Wokół wyboru Julii Przyłębskiej na prezesa TK piętrzą się wątpliwości.
Wokół wyboru Julii Przyłębskiej na prezesa TK piętrzą się wątpliwości. Fot. Przemek Wierzchowski / AG
Reklama.
"Ta pani" – tak o Julii Przyłębskiej mówi prof. Andrzej Rzepliński. Inni prawnicy także kwestionują jej wybór, choć wyrażają to nieco delikatniej. Ale najbardziej miażdżące są fakty: konkretne zapisy ustaw i uderzające w oczy ich łamanie. Pokazał je w "Czarno na białym" w TVN24 Tomasz Marzec. Skumulowanie tych informacji w 15-minutowym reportażu robi wrażenie.
Problemy zaczynają się od tego, że Konstytucja nie przewiduje funkcji "pełniącego obowiązki prezesa Trybunału Konstytucyjnego". Po upływie kadencji Andrzeja Rzeplińskiego powinien zastąpić go wiceprezes Stanisław Biernat, a nie wyznaczona przez Andrzeja Dudę Przyłębska.
Jeszcze bardziej skandalicznie wygląda sama procedura wyboru. Już abstrahując od tego, czy powinni w niej brać udział sędziowie wybrani na zastępstwo, nagięto inne przepisy. Po pierwsze w Zgromadzeniu Ogólnym musi brać udział komplet sędziów, czyli 15. Tymczasem Przyłębska dała im tylko cztery godziny na przyjazd, przez co nie stawił się Stanisław Rymar, który nie zdążył wrócić z urlopu.
Za złamanie prawa uważają to nie tylko krytycy PiS, ale też sędzia Piotr Pszczółkowski, który został wybrany do Trybunału razem z Julią Przyłębską. Nie uznaje jej wyboru i domaga się przeprowadzenia głosowania jeszcze raz. Tym bardziej, że to nie jedyna wątpliwość.
Sędziowie muszą nie tylko wskazać dwa nazwiska kandydatów, ale też podjąć uchwałę o ich przekazaniu prezydentowi. Jak wynika z protokołu, do którego dotarł dziennikarz TVN24 takiej uchwały nie było. To dlatego, że przy wątpliwościach sędziego Pszczółkowskiego stronnicy Przyłębskiej nie mieliby większości. Nagięto, jeśli nie złamano prawo, a Andrzej Duda się pod tym podpisał.

Napisz do autora: kamil.sikora@natemat.pl