"Jaśnieepanieee, kareeeeta zajeeechała". Oto cała rola, którą Opera Narodowa ma dziś do zaoferowania młodemu i zdolnemu śpiewakowi operowemu – kpi Grzegorz Bayer, założyciel grupy operowej Lakme Art. Akademie muzyczne wypuszczają co roku około setkę absolwentów – zawodowych śpiewaków operowych. Teoretycznie powinni zasilać zespoły 12 teatrów operowych w Polsce. Ale tam brak już etatów, wyczerpano umowy o dzieło, a o każdą zleconą do zaśpiewania partię operową jest walka na noże.
Historia pierwszego flecisty Filharmonii Narodowej to koszmar polskiego artysty. Co z tego, że jest największym w Polsce wirtuozem swego fachu, skoro aby związać koniec z końcem dorabia jako kierowca Ubera. A co dopiero śpiewak operowy? Rynek pracy rozprawia się z nimi jeszcze brutalniej. Opera Kameralna ogłosiła w lutym, że zwalnia wszystkich solistów. Będzie ich wynajmować na akord.
– Co pozostaje? Iść na kasę do marketu, do call center albo do pracy w korporacji. To jednak przekreśla sens kilkuletniej pracy na studiach. Nie chcieliśmy takiego scenariusza, dlatego powstała grupa operowa Lakme Art – opowiada Natalia Lipińska, młoda adeptka sztuki wokalnej. Lakme Art to grupa śpiewaków, którzy mimo talentu, nagród i wygrywanych konkursów za granicą nie mogą znaleźć sobie stałego miejsca pracy w Polsce.
Muszą wyjeżdżać z Polski
– Młodzi ludzie kończą trudne studia, trenują głos, pracują nad pamięcią. Rozbudzane są ich ambicje, po czym wychodzą na rynek pracy i zderzają się brutalną rzeczywistością. W Polsce nie ma pracy – mówi dalej Grzegorz Bayer, założyciel grupy, były solista Teatru Wielkiego Opery Narodowej i Teatru Muzycznego ROMA.
Wskazuje na afisze zapowiadające premiery Teatru Wielkiego Opery Narodowej. W Traviacie granej od kwietnia, na 12 ról znalazło się miejsce raptem dla trzech polskich śpiewaków. W Wilhelmie Tellu z sześciu głównych postaci, tylko dwie obsadzili Polacy. – To nie przesada, ale każdej z tych zagranicznych przebrzmiałych gwiazd sprowadzonych do polski sporym kosztem, jestem w stanie przeciwstawić młodego polskiego śpiewaka, któremu ktoś powinien dać szansę pokazania się na scenie. To wstyd, że ludzie muszą pakować walizki, wyjeżdżać za granicę i tam udowadniać, że nadają się do pracy – dodaje Bayer.
W Operze Narodowej usłyszeliśmy jedynie, że nawał zagranicznych wykonawców na afiszach wynika z zasad współpracy z koproducentami wystawianych oper. W uproszczeniu – wystawiając operę do spółki z zagranicznym teatrem, najtaniej jest zaimportować również całą zagraniczną obsadę. Przecież na ogół i tak śpiewają po włosku. Wyjątkiem jest "Goplana" – ta opera śpiewana jest po polsku, więc musi być obsadzona polskimi artystami. To szklany sufit, przez który nie mogą się przebić artyści w Polsce. Od dawna nie są organizowane przesłuchania publiczne młodych talentów. To jednak wersja nieoficjalna. Teatr nie odpowiedział na nasze pytania.
Boom na śpiewanie
Wiem, co myślicie. Śpiewacy nie powinni narzekać. Mogli ukończyć modny coaching dietetyczny, kurs home staggingu, albo chociaż zostać programistą Java. W tych branżach nie ma problemu z pracą. Jednak Grzegorz Bayer twierdzi, że i śpiewanie operowe przeżywa w Polsce boom. Na ostatnim koncercie Lakme w Muzeum Narodowym w Warszawie już pół godziny przed spektaklem ochrona zamknęła bramę przed napierającą publicznością. Czyli da się?
Grzegorz Bayer opowiada jak miesiącami szukał kogoś takiego jak Jan Kulczyk, który jako miłośnik tej sztuki wspomagał Operę Narodową i miał tam własną lożę. – Za tyle co Małysz dostawał na starty na Dakarze mógłbym grać cały rok – mówi z żalem w głosie. Ale opera to nie Małysz. Wszędzie słyszał, że na śpiewaków nikt nie przyjdzie. Wysoka kultura to nisza, więc nie ma szans. Na skrzynkę mailową otrzymywał komunikaty, że jego list został wykasowany bez otwierania. Jak już się dostał do gabinetu sponsora to słyszał: "Panie kochany jak bym chciał, ale co mi po sponsorowaniu jednego koncertu, cały teatr owszem.
Skąd wziąć teatr? Bayer zagryzł zęby. Żeby nie chodzić po biurach jako indywidualna osoba założył fundację. Zmobilizował zespół. Uzgodnili, że przez lato 2016 będą występować jako atrakcja w Łazienkach Królewskich. Bez biletów, dla frajdy i pokazania co potrafią.
I nagle szok, już po pierwszych 2-3 koncertach regularnie gromadzili po tysiąc osób w amfiteatrze. Na każdym koncercie przedstawiali 10 utworów, co w sumie dało 170 zaaranżowanych i opracowanych partii wokalnych. Normalnie wykonanie takiej pracy kosztowałoby fortunę w wypłaconych wynagrodzeniach. Członkowie zespołu Lakme Art wykonali to w ramach imprezy otwartej dla publiczności. Do dziś nie znaleźli stałej sceny, na której mogliby występować.
Co smutne, poza Polską ich kariery świetnie się rozwijają. Magdalena Kunce występowała w partii Gildy w operze "Rigoletto" Giuseppe Verdiego w ramach "Festiwalu Lirycznego" na Zamku w Tizzano we Włoszech. Michał Bogdanowicz, jako solista, brał udział w trasie koncertowej Piotra Rubika w USA i Kanadzie. Aby zobaczyć i posłuchać jednej z byłych ze śpiewaczek Lakme Art, mieszkańcy Wiednia płacą ochoczo 135-200 euro. Tyle kosztuje tam bilet do opery miejskiej. Przy czym solistka występuje także w Szwajcarii oraz we Włoszech.
Sylwia Krzysiek śpiewała tytułową rolę Manon w operze Jules Massenet'a w Teatro dell'Opera di Roma oraz została finalistką i uzyskała stypendium XXV Concorso Lirico Internazionale "Iris Adami Corradetti" w Padwie. Jakim cudem w Polsce prawie ich nie widać?
Dokładnie tak samo było z karierą Aleksandry Kurzak, najbardziej znaną na świecie śpiewaczką operową z Polski. Z wyróżnieniem ukończyła Akademię Muzyczną we Wrocławiu. Debiutowała w Operze Wrocławskiej, ale potem przez 7 lat była solistką Staatsoper w Hamburgu. Polacy odkryli ją dopiero, kiedy grała spektakle w Londynie i Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Na liście jej najważniejszych ról nie ma ani jednej partii zaśpiewanej w polskiej operze.