Ich fach nigdy nie był wolny od politycznych nacisków i konieczności brania odpowiedzialności za nie swoje decyzje i czyny. Teraz znaleźli się w sytuacji, jakiej w historii wolnej, demokratycznej Polski jeszcze nie było. Policjanci i prokuratorzy są w wyjątkowo trudnym położeniu. – Ojciec powiedział mi, że jak dam się wysłać na protesty do Warszawy, to na Wigilię nie muszę wracać, bo on ZOMO-wca do domu nigdy nie wpuści – słyszymy od jednego z funkcjonariuszy.
Nikt ich na to nie przygotowuje
Praca w organach ścigania nigdy nie należała do najłatwiejszych i każdy, kto decyduje się na nią decyduje świetnie zdaje sobie sprawę z tego, jak wymagające zadania będą na niego czekały. No może oprócz jednego... – Już na studiach przygotowują nas na to, że będziemy grzebać w ludzkich tragediach i między kryminalistami, a trupy będą codziennością. Na aplikacji skupiają się, by wpajać, jaka będzie ciążyła na nas odpowiedzialność. Nikt jednak nie przygotowuje jednak na to, że jako prokurator będziesz chodził na politycznej smyczy – słyszymy od Adama*, śledczego z ponad 18-letnim stażem.
Jak stwierdza nasz rozmówca, o istnieniu tej smyczy każdy młody prokurator dowiaduje się już na samym początku kariery. – Mniej lub bardziej otwartym językiem "zlecenia" pojawiają się za każdej ekipy. Pracuję tyle lat, że załapałem się prawie na wszystkie ważniejsze zmiany władzy w III RP. I żadna nie powstrzymywała się od tego, by prokuratury używać partykularnie, do wsparcia realizacji partyjnych interesów. Nawet PO, która teoretycznie najmocniej nas odpolityczniła rozdzielając Prokuraturę Generalną i Ministerstwo Sprawiedliwości, też "ma swoje za uszami" – wspomina.
Z relacji doświadczonego prokuratora wynika jednak, że zjawisko miewa nasilenia i od paru miesięcy znowu do takiego nasilenia dochodzi. – Jeśli nie chodzi o "wszczęcia", to są naciski związane z ukręceniem łbów niektórym śledztwom. A głównie chodzi po prostu o to, by wykazać gotowość do udziału w grze propagandowej. No, ale cóż... Powrót do starego układu minister sprawiedliwości-prokurator generalny musiał się tak skończyć – ocenia nasz rozmówca.
I opowiada o tym, jak to, co dzieje się w kraju i w co zostają wciągnięte organy ścigania, odbija się na osobistym życiu tych, którzy nawet nie prowadzą żadnych związanych z bieżącymi wydarzeniami postępowań.
Nie mniej nieprzyjemnie pracuje się w gorących politycznych czasach policjantom. Ostatnio można powiedzieć nawet, że to na nich spada najwięcej odpowiedzialności za kontrowersyjne działania władzy. – "Gestapo", "ZOMO", "policja partyjna", "sprzedawczyki", "zdrajcy" – to chyba najczęstsze słowa, które padają w naszym kierunku. I to nie tylko na demonstracjach – żali się Marek*, funkcjonariusz oddziałów prewencji.
– Wiadomo, jak to jest z policją. Ludzie nas od najgorszych za różne pierdoły wyzywają, ale tak po głowach za politykę to jeszcze nigdy nie dostawaliśmy. I to z każdym dniem tych ostatnich protestów przybierało na sile i zbliżało się do paranoi. Mnie bolało już, jak parę lat temu po pacyfikacji agresywnych górników czytało się w komentarzach pod różnymi artykułami o tym, że policja działa jak ZOMO, ale w twarz takie rzeczy to co najwyżej się słyszało od kiboli – wspomina.
Szaleństwo
A jak jest teraz? – Szaleństwo jakieś! W naszym sklepiku na osiedlu policyjnym prowadząca go starsza pani wywiesiła karteczkę "funkcjonariuszy reżimu nie obsługujemy". Rozumiesz to?! Znajomi mnie co chwila pytają, czy "jak się zacznie" to zrzucę mundur czy "będę strzelał do Polaków". A co się w domu dzieje, to szkoda słów. Gdy ostatnio do Warszawy ściągano posiłki, ojciec powiedział mi, że jak dam się wysłać na te protesty, to na Wigilię nie muszę wracać, bo on ZOMO-wca do domu nigdy nie wpuści – opowiada funkcjonariusz.
Ostatecznie okazało się, że on nie musiał do stolicy wyjeżdżać. Koledzy, którzy na ostatnich protestach się pojawili relacjonowali jednak o tym, że chyba nie wszyscy temu politycznemu szaleństwu ulegli. I nie chodzi tylko o zwolenników partii rządzącej.
I na koniec parę słów radzi poświęcić także temu, jak policję traktować postanowili nie tylko krewcy zwolennicy opozycji, ale i spora część tych, którzy twardo popierają partię rządzącą. – Jedni wyzywają nas od ZOMO i Gestapo, a ci drudzy najchętniej widzieliby nas właśnie w takich rolach. Jak słyszę nawoływania, by policji użyć do robienia "ścieżek zdrowia", "rozpałowania", albo otwarcia ognia do ludzi, którzy nie popierają Prawa i Sprawiedliwości, to mi się chce rzygać. To oni nam tę gębę policji partyjnej przyprawiają – podsumowuje.
Człowiek co chwila obrywa tylko za to, że ludzie utożsamiają nas z władzą. Jak teraz gruchnęła wiadomość, że w Warszawie ruszyły postępowania związane z okupacją Sejmu, to do mnie z przytykami i pytaniami, "czy nie jest wstyd pracować dla Ziobry" uderzyli nawet koledzy z uczelni. Także prawnicy, którzy przecież świetnie sobie zdają sprawę z tego, że ja nic wspólnego z warszawską prokuraturą, a tym bardziej ministrem nie mam. O tym, ile takich pytań dostaję od znajomych spoza branży to już lepiej nie mówić. Nasz "Pan Kanapka" codziennie dowcipkuje pytaniami o to, kiedy internujemy Kijowskiego. Tylko jemu z tym do śmiechu. Bo myśmy się ślubowali służyć ojczyźnie, a nie Prawu i Sprawiedliwości, czy komukolwiek innemu..
Marek*
policjant
Kumple z Warszawy cholernie się przez te dni nasłuchali, ale opowiadają też o całej rzeszy ludzi z KOD, czy polityków protestującej opozycji, którzy przychodzili pogadać na spokojnie. Poczęstowali ciepłą kawą i herbatą, mówili, że rozumieją nasze położenie. Policja do niedawna była instytucją z największym zaufaniem i może nie wszystko z tego stracone?