Dwójka dzieci i brak pracy. Dokładnie tyle będziesz potrzebować, aby za kilka lat otrzymywać równo 2000 zł. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej chce wyrównywać szanse w społeczeństwie, ale dla osób, które faktycznie tworzą miejsca pracy ten scenariusz to koszmar.
Scenariusz, który proponuje resort Elżbiety Rafalskiej jest prosty. Bezrobotni otrzymają zasiłek w wysokości do kwoty połowy minimalnego wynagrodzenia. Projekt wejść w życie ma "najdalej od 2018 roku". Wiceminister Stanisław Szwed uzupełnił, że Fundusz Pracy kosztować będzie to dodatkowe 500 mln zł.
20 proc. więcej za brak pracy
Propozycja nie wprowadza nowych świadczeń. Podwyższa zasiłki istniejące już teraz. Obecnie bezrobotni mogą liczyć na 831,10 zł przez pierwsze trzy miesiące, oraz 652,6 zł przez kolejne. Takie świadczenie przyznawane jest na 6 lub 12 miesięcy, w zależności od stopy bezrobocia w miejscu zamieszkania. Nowy zasiłek byłby o 20 proc. wyższy.
Szwed tłumaczy, że wyższe zasiłki mają zwiększyć skuteczność urzędów pracy. Przedsiębiorcy, a więc ci, którzy miejsca pracy tworzą w rzeczywistości, na rosnące wsparcie socjalne patrzą dużo mniej przychylnie.
Łatwo policzyć, że wsparcie w wysokości połowy najniższej płacy, oraz zasiłki na dwójkę dzieci to razem dokładnie 2000 zł. Dla wielu osób, które i tak zarabiały niewielkie pieniądze, zostanie w domu może być bardziej opłacalne niż praca. Argumenty o motywowaniu bezrobotnych do aktywizacji zawodowej, ciężko traktować poważnie. Zapowiedzi rządu na razie zawierają szczątkowe informacje. Nie sprecyzowano m.in. czy omawiana kwota 1000 zł wyrówna dotychczasowy, dwustopniowy zasiłek.
- Trzeba rozpatrzyć dwie opcje. Jeżeli wszystkie kwoty zasiłku będą wyrównane, to w ogóle nie będzie bodźca do poszukiwania pracy. Jako pracodawcy już dzisiaj mamy ogromny problem ze znalezieniem pracowników. Nakłada się na to jeszcze kilka czynników, które nam przeszkadzają - komentuje w rozmowie z naTemat.pl Katarzyna Lorenc, ekspert ds. rynku pracy oraz zarządzania i efektywności pracy.
Jak się weźmie wszystko do kupy, lepiej siedzieć w domu niż pracować
W parze z zasiłkami idzie skrócony wiek emerytalny. W efekcie nie tylko trudniej będzie zatrudnić nowych ludzi, ale także szybciej będzie trzeba pożegnać doświadczonych pracowników. Wbrew obiegowym opiniom, również Ukraińcy nie prowadzą inwazji na nasz rynek pracy. Nasi sąsiedzi, mając wizy do Unii Europejskiej, mogą swobodnie jechać gdzie wynagrodzenia są atrakcyjniejsze.
- Wywołuje to kosmiczny niepokój. W tej chwili strasznie wzrosły koszta zatrudnienia pracownika. Droższe więc jest poszukiwanie właściwej osoby, która przetrwa okres próbny. To prowokuje, zwłaszcza mniejsze biznesy, to refleksji czy w ogóle warto rozwijać firmę, czy skupić się na utrzymaniu tego co jest. Rozwój zaczyna być nieopłacalny - mówi Katarzyna Lorenc.
Rynek pracy opuściło ok. 100 tys. osób, które zdecydowały, że zostaną w domu dla dzieci. Głównym motywatorem były pieniądze z 500+. To realny odpływ, który najpierw zauważyli pracodawcy, a teraz jest oficjalnie podawany w statystykach.
Uzależnienie od zasiłku
- Rozumiem tę część prorodzinną, nie mam jednak pojęcia z czego docelowo będziemy finansować zasiłki. Nie znam gospodarczego wytłumaczenia takich działań, w momencie, w którym nad rynkiem pracy gromadzą się niekorzystne czynniki. Być może faktycznie jest tak, jak powiedział pan prezes Kaczyński, że straty gospodarcze muszą być wkalkulowane w planowaną przez niego przemianę - dodaje Lorenc.
Jakie byłyby konsekwencje takiej przemiany? Najbardziej oczywistą jest zmniejszenie podaży pracy. To pociąga za sobą zmniejszenie PKB, które najbardziej odczuwają mali i średni przedsiębiorcy, których nie stać na zastępowanie pracy kapitałem, albo maszynami.
Pracodawcy przygotowują się na to. Najczęściej stosowana jest optymalizacja pracy, realizowana m.in. przez łączenie etatów i nacisk na efektywność, gdy brakuje rąk do pracy. To jest przyczyną zauważalnego częściowego wzrostu wynagrodzeń. Kiedy jednak bez końca szkoli się nowe kadry - proste pomysły zaczynają się kończyć
W 2015 roku bez pomocy państwa nie poradziłoby sobie 8 proc. Polaków. Oznacza to, że 3 mln osób był uzależnione od zasiłków. 46. proc z nich stanowiły osoby bezrobotne i nie mające stałego źródła utrzymania. Być może, jeżeli rząd rzeczywiście dysponuje środkami, którymi chce pomóc bezrobotnym, lepszą inwestycją, byłaby aktywizacja zawodowa i wyposażenie ludzi w wędki, zamiast ryb.