Polskie seriale mają problem z końcówką. Przykład? "Belfer" świetna, trzymająca w napięciu produkcja z banalnym finałem
Oskar Maya
28 listopada 2016, 19:32·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 28 listopada 2016, 19:32
Uwaga, kto wciąż nie obejrzał ostatniego odcinka "Belfra", nie powinien dalej czytać tego tekstu. Bowiem od wczoraj wiadomo już kto jest mordercą Asi Walewskiej. Już dawno żadna polska produkcja nie spotkała się z tak dobrym przyjęciem publiczności. Trochę więc szkoda, że finał przyniósł dość oczywiste rozwiązanie.
Reklama.
Od samego początku producenci "Belfra"podkreślali, że "zabójca cały czas jest na ekranie". I rzeczywiście Ewelina Rozłucka ( rewelacyjna Paulina Szostak) była obecna niemal w każdym odcinku serii. Jej chorobliwa ambicja, zawiść, a przede wszystkim zaślepienie w miłości do Maćka, czyli chłopaka Asi Walewskiej, powinno uważnego widza od razu naprowadzić na trop.
Jednak mało kto obstawiał Ewelinę – widzowie kryminalnych seriali lubią przecież skomplikowane rozwiązania. Zagadki z morderstwem w tle są bowiem rodzajem intelektualnej gry. Jakub Żulczyk i Monika Powalisz, scenarzyści "Belfra", zbudowali bardzo ciekawą intrygę, a niemal w każdym odcinku podsuwali kolejne rozwiązania.
Rzeczywiście, w biurach, w barach, czy podczas rodzinnych obiadów, pytania "kto zabił ?" pojawiały się bardzo często. Obstawiano ojczyma Walewskiej (Robert Gonera), Maćka (Józef Pawłowski), Lesława Dobrzańskiego ( Krzysztof Pieczyński) czy nawet samego belfra. Z kolejnymi odcinkami, podejrzanych przybywało. Wskazywano na Adriana Kusia, jego dziewczynę Julkę, wreszcie na jej brata Janka.
Pod koniec sezonu akcja gwałtownie przyspiesza, a trup ściele się gęsto. Wreszcie z zapartym tchem zasiadamy do finałowej części i... dostajemy rozwiązanie, które niemal wszyscy od początku odrzucili, uznając za "zbyt oczywiste", jak na "tak inteligenty serial". Ale może na tym poległa właśnie wyjątkowość "Belfra"?
W "Pakcie" było tak samo
Oglądanie pierwszego sezonu serialu "Pakt" to maraton. Jeden odcinek połyka się za drugim. Typowy binge watching. Fabuła wciąga do granic możliwości, intryga jest misternie budowana z odcinka na odcinek zwiększając napięcie. Dodatkowo świetne ujęcia z Warszawy, klimatyczny soundtrack. No cud miód. Klimat mroczny, a'la Dan Brown. I gdy zbliżasz się do wielkiego finału (a dzieje się to szybko, bo serial ma tylko 6 odcinków), zamiast wielkiej petardy, której się spodziewasz po tym, co obejrzałem do tej pory, dostajesz malutkiego kapiszona. Poważnie, na początku widz wręcz zastanawia się, czy to naprawdę już koniec.
Wielopiętrowa intryga została sprowadzona do banalnego rozwiązania od przysłowiowej "czapy". 6-odcinkową intrygę sprowadzono do kilkunastominutowego finału, który pozostawił spory niedosyt. Mimo to, warto zapoznać się z tym serialem dla emocji, które gwarantuje 5,5 odcinka. I przygotować się na rozczarowanie w końcówce.
Podsumowując: polskie seriale są coraz lepsze, przestają się kojarzyć z niskich lotów rozrywką dla niewymagającego widza, a scenarzyści odrobili lekcje ze światowych trendów. Z zawiązaniem intrygi świetnie sobie już radzą. Kiedy dopracują efekt końcowy, będzie niemal idealnie.
Napisz do autora: oskar.maya@natemat.pl
Reklama.
Maciej Stuhr, aktor
Kiedyś na ulicy pytano mnie jak to jest być synem sławnego aktora. Potem czasami proszono mnie o autograf, czasami o zdjęcie. Dziś głównie się mnie pytają "Kto zabił ?"