Politycy Prawa i Sprawiedliwości przedstawiają się jako bohaterowie, którzy nigdy nie dali się systemowi komunistycznemu uwikłać w działalność w PZPR. Ale to nieprawda, bo w szeregach partii są byli członkowie PZPR i przybudówek. Tacy jak europoseł Zbigniew Kuźmiuk. Jak polityk tłumaczył się z członkostwa w ZSL? Niezbyt przekonująco.
Na początek wytarty slogan: "Od nikogo nie można wymagać bohaterstwa". Ale politycy Prawa i Sprawiedliwości wymagają, bezlitośnie tropiąc jakiekolwiek powiązania swoich politycznych konkurentów z PRL. Ale tylko konkurentów, bo w swoich szeregach mają członków PZPR lub przybudówek.
Na przykład Zbigniewa Kuźmiuka, który był członkiem ZSL. Tego samego, w którym była Ewa Kopacz, z czego PiS udało się rozkręcić przed wyborami aferę. O przynależność do satelity PZPR-u spytał Kuźmiuka Konrad Piasecki w "Gościu Radia ZET".
– Byłem pracownikiem uczelni. Jeżeli chciało się robić doktorat, i to jeszcze na ówczesnym SGPiS, to bez przynależności trudno się było w ogóle pojawiać. (...) To było takie moje uwikłanie, później przeszedłem do PSL, ale nie byłem sztandarowym działaczem – przekonywał polityk PiS. – Trudno było bronić doktorat, a w ogóle rozpocząć przewód doktorski, bez przynależności. Tak przynajmniej tłumaczył mi mój promotor – mówił.
Wyjaśniał też dlaczego zdecydował się akurat na ZSL. – Wybrałem taką organizację, która była blisko mojemu rodowodowi, bo wywodzę się ze środowiska wiejskiego i PZPR była dla mnie nie do przyjęcia. Ale to służyło tylko temu, z głęboką działalnością nie miałem nic wspólnego – mówił poseł do Parlamentu Europejskiego. – W ZSL byłem chyba zaledwie dwa lata i to tylko dlatego, że tak mi promotor podpowiadał – dodał.
– Uważam, że ZSL był partią satelicką i wspierał ówczesny ustrój, więc do tej działalności jestem nastawiony krytycznie – zapewniła Kuźmiuk w Radiu ZET.