FanFiction. Przez pisarzy traktowane po macoszemu, tworzone z rumieńcem na twarzy przez wtajemniczonych, czytane przez podobnie wtajemniczonych. Niechciane dziecko literatury i grafomanii. Chorobliwe zajęcie dla wariatów. Seksualna fantazja kiepskiej jakości. Naprawdę? Bestseller w Stanach i Wielkiej Brytanii, „50 Shades of Grey”, autorstwa matki w kryzysie wieku średniego, Eriki Leonard James, zaczął swój literacki żywot właśnie jako fanfic – historia dopowiedziana przez fana. W tym wypadku fankę sagi „Zmierzch”. Fanfici to więc nie tylko świadectwo tak obsesyjnego przywiązania do danej historii czy bohaterów, że kończy się to snuciem ich losów według własnego scenariusza, ale nierzadko – zaczyn całkiem niezłej literatury.
Większość fanficów to opowieści z mocnym podtekstem erotycznym. Zakochujemy się w bohaterach i chcemy widzieć, jak uprawiają miłość, we wszystkich konfiguracjach, jakie przyjdą nam do głowy. Pisarz czy reżyser nigdy nie zaspokoi naszych oczekiwań. Możemy za to zaspokoić się sami ( tak – to celowa dwuznaczność).
„50 Shades of Grey”, „50 Shades Darker” i „50 Shades Freed” nie umykają schematowi – to trylogia spod znaku soft core. Akcja dzieje się w Seattle. Śledzimy pogłębiający się związek absolwentki college'u Anastasi Steele i młodego magnata biznesu, Christiana Grey'a. Anastasia, niewinna dziewica, zakochana bez pamięci w Grey'u, zgadza się czynić zadość jego rozmaitym seksualnym zachciankom, do których należy bondage, dominacja i sadyzm, czyli to, co popularne znane jest pod skrótem BDSM. Ona jest dobra i czysta, on jest pokręcony i mroczny, ale tak naprawdę wrażliwy i spragniony miłości. Wszystkie tomy wspięły się na same szczyty list bestsellerów w Stanach i Wielkiej Brytanii i sprzedały się w milionach kopii na całym świecie.
Początkowo powieść nazywała się „Master of The Universe”, autorka pisała pod wielce dekoracyjnym pseudonimem Snowqueens Icedragon, a bohaterowie nosili imiona bohaterów sagi „Zmierzch”, Edwarda Cullena i Belli Swan. Po komentarzach, które zwracały uwagę na mocny seksualny kontent opowieści, James usunęła ją ze stron fanowskich i umieściła na własnej, FiftyShades.com, skąd usunęła ją przed publikacją.
Opublikowało ją wydawnictwo Writer's Coffee Soup – początkowo ostrożnie, jako e-booka. Szybko okazało się jednak, że kłopoty panny Anastazji, na modłę „9 i pół tygodnia” cieszą się wielkim powodzeniem. Co ciekawe, główną grupą odbiorów są głównie zamężne kobiety po 30stce, z pokolenia Eriki. Niektórzy recenzenci ochrzcili nawet z tego powodu trylogię mianem „mommy porn”. Mama, która marzy o prawdziwej miłości w kostiumie BDSM? Za białym płotkiem amerykańskich przedmieść musiało zrobić się naprawdę nudno. Wyzwolenie gospodyni domowej w XXI wieku, jak widać nie będzie wywołane ciętą feministyczną publicystyką w rodzaju "Feminine Mystique" Betty Friedman, a romantyczno-erotyczną fantazją fanki „Zmierzchu”, która nie uświadamia sobie nawet, jakie granice przekraczają dzięki niej znudzone mamuśki.
Przez łamy pracy feministycznej i nie tylko, przetoczyła się wielka dyskusja, czy gatunek erotyzmu pokazywany w książce poniża kobiety, czy wręcz przeciwnie, może być wyzwalający. Dyskutowano też nad jakością tekstu, który większości recenzentów wydawał się okropnie harlequinowy, ale niemalże wszyscy przyznawali, że powieść czyta się świetnie.
W kwietniu 2012 roku E.L James została wymieniona na liście 100 najbardziej wpływowych ludzi na świecie „Magazynu Time”. „Fifty Shades of Grey” ma być zekranizowana. Podobno Brett Easton Ellis, jeden z najznamienitszych i najbardziej niegrzecznych współczesnych pisarzy Ameryki zgłosił się do napisania scenariusza. Ciekawe czy będzie podobny do najsłynniejszego romansu BDSM w wersji soft lat 80.?
W Polsce „50 Shades of Grey” ukażą się 20 października w wydawnictwie Sonia Draga.