Po niemal czterech tygodniach skończył się sejmowy kryzys. Opinia publiczna już dawno zmęczyła się tym tematem. Po pierwotnym zainteresowaniu prawie nic nie zostało. Co wynika z tego męczącego i dla wyborców, i dla polityków, protestu?
1. Nie ma czegoś takiego jak "Zjednoczona Opozycja"
Liderzy Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej próbowali nas przekonywać, że opozycja jest zjednoczona i wspólnie walczy z PiS. Powołano nawet koalicję pod auspicjami KOD, która ma tak skomplikowaną nazwę, że nie pamiętają jej nawet jej członkowie. Mówiło się też o wspólnych listach, co na trzy lata przed wyborami jest pokazem politycznej naiwności.
Bo kiedy obserwowało się trzeci, czwarty, a nawet piąty szereg, w tym partyjne młodzieżówki, nie było nie tylko miłości, ale nawet akceptacji. Nowoczesna nie mogła pogodzić się z tym, że mimo 20 procent w sondażach, ma tylko 30 posłów, a Platforma tego, że pomimo ponad 130 posłów, ma tylko kilka-kilkanaście procent poparcia. Każda z partii chciałaby być "liderem opozycji".
A Prawo i Sprawiedliwość i Kaczyński skutecznie to napięcie wykorzystali, rozgrywając PO i Nowoczesną. Szybko ci od Schetyny zaczęli odmawiać tym od Petru prawa do nazywania się "prawdziwą opozycją". Kiedy PO także wycofała się z okupacji, ludzie Nowoczesnej zaczęli kpić z jej posłów. To kto ostatecznie miał rację za kilka godzin będzie bez znaczenia. Ale rodzące się porozumienie między politykami, którzy wspólnie siedzieli na sali posiedzeń, zostało mocno nadszarpnięte. Jeśli nie zerwane.
2. PO jest mocno podzielona
Platforma Obywatelska najdłużej wytrwała w proteście na sali sejmowej. I to pomimo tego, że w ostatnich dniach było już kilka momentów bardziej dogodnych do zakończenia okupacji.
To efekt tego, że w partii ścierały się dwa żywioły. Już od 16 grudnia było widać, która grupa posłów przejawiała większą aktywność. To głównie młodzi parlamentarzyści, część z nich znalazła się na wysokich miejscach (lub w ogóle na listach) dzięki Ewie Kopacz. Oni chcieli trwania protestu.
Druga grupa postulowała dobicie targu z Kaczyńskim i zakończenie okupacji. Nie tylko męczącej dla wszystkich, ale też nie przynoszącej żadnych nowych korzyści. Taki wariant był też bardziej na rękę Grzegorzowi Schetynie, ale jego przywództwo nie jest tak silne jak to Tuska, więc musiał brać pod uwagę zdanie wewnętrznej opozycji.
Stąd kolejne zebrania zarządu PO i klubu parlamentarnego, które na zmianę spotykały się przez ostatnie dwa dni. Ostatecznie wygrała wersja przerwania protestu, choć frakcja młodych nie jest nią zachwycona.
3. PiS sporo straciło
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że PiS wygrało i to próbują nam wmówić politycy tej partii. Bo budżet już czeka na podpis Andrzeja Dudy, który wcześniej podpisał ustawę dezubekizacyjną, również przyjętą w Sali Kolumnowej. Do tego udało się skłócić opozycję, co może zaprocentować w przyszłości.
I rzeczywiście, to Jarosław Kaczyński wygrał. Ale to zwycięstwo pyrrusowe. Nawet Jarosław Gowin przyznaje, że PiS wygrało nie bez kosztów. I nie chodzi tylko o straty wizerunkowe, szczególnie z 16 grudnia (policja przepychająca demonstrantów, uśmiechnięty Prezes i barierki wokół Sejmu). Może wzrosnąć koszt obsługi naszego długu za granicą, a do tego istnieje groźba, że Unia Europejska (czy inna instytucja międzynarodowa) zakwestionuje legalność budżetu.
4. Przed Nowoczesną nowe kłopoty
Lider Nowoczesnej Ryszard Petru może konkurować z Markiem Kuchcińskim o miano największego przegranego tej awantury. Bo oto polityk pretendujący do miana szefa rządu nie jest w stanie przewidzieć oczywistości. Czyli tego, że nie wyjeżdża się na wakacje w środku protestu, którego jest się liderem oraz tego, że dzisiaj każdy ma telefon komórkowy.
Afera z wyjazdem do Lizbony (który już na zawsze zostanie zapamiętany jako wyjazd na Maderę) mocno zaszkodziła wizerunkowi Nowoczesnej. To złe wrażenie spotęgowały jeszcze nieustannie zmieniające się wyjaśnienia polityków tej partii. Do tego będzie też miała konsekwencje wewnątrzpartyjne, bo trudno oczekiwać, by politycy Nowoczesnej byli zachwyceni tym, że kiedy oni marznęli w Sejmie, Petru podbijał miasto nad Tagiem.
5. W długiej perspektywie zyskują PSL i Kukiz '15
Przez większość kryzysu Paweł Kukiz był niewidoczny, uaktywnił się dopiero pod koniec, postulując karanie opozycji. Ale ludzie Kukiza chodzili po mediach i jak mantrę powtarzali, że ten kryzys to wytwór złego systemu wyborczego i przejaw partiokracji. I im więcej takich awantur, tym więcej wyborców podziela to zdanie. Szczególnie widząc, że po prawie trzech tygodniach przerwy posłowie znowu rozjechali się do domów i wrócą na Wiejską dopiero za dwa tygodnie.
Z kolei PSL przekonuje, że "nie zapisze się do obozu totalnej władzy, ani do środowiska totalnej opozycji". Wzywa do zakończenia przepychanek i powrotu do pracy. Oczywiście sami nie wierzą, że tak się stanie, ale na pewno taki przekaz trafia do części wyborców. I to zapewne rosnącej wraz z pogłębiającymi się podziałami.