Stanisław Piotrowicz przy każdej okazji przekonuje, że jego udział w polityce PZPR był marginalny, a on sam pomagał opozycjonistom. Tymczasem – coraz więcej źródeł wskazuje –jak bardzo mija się z prawdą. Okazuje się, że jeszcze w 1988 roku brał udział w zatrzymywaniu i przesłuchiwaniu opozycjonistów.
Stanisław Piotrowicz dostosowuje swoją biografię do wymogów bieżącej polityki. Tymczasem, fakty przeczą kryształowemu wizerunkowi "twarzy Prawa i Sprawiedliwości". Kiedy zaczęła się afera wokół Antoniego Pikuła, Piotrowicz zarzekał się, że żadnego aktu oskarżenia w sprawie opozycjonisty nie podpisywał. Niedługo później, w aktach IPN znaleziono jego czytelny podpis.
Komuna dobiega końca, Piotrowicz wierny partii
W końcu przyznał się do tego, ale tłumaczył też, że pomagał opozycjonistom. Nasza redakcja dotarła do źródeł, które stawiają tę "pomoc" pod znakiem zapytania. Okazuje się, że jeszcze w 1988 roku, tuż przed rozmowami w Magdalence, prokurator Piotrowicz aktywnie uczestniczył w tępieniu antykomunistycznej opozycji.
Wtedy SB i milicja zatrzymały działaczy opozycji z Konfederacji Polski Niepodległej i Ruchu Katolickiej Młodzieży Niepodległościowej. O incydencie można przeczytać w wydanej kilka miesięcy temu książce wydawnictwa Akces: "Wiesław Gęsicki we wspomnieniach przyjaciół". To niskonakładowa publikacja, rozpowszechniana głównie wewnątrz środowiska KPN, która pojawiła się jeszcze przed aferą wokół osoby Piotrowicza.
Jedna z historii dotyczących zmarłego w 2002 roku Wiesława Gęsickiego ma miejsce 4 lutego 1988 roku w Ceklinie, niedaleko Jasła, w którym działał Antoni Pikul. Odbywało się tam spotkanie młodzieżówki KPN. Do lokalu, w którym się odbywało wtargnęli esbecy i milicjanci. Podczas trwającej kilka godzin rewizji szukali nielegalnych ulotek. Jedna z osób, trafiła "na dołek", gdzie trzymano ją przez kilka godzin. Resztę przesłuchiwano następnego dnia. W ramach sprawy "1/88 RUSW" przesłuchania prowadził właśnie Piotrowicz.
Po wszystkim trafili do Mostowskich
Na przesłuchaniach sprawa się nie skończyła. Maciej Gawlikowski, dziennikarz, autor filmu "Pod prąd" i związany z KPN działacz opozycyjny tłumaczy nam, że później przesłuchiwani trafili do Pałacu Mostowskich. Była to warszawska siedziba milicji. Później sprawa "umarła śmiercią naturalną" z uwagi na przemiany ustrojowe. Według Gawlikowskiego, dyskredytujące jest nie to, że Piotrowicz był prokuratorem w PRL, tylko to, że kłamie a złapany za rękę twierdzi, że to nie jego ręka.
- Przekonywał, że jedyne sprawy polityczne, jakimi się zajmował w karierze prokuratora
to sprawy Antoniego Pikula i Zofii Jankowskiej. Nie był pewnie żadnym okrutnym prokuratorem, ale był upaprany w sprawy polityczne w komunistycznej prokuraturze, jak większość prokuratorów tamtych czasów. Po prostu powinien "stanąć w prawdzie", jak to lubią mówić politycy PiS i przyznać się do tego. Nie dostrzegam tu wielkiej sprawy. Ludzie z gorszą przeszłością funkcjonowali w polskiej polityce. Chodzi o to, żeby się do tego przyznać, tak jak zrobił to chociażby Zbigniew Wasserman, wpakowany kiedyś przez przełożonych w polityczną sprawę - mówi w rozmowie z naTemat.
Mariusz Ambroziak, były poseł AWS, który nagłośnił sprawę, uważa, że to dowód na to, że Piotrowicz "brał czynny udział w aparacie komunistycznej przemocy oraz w nękaniu i prześladowaniu działaczy opozycji".
Incydent z Ceklina z pewnością nie jest najbardziej rażącym przykładem komunistycznej przemocy, ale to kolejna plama na życiorysie Piotrowicza, który kilka dni temu przekonywał, że nie wstydzi się swojej przeszłości. Jeśli tak, to dlaczego unika otwartego rozliczenia się z nią?