Jaka jest - każdy widzi. Mało tego, fakt ten został uwieczniony na dziesiątkach, jeśli nie setkach tysięcy zdjęć. Na każdym idealny makijaż, dopasowany do nie mniej idealnie skrojonego ubrania. Pomiędzy jednym “ochem”, a drugim “achem” nad piękną okładką modowego magazynu bardzo łatwo wyciągnąć wniosek, że uwieczniona na niej modleka, ma życie “idealne”. I oczywiście, że cały swój dzień pielęgnowaniu tej “idealności” podporządkowuje - biega od siłowni do kosmetyczki, potem przespaceruje się po wybiegu, wieczorem rzucając kilka uśmiechów do obiektywu. Życie jak w Madrycie, pardon, w Mediolanie? Chyba na Księżycu - tak możemy odpowiedzieć po dniu spędzonym z Kasią Kniołą.
Udział w sesjach, pokazach i dbanie o wygląd - to zadania Kasi-modelki, która grafik współdzieli z Kasią-mamą oraz Detoxikate - właścicielką firmy i producentką naturalnych koktajli w jednym. Do tego zacnego grona dołącza czasem Kasia-pasjonatka jogi. Zastanawiając się, czy jej zdolności do multitaskingu mają granice, postanowiliśmy dołożyć jej jeszcze jedno zadanie - testowanie Yoga Book, a dokładnie najnowszego urządzenia 2 w 1 - Lenovo Yoga Book. Zapytaliśmy, jak wszystkie te role udało jej się wkomponować w plan dnia.
Poranek (wczesny):
O której budzi się emerytowana modelka? Jeszcze nie wiem bo ciągle pracuję i cieszę się, że w tym wieku jeszcze mogę. 28 lat to jak na modelkę rzeczywiście wiek podeszły. Na rynku jestem od 13 lat, więc prawie połowę życia. Przygodę z modellingiem zaczęłam od wygranej w konkursie Elitte Model Look w 2003 roku. Później pojechałam na międzynarodowe eliminacje i zaczęło się - Paryż, Mediolan, Nowy Jork…
Dzisiaj, kiedy większość czasu spędzam w Warszawie, najczęściej budzi mnie moja córka Łucja. Czasem jest to godzina ludzka, czasem nieludzka, ale tak to jest z małymi dziećmi, więc nie mamy z tym większego problemu. Nie jemy wspólnego śniadania, bo Łucja idzie do przedszkola. Kuba, mój chłopak, idzie na jogę. Kiedy wraca, wtedy wspólnie coś sobie przygotowujemy.
Po śniadaniu:
Zaczynam dzień. Kiedy mam więcej czasu dla siebie, jadę poćwiczyć na siłownię. Jeśli mam mniej czasu - ćwiczę w domu. Następnie biegnę po zakupy - muszę znaleźć produkty do koktajli, które produkuję jako Detoxikate. Zajmuje mi to sporo czasu, bo bardzo dużą uwagę przywiązuję do tego, aby były to produkty świeże, organiczne. Czasem w poszukiwaniu szpinaku potrafię zjeździć całe miasto. Najchętniej wybieram małe, sprawdzone sklepiki. Chociaż w dużych sieciach również można znaleźć bio-perełki, trzeba tylko uważnie ich szukać. Jednym z moich najbardziej sprawdzonych dostawców “zieleninki” jest moja mama. Dzięki niej mam, na przykład, świetny jarmuż uprawiany bez nawozów.
Na produktowe polowanie zabieram Yoga Book. Lekki, poręczny, mieści się w torebce, więc nie ciąży kiedy dźwigam do samochodu torby z zakupami. Świetnie sprawdza się też jako element wyposażenia “mobilnego biura”, bo właściwie wszystko, co wiąże się z Detoxikate, mogłabym robić w domu, ale... ten cały rytuał związany z wyjściem z domu do pracy również jest potrzebny. Czasem, kiedy muszę popracować na komputerze, to wolę to zrobić z kawiarni niż siedzieć w domu. Yoga Book właśnie do takiego trybu pracy jest stworzony - kawiarniane stoliki bywają okropnie nieustawne, z klasycznym komputerem czasem ciężko się “wpasować”. Fakt, że nie muszę szukać stolika przy ścianie z gniazdkiem, bo nagle może mi się wyładować bateria też jest sporym plusem. Z Yoga Book mogę pracować poza domem właściwie cały dzień. I być może tak bym robiła, gdyby nie to, że muszę zostawić kilka kresek energii dla Łucji, która stała się największą fanką mojego nowego gadżetu, o czym za chwilę.
Południe:
O 13 odbieram Łucję z przedszkola. Wtedy przełączam się w tryb domowy - zajmuję się dzieckiem, organizuję drzemki, robię porządki w domu. Jak wszystko idzie gładko, robię obiad, chociaż przyznaję, że nie zdarza się to często. Jesteśmy trochę rozpieszczonymi wegetarianami - prawie codziennie stołujemy się w ulubionym wegańskim bistro. Ceny są na tyle rozsądne, że właściwie finansowo czasem opłaca nam się to bardziej, niż domowe gotowanie. Poza tym, Łucja je w przedszkolu, więc nie muszę martwić o to, żeby dziecko nie chodziło głodne.
Drzemka:
Oczywiście dotyczy ona Łucji, a nie mnie. Ja w tym czasie ogarniam rzeczy komputerowe, bo, co zrozumiałe, nie mogę wtedy blendować koktajli. Odpowiadam na maile, przyjmuję zamówienia, wysyłam zamówienia na kartony - wszelkie tego typu rzeczy, związane z komputerem, a właściwie tabletem, odkąd korzystam z Yoga Book. Trochę obawiałam się, że brak standardowej klawiatury będzie mi przeszkadzał, ale okazało się, że klawisze wyświetlane na panelu są tak samo wygodne.
Kiedy Łucja wstaje, Kuba przejmuje obowiązki rodzicielskie. Staramy się dzielić opieką, więc oni zaczynają zabawę - budują z klocków, czy idą na podwórko. A ja zaczynam blendowanie.
Skąd pomysł na Detoxikate? Na początku był blog. Wrzucałam na niego głównie zdjęcia jedzenia. W tym samym czasie w Nowym Jorku zaczęła się moda na wszelkiego rodzaju juice bary czy usługi “detoksu na zamówienie”. Bardzo chciałam taką modę wprowadzić do Polski. A że z pomysłem otwarcia takiego baru ktoś mnie wyprzedził, stwierdziłam, że równie dobrze mogę robić zestawy koktajli na zamówienie.
Latem 2015 roku blendowałam pierwsze jarmuże i banany. Butelki wyglądały zupełnie inaczej, nie miały nawet porządnych etykietek. Do wszystkiego dochodziłam małymi krokami, ale tak pewnie miało być. A dzisiaj jesteśmy po wizualnym odświeżeniu. Zamiast naklejek z napisem “Detoxikate” mamy porządne etykiety. Opakowania też przeszły ewolucję - sprawdzaliśmy słoiki, butelki z wąską szyjką, które się nie sprawdziły, bo koktajle jednak są jednak gęste. Teraz mamy pękate, z szeroką szyjką.
Popołudnie
Przygotowanie kilku zestawów koktajli zajmuje trochę czasu, więc między jednym bzyknięciem blendera a drugim ogarniam Łucję, która zdążyła wrócić z podwórka. Jak każdą trzylatkę, roznosi ją energia. Yoga Book, niespodziewanie, okazał się genialną “niańką”. I nie, nie mam tu na myśli pójścia po najmniejszej linii oporu i puszczania na nim bajek (choć, owszem, do tego też nam służy).
Dzięki specjalnej podkładce którą kładzie się na tablecie, rysunki Łucji automatycznie zapisują się w pamięci urządzenia. Wyjątkowo udane “dzieła” nie tylko zajmują honorowe miejsce na drzwiach lodówki, czy ścianie w pokoju, ale trafiają do komputerowego archiwum. W każdej chwili można mailowo pochwalić się babci laurką, a sam rysunek - wręczyć kilka dni później.
Wieczór
Sama rozwożę koktajle do klientów. I przywożę - puste opakowania, bo Wszystko, czego używamy, jest do recyklingu. Szklane butelki dowozimy w poręcznych kartonach i cały taki zestaw można nam oddać. Takich klientów lubimy i dajemy im zniżki - 10 procent, więc nie mało, ale szerzenie świadomości ekologicznej jest tego warte. A ludzie współpracują na ogół i oddają.
Po powrocie, kiedy Łucja śpi, mogę wreszcie… jeszcze trochę popracować. Szukam przepisów, inspiracji. Kiedy dzień był średnio intensywny - rozkładam się przy stole i zapisuję nowe pomysły. Jeśli bardzo intensywny - kładę się na kanapie i przeglądam różnego rodzaju blogi i portale na temat szeroko pojętego wellness. Wtedy chyba najbardziej doceniam Yoga Book i fakt, że można z niego wygodnie korzystać nawet na leżąco.