Znicze, zabawki, książki, czasopisma, artykuły papiernicze – to wszystko można dziś kupić w urzędach pocztowych, które zamieniają się powoli w sklepiki osiedlowe. Klienci stojący w kolejkach złoszczą się, a pracownicy poczty nie tylko handlują w najlepsze, ale jeszcze sprzedają ubezpieczenia.
Przyznaję, że moje kontakty z Pocztą Polską są raczej ograniczone. Czasem ze skrzynki wyjmę jakiś rachunek, okazyjnie kartkę pocztową, zdarza się, że listonosz zostawi awizo. Trzeba potem biec do placówki po odbiór przesyłki, a tam... kolejka, co druga osoba stoi i ze świstkiem awizo w ręku i przygotowanym dowodem osobistym. Wszystko po to, żeby szybciej, bo czas goni, bo chce jak wreszcie wrócić do domu. Ale nic z tego. Czasy, gdy na poczcie jedynie odbierało się przesyłkę, nadawało list czy płaciło rachunki już minęły. Teraz urzędy pocztowe to sklepy, kantory walut i agencje ubezpieczeniowe w jednym.
– Panie, to jest jakiś horror. Nie dość, że listonoszowi nie chce się przesyłek nosić i tylko awizo wrzuca do skrzynki, to potem pół godziny w kolejce trzeba odstać, bo tu sobie sklepik zrobili – żali się pan Krzysztof Grodziński, którego spotykam w urzędzie pocztowym przy ulicy Odkrytej na warszawskiej Białołęce. Rzeczywiście, przed nami stoi dziewiętnaście osób, a że tylko dwie pracownice poczty obsługują na bieżąco klientów, to można się spodziewać, że parę minut postoimy.
Czas, który trzeba stracić w kolejce można poświęcić na zapoznanie się z ofertą handlową przygotowaną specjalnie dla klientów. Kupić można prawie wszystko. Są książki, słodycze, baterie alkaliczne, poradniki, kalendarze, zabawki. Nie brakuje nawet pięciu rodzajów zniczy, w końcu kilka dni temu był 1 listopada i Wszystkich Świętych.
Stoimy z panem Krzysztofem, a kolejka w ogóle nie porusza się do przodu. Przed nami utknęły dwie osoby przy okienkach. Przy jednym ktoś opłaca rachunki. – Widzi pan? Kto jeszcze rachunki na poczcie opłaca? Przecież to strata czasu, wystarczy mieć konto internetowe i nie trzeba stać w tych kolejkach – cicho komentuje pan Krzysztof. Przy drugim stanowisku utknęła młoda mama z dzieckiem w wózku, która nie może się zdecydować, którą książeczkę kupić dla swojej pociechy. A wybór zaiste łatwy nie jest, pozycji jest przynajmniej kilkanaście.
– Kiedyś było tak, że człowiek stał przy okienku i lizał znaczki. Dziś mało kto listy wysyła, to ludzie stoją i wybierają znicze – komentuje pan Krzysztof. – Jakie znicze, przecież już po świętach – mówi pan, który stanął za nami. Ma awizo w ręku i złość w oczach. – Jedyny dzień, kiedy można coś normalnie załatwić to środa rano. Pan nie pyta dlaczego, bo nie wiem, ale tylko w środę rano nie ma tu kolejek – zapewnia mnie. – Niestety, muszę odebrać dziś, ostatni dzień. No to postoimy... – dodaje smutno.
Choć na dworze temperatura wynosi niewiele ponad zero, to w urzędzie jest ciepło. Ktoś spragniony wychodzi na chwilkę z kolejki i podchodzi do wielkiej lodówki, wyciąga Frugo i wraca do kolejki. – Nasz klient, nasz per pan. Najpierw tym badziewiem na półkach sprawiają, że tworzą się kolejki, to potem ustawiają lodówki z napojami, żeby klienci nie mdleli z powodu duszności– komentuje Krzysztof Grodziński. A mężczyzna za nami zastanawia się, czy może jednak nie lepiej poczekać i wrócić w środę z powtórnym awizo.
Wreszcie udało się. Rachunki pani zostały opłacone, a mama wraz z dzieckiem opuszczają placówkę pocztową z książką o Kopciuszku pod pachą. Kolejka drgnęła, przez kilka minut wszyscy stojący przede mną zainteresowani są jedynie odebraniem listu poleconego lub zakupem znaczka i koperty. Kiedy więc przyszła kolej mężczyzny, który w międzyczasie zdążył wypić Frugo nic nie zwiastowało tego, że tym razem utkniemy na dobre. Zapłacił za napój, kupił znaczek, odebrał paczkę i zainteresował się ofertą ubezpieczeniową serwowaną przez pocztę.
– To absurdalne, jeśli ktoś naprawdę chciałby mieć dobre ubezpieczenie, to przecież trzeba przeczytać wszystko, całą umowę, także to, co jest jest napisane małym druczkiem. A na to na poczcie nie ma czasu – denerwuje się pani Irena Dąbrowska, która stoi teraz za mną w kolejce. Weszła na miejsce pana, który zdecydował się jednak poczekać na powtórne awizo. Sama jest agentem ubezpieczeniowym i wydaje się wiedzieć co mówi.
– Ważne jest osobiste podejście do klienta. Spokój, tu nikt nie łapie pcheł, co najwyżej próbuje się przed nimi zabezpieczyć. A jakie tu są warunki do zawierania umowy, jak wisi panu nad głową tabun ludzi, którzy chcieliby już wreszcie pójść do domu? – pyta retorycznie pani Irena. Pan przy okienku chyba doszedł do tego samego wniosku, wziął tylko jakąś ulotkę i wyszedł na dwór.
Gdy po następnych dziesięciu minutach dochodzę wreszcie do okienka nie pamiętam już, że oprócz odebrania przesyłki zamierzałem jeszcze kupić baterie. Za co pytam panią po drugiej stronie lady, jak wiele umów ubezpieczeniowych udało jej się zawrzeć. – Niewiele. Ale muszę pytać każdego klienta, takie mamy przykazanie z kierownictwa – tłumaczy mi pracownica poczty. – Na początku przez kilka tygodni czułam się jak agent ubezpieczeniowy, teraz już doszłam do wprawy. A pan jest zainteresowany ubezpieczeniem? – pyta na odchodne.
– Poczta Polska, tak jak inni operatorzy pocztowi w Europie, szuka nowych rozwiązań biznesowych, które pozwolą zrekompensować skutki rewolucji cyfrowej – mówi rzecznik prasowy Poczty Polskiej, Zbigniew Baranowski. Oprócz działalności skierowanej na obsługę handlu internetowego, rozwijamy usługi paczkowe i przesyłki kurierskie. Oferujemy także usługi finansowe i ubezpieczeniowe, a także usługi cyfrowe na platformie Envelo oraz działalność handlową w naszej sieci – dodaje Baranowski
Handel detaliczny stanowi nawet 20 proc. w przychodach wielu operatorów pocztowych na świecie. Zdecydowaną przewagę w sprzedaży towarów w naszych placówkach zajmują artykuły okołopocztowe i związane z szeroko pojętą komunikacją: koperty, opakowania, gazety, książki. – W placówkach pocztowych poza asortymentem podstawowym udostępniamy również wydawnictwa książkowe (dla dzieci i dorosłych), oferujemy bogaty asortyment tytułów prasowych oraz inne artykuły. Sprzedaż towarów handlowych oferowanych w naszej sieci placówek wzrosła w 2016 roku o ponad 10 procent w porównaniu do 2015 roku – chwali się Baranowski.
Urząd pocztowy na Białołęce nie jest żadnym wyjątkiem. Tak wygląda wiele placówek w Polsce. Nie inaczej jest w urzędzie przy placu Grunwaldzkim na warszawskim Żoliborzu. Duża sala przedzielona jest regałami, na których stoją książki i czasopisma. – Jak w Empiku, nie? – śmieje się Kuba, student Politechniki, który czeka w kolejce po odbiór paczki. – Brakuje tylko kawy i ciasteczek. Tylko nie wiem, czy powinien pan to napisać, bo ktoś z pracowników jeszcze uzna, że to świetny pomysł. Wtedy to już trzeba będzie cały dzień poświęcić na załatwienie czegokolwiek na poczcie.
– A mnie się to podoba – mówi Agata, koleżanka Kuby. Akurat u mnie na osiedlu poczta to taka mała dziupla, nic tam nie ma, a tu można kupić sobie prasę i nie trzeba lecieć po gazetę do kiosku – argumentuje. Na stwierdzenie Kuby, że przecież mijali kiosk po drodze, gdzie był taki sam wybór i nie było kolejki, odpowiada, że tu przynajmniej jest ciepło, można poczytać na miejscu i nie trzeba kupować na wynos.
Stoimy obok starszego pana. Początkowo jest nieufny, nie chce odpowiadać czy podoba mu się idea zamieniania urzędów pocztowych w sklepiki osiedlowe. W końcu jednak zaczyna wspominać. – Widzi pan, kiedyś to się czuło, że Poczta Polska to ważny urząd. Człowiek w mundurze pocztowca to był ktoś. Mój starszy brat był pocztowcem jeszcze przed wojną. Był szacunek dla niego i dla jego munduru. A dziś? – zastanawia się gorzko. Jego zdaniem zmiana wizerunku poczty nie wyjdzie jej na dobre.
– Ja rozumiem, że ludzie nie piszą listów. Ten internet, komórki, to wszystko wypiera słowo pisane. I to szkoda, bo ja jeszcze dziś mogę przeczytać list od ojca ze Starobielska, jedyny który udało się zachować. Chyba do muzeum oddam. A tych esemesów to przecież do muzeum nie przyjmą – zastanawia się starszy pan. – Jak widzę te ładne panie za ladą, to oczy się cieszą, ale żal jest, że poczta już nie ta sama, co przed laty. Rozmieniają się na drobne. Wie pan, ja tu przychodzę kupić znaczek, a nie zabawkę dla prawnuka – dodaje ze smutkiem w głosie.