W Sejmie trwają prace nad konserwatywnym projektem ustawy łamiącej kompromis aborcyjny. Przy braku lewicy w Sejmie sprzeciw wyrażany jest głównie na ulicach czy w sieci. Coraz częściej obrońcy status quo popadają w mocno dramatyczny ton. Tymczasem zwykła presja społeczna wystarczy. Nie trzeba rozdzierać szat. Bo Jarosław Kaczyński to pragamatyk.
Prawo i Sprawiedliwość skierowało do dalszych prac w Sejmie ultrakonserwatywny projekt ustawy aborcyjnej. To było do przewidzenia. Odrzucono z kolei projekt liberalizujący dostęp do aborcji. To z kolei małe zaskoczenie, bo PiS w kampanii wyborczej obiecywało, że nie będzie odrzucać w projektów obywatelskich w pierwszym czytaniu. Liczono więc, że projekt zostanie utopiony gdzieś w komisji.
Słowa
Splot tych wydarzeń wywołał reakcję w postaci protestu kobiet. W poniedziałek 3 października wiele z nich nie przyjdzie do pracy. Pojawił się też pomysł wywołania tzw. runu na banki, czyli masowej wypłaty gotówki i wyczyszczenia z niej bankomatów oraz oddziałów.
Ale poza działaniami, jest też cała masa słów. A te są coraz bardziej skrajne. To zresztą typowe dla środowisk feministycznych – potrafią bardzo szybko z masowej sprawy zrobić coś, co rozumie tylko wąska grupa wtajemniczonych. Coraz wyraźniej w tym kierunku zmierza protest przeciw zaostrzeniu prawa aborcyjnego.
PiS à rebours
Barbara Nowacka pisze, że już nie ma żadnego kompromisu – był, fałszywy, ale w zeszłym tygodniu został zerwany. To robienie dokładnie tego, co PiS, tylko w przeciwną stronę.
Feministki zdają się też zapominać, że większość polskiego społeczeństwa jest katolicka, nawet jeśli to tzw. katolicyzm kościółkowy. I o ile dla tej części ważne jest zachowanie prawa do wyboru, to przedstawianie aborcji jako czegoś w sumie okej, czy wręcz chwalenie się nią, jest niedopuszczalne. A ten ton coraz częściej i wyraźniej słychać. Słabo wygląda też grupka pań ubranych na czarno z wyciągniętymi środkowymi palcami na tle Pomnika Armii Krajowej.
Gęsta atmosfera
Do tego narasta atmosfera zagrożenia państwem wyznaniowym. Niczym innym jak straszeniem jest też mówienie o tym, że do Sejmu trafił projekt ustawy przewidujący dwa lata więzienia za sprzedaż pigułek "dzień po". To prawda, taki projekt jest, ale w formie petycji. Więc Sejm się nim nie zajmie, bo petycja nie jest w Polsce elementem procedury ustawodawczej.
Takie zamknięcie się na wąski elektorat nie pomaga sprawie, bo szansą na zatrzymanie zmian jest masowość protestu, a nie jego wyrazistość (by nie napisać: fanatyzm). Bo Jarosław Kaczyński to pragmatyk. A to oczywiście od niego zależy, czy prawo aborcyjne zostanie zaostrzone.
Prezes-pragmatyk
Oczywiście oficjalnie w PiS nie ma dyscypliny partyjnej w sprawach światopoglądowych. Ale przecież wystarczy, że ludzie prezesa porozmawiają z poszczególnymi posłami indywidualnie. A przecież część posłów jest za utrzymaniem kompromisu. Jeszcze inni ponad własne poglądy przedkładają zdanie prezesa.
Wystarczy więc, że ministrowie wyjadą na zaplanowane wcześniej zagraniczne wizyty albo po prostu zostaną w gabinetach w ministerstwie. I opozycja będzie miała wystarczająco dużo głosów, by ustawę odrzucić.
Czas
Ale to dopiero pieśń przyszłości, bo przecież teraz projekt utknie w komisjach. Może z nich wyjść za kilka miesięcy, za rok, a może nie wyjść wcale przed końcem kadencji. Dlatego te najcięższe słowa warto zachować na później.
Na razie wystarczy zwykły obywatelski sprzeciw. Jarosław Kaczyński już raz takiemu uległ. Dokładnie 13 kwietnia 2007 roku Sejm odrzucił projekt zmian w konstytucji. Przewidywał on dodanie do zdania "Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia" słów "od momentu poczęcia", co wiązałoby się z koniecznością zmian w ustawach i całkowitym zakazaniem aborcji.
Prywatna wojna Marka Jurka
Sejm po pół roku prac odrzucił projekt zmian w konstytucji, co poskutkowało rozłamem z PiS i odejściem Marka Jurka z funkcji Marszałka Sejmu. Polityk był tak rozgoryczony zmianą frontu Kaczyńskiego, że przygotował Białą Księgę, w której ujawnił m.in. swoją korespondencję z prezesem PiS.
Później Jurek wielokrotnie pisał do Kaczyńskiego, zarzucając mu dwulicowość i torpedowanie zmiany konstytucji. Oskarżał też Prezesa o rozkręcanie politycznej awantury. Tak samo jest teraz – dla PiS kłótnia o aborcję to wygodny sposób na odwrócenie uwagi od swoich problemów i na zepchnięcie opozycji z PO i Nowoczesnej w lewicowe nisze.
Presja
O ile wtedy odrzucenie projektu było dla Kaczyńskiego dość kosztowne politycznie, teraz w partii nie ma ludzi o tak silnej pozycji, jak wtedy Jurek. Nikt też nie walczy o sprawę tak, jak ówczesny Marszałek Sejmu.
A nic nie wskazuje na to, by Kaczyński miał zmienić zdanie i z wiekiem przesunąć się na skrajnie konserwatywne pozycje. Można tak wnosić po wypowiedzi człowieka, który sporo z Prezesem rozmawia i zna jego poglądy, a jednocześnie ma interes w tym, by się mu przypodobać. Chodzi o Mateusza Morawieckiego, który na ostatniej konferencji prasowej zadeklarował, że popiera kompromis.
Jarosław Kaczyński ma dzisiaj wiele kłopotów. I potrzebna jest mu sprawa, która je przykryje, ale nie jest mu potrzebna wojna światopoglądowa czy obyczajowa. Dlatego będzie utrzymywał stan napięcia, co jakiś czas sprawa aborcji będzie wracała do dyskursu publicznego. Ale dopóki Prezes będzie miał świadomość, że zaostrzeniu przepisów sprzeciwiają się masy, do zmiany nie dojdzie. I na utrzymaniu masowości protestu powinny się skupić środowiska feministyczne. A najlepszą drogą do tego jest tonowanie nastrojów i dostosowanie języka do polskich realiów.