Kiedy zaproponowano ustawę, zgodnie z którą o wejściu do rady nadzorczej państwowej spółki miałby decydować dziesięcioosobowy komitet, ta została zablokowana przez Grzegorza Schetynę.
WNIOSKI
Jeszcze w 2012 r. PiS zwoływał pospolite ruszenie wojewódzkich struktur, które otrzymały zadanie patrzenia Platformie na ręce i odnotowywania, gdzie obsadzono swoich ludzi.
Przed ostatnimi wyborami Jarosław Kaczyński zapowiadał ogromne porządki w spółkach skarbu państwa i reformę administracji publicznej. Wygląda na to, że same hasła prezesa nie wystarczą do uzdrowienia systemu. Co więcej, wymienione powyżej dane pokazują, że błędny jest argument PiS, że obecny skok na stanowiska jest usprawiedliwiony, bo "PO robiła tak samo". Owszem, poprzednia władza nie ustrzegła się podobnych patologii. Ale skala zjawiska w przypadku prezesa Kaczyńskiego i jego ludzi przekracza wszelkie wyobrażenia.