Ten projekt zdobył serca tysięcy Polaków. Plan budowy "Arkadii", którą w naTemat nazwaliśmy "Polską wioską na Filipinach" przykuł uwagę mediów oraz internautów, którzy zapragnęli kupić domek za 15 tys. zł i zamieszkać na filipińskiej wyspie Palawan. Ale Polacy nie byliby Polakami, gdyby nie pojawiła się fala hejtu...
Publikacja wywiadu w naTemat wywołała prawdziwą burzę. Do Tomasza i jego wspólnika Gerarda odezwały się największe polskie media, a ja dostałem rekordową liczbę maili od czytelników. Wszystkie, a było ich kilkaset, zaczynały się mniej więcej tak: Jestem zainteresowany kupnem domku na Filipinach. Proszę o kontakt do Tomasza Kosińskiego.
Ale niewątpliwy sukces, jaki pomysł odniósł już na starcie, wywołał także falę krytyki. I tu pojawia się pytanie, czy Polacy byliby w stanie zamieszkać obok siebie na jednej wyspie? A może raj zaczyna się tam, gdzie nie ma typowo polskiej zawiści? O to postanowiliśmy zapytać współautora projektu.
Jak oceniasz reakcje na swój projekt?
Tomasz Kosiński: Realizacja mojego marzenia o domku na Filipinach cieszy wiele osób i daje im nadzieję, że teraz lub kiedyś też mogą zrobić coś podobnego. Ich marzenia stają się dzięki temu bardziej realne i mi kibicują. Ale oczywiście zawsze znajdą się też tacy, których to denerwuje i są zazdrośni.
Widziałem te reakcje. Część osób na marzenia o raju reaguje wręcz agresywnie.
Niektórzy potrafią twierdzić, że ukradłem im pomysł, co jest absurdalne. Posiadanie własnego domku przy plaży, gdzieś w egzotycznym kraju, to nic odkrywczego. Rzecz w tym, by nie tylko o tym marzyć, ale zamienić marzenie w cel i go realizować.
Myślisz, że to zawiść?
Tak, wydaje mi się, że ludzie, którzy hejtują takie pomysły jak mój, są po prostu zawistni. Mam wrażenie, że utrudnianie innym realizację ich marzeń, planów i celów sprawia im przyjemność. Sami nie umieją zmienić swego życia na lepsze i po prostu zazdroszczą tym, którzy starają się to robić. Karmią się cudzymi problemami, bo wtedy nie czują się tacy najgorsi. To smutne, ale tak chyba jest.
Jak sobie z tym radzisz?
Trzeba to zrozumieć i pogodzić się z tym. Znaleźć w sobie odporność i spokój, nie dać się prowokować. Ja na szczęście jestem dość asertywny. Wiem, czego chcę i praktycznie zawsze realizowałem swoje plany, niezależnie od tego, czy to się komuś podobało, czy nie. Wiem, że nigdy nie robiłem tego kosztem innych ludzi, więc mam spokojne sumienie. Tak jak teraz. Mam swój pomysł na życie i nikogo nie chcę uszczęśliwiać na siłę. Przeprowadzka czy nawet zwykły zakup domku na drugim końcu świata to poważna decyzja. Staram się jak mogę tłumaczyć ludziom wiele spraw i odpowiadać czasem na dziwaczne pytania, by ludzie wiedzieli więcej o Filipinach i o mnie samym. Może to kogoś zainspiruje, a może zniechęci. To jego sprawa. Ja będę nadal robił swoje.
Spodziewałeś się tego?
Mam swoje doświadczenia życiowe i robiłem wiele projektów zawodowych, spotykając się z różnymi reakcjami. Więc internetowy hejting to nic zaskakującego. Większość ludzi, często anonimowo piszących bzdury, nigdy nie pojedzie na Filipiny, ale chce uprzykrzyć życie innym, którzy o tym marzą. Takich negatywnych postaw zawsze można się spodziewać. Niestety, spora grupa osób ma negatywne podejście do świata i innych ludzi. Zwłaszcza do tych, którym idzie lepiej.
Czy nie od tego właśnie chciałeś "uciec"?
Rzeczywiście, to jeden z argumentów decydujących o naszej przeprowadzce na Filipiny, gdzie w mojej ocenie żyje mniej zawistnych ludzi niż w Polsce. Filipińczycy są bardziej przyjaźni, uśmiechnięci, życzliwi. To ważne, jakimi ludźmi się otaczasz i w jakim społeczeństwie żyjesz. Toksyczne środowisko ma na ciebie wpływ. Jeżeli żyjesz w jakiejś grupie to stajesz się jej częścią, czy tego chcesz, czy nie. Oczywiście możesz się alienować, zamykać w swoim domu, uciekać od świata, ale przecież nie o to chyba chodzi.
Czego boją się ludzie, którzy do Ciebie piszą? ?
Generalnie ludzie nie mają wiedzy o Filipinach i boją się wielu rzeczy jak tajfunów, chorób, korupcji. Przeczytają jakiś artykuł o tajfunie sprzed 4 lat, kompletnie na innej wyspie niż Palawan, na którym chcemy się osiedlić, ale dla nich to nie ma znaczenia. Ważne wydaje się to, że na Filipinach zdarzają się tajfuny. I kropka. Nie biorą pod uwagę tego, że Palawan z ponad 7000 filipińskich wysp jest najmniej narażony na tego typu zagrożenia pogodowe. Nie ma znaczenia również to, że w Polsce też występują cyklony, orkany, tornada, sztormy czy halny w górach – często o większej sile wiatru niż niejeden filipiński tajfun. Przykładem może być orkan Barbara, który w styczniu pojawił się nad Bałtykiem. Praktycznie mało kto o nim słyszał w Polsce, a już na pewno nie ludzie mieszkający w Warszawie czy Krakowie czyli 300-500 km od morza. Natomiast niektórzy internetowi dyskutanci wałkowali tajfun, który zmierzał wtedy w kierunku Manili o podobnej sile wiatru, co polski orkan Barbara, nie patrząc na to, że Palawan leży ok. 700-800 km od stolicy Filipin.
Często pojawiają się zarzuty o idealizację obrazu Filipin. Ktoś napisał, że był i jedzenie mu nie smakowało, a kto inny, że go gdzieś tam okradli lub napadli na turystę. No przecież to niedopuszczalne rzeczy w raju. Tacy ludzie starają się mi wytknąć, że ten mój raj nie jest wcale rajem. A jak twierdzę, że najpierw trzeba znaleźć raj w samym sobie, to nie rozumieją o czym mówię...
Co twoim zdaniem ta sytuacja mówi o nas – Polakach?
Hejtowanie takich pomysłów jak mój pokazuje, że część ludzi ma kompleksy i problemy, które starają się przerzucać na innych. Szukają winnych swojej, nie najlepszej sytuacji. Starają się chyba w ten sposób jakoś usprawiedliwiać przed samym sobą. To ciekawy materiał dla psychologów i socjologów. Myślę, że to efekt, który ciągnie się za nami od czasu zaborów i programowania naszych umysłów jako poddańczych. Potem komunizm dopełnił tego dzieła. Przez to wielu ludziom wychowanym na takiej niewolniczej podstawie mentalnej, brakuje odwagi i pewności siebie. Ludzie nie ufają sobie nawzajem. Wydaje im się, że są cały czas oszukiwani i wykorzystywani. Każdy, kto wyrwał się z matriksa – jest wrogiem. Brakuje naszemu narodowi dawnej dumy, chwały i idei, która porwałaby nas jak kiedyś, choćby w czasach sarmackich, kiedy dzięki powrotowi do historycznych korzeni byliśmy największym państwem w Europie. Chyba jako jedyni stworzyliśmy imperium nie na bazie podbojów, ale w pokojowy sposób, dzięki unii z Litwą. Potrafiliśmy obronić Europę przed Turkami pod Wiedniem, a po zaborach na krótko znów uwierzyliśmy, że jesteśmy coś warci i zatrzymaliśmy pochód Europę tym razem Sowietów w 1920 roku. Dlatego mam wielki szacunek do polskiej historii i naszej kultury, zwłaszcza tej najdawniejszej, sarmacko-słowiańskiej. Ona uczy, że jak jesteśmy razem nikt nas nie pokona. Dlatego najprostszą metodą na Polaków jest ich poróżnienie. Wiedziała o tym Caryca Katarzyna, Bismarck, Stalin czy Hitler. Jak się napuści Polaków na siebie, to sami się zagryzą.
Myślisz, że Polacy są w stanie mieszkać w jednej wiosce na Filipinach?
Skoro mieszkają obok siebie w Polsce, to czemu nie gdzie indziej. Zresztą my nie chcemy budować, żadnej polskiej wioski, tylko eko-resort, w którym będą mogli wynająć domek wszyscy, także Filipińczycy przyjeżdżający na Palawan na urlop. Domki zamówili u nas nie tylko Polacy, lecz także Bułgarzy, Holendrzy, Australijczycy czy Czesi.
Co najczęściej hejterzy zarzucają Tobie i projektowi?
Że nie mamy jeszcze działki, a sprzedajemy domki i w takim razie to oszustwo... Nie ma znaczenia to, że wyraźnie wszędzie o tym mówiliśmy i pisaliśmy, iż jedziemy w marcu wybrać działkę do dzierżawy, a dopiero od kwietnia zaczynamy budowę domków. Zdecydowaliśmy się przyjmować zamówienia na domki już teraz, można by powiedzieć w systemie deweloperskim, gdyż wiele osób nie może się doczekać i uważają, że spadliśmy im z nieba. Ufają nam, że skoro szukamy dla siebie działki do życia, to będzie ona dobra. W każdej umowie zresztą jest wyraźnie napisane to, że konkretna lokalizacja działki, na której zamierzamy budować domki, będzie podana w późniejszym terminie (koniec marca), po podpisaniu przez nas kontraktu na dzierżawę gruntu.
Nie każdy zdecyduje się kupić coś, czego jeszcze nie ma.
Ale przecież jak ktoś kupuje mieszkanie w apartamentowcu na rynku pierwotnym, bierze na to kredyt i płaci deweloperowi, to przecież nie wie, co mu on wybuduje. Takim ludziom tłumaczymy, że przecież mogą poczekać, aż w kwietniu wybudujemy pierwsze domki dla siebie i naszych znajomych oraz osób, które nam zaufały i dopiero wtedy mogą zdecydować, czy im się one podobają czy nie, czy dana lokalizacja jest ok, czy to nie jest raj jakiego szukają. To jest proste i uczciwe. Niczego nie ukrywamy i nie obiecujemy gruszek na wierzbie. Niestety wiele osób za wszelką cenę stara się doszukiwać dziury w całym. Sugerują nam jakieś manipulacje, czy obiecanki cacanki. Każdy ma swoją wizję raju i mam wrażenie, że niektórzy chcą nam narzucić te swoje wyobrażenia. Padały sugestie byśmy utworzyli coś na kształt komuny, tak też rozumieją medialne określenie „polska wioska na Filipinach”. Jedni do tego lgną, bo chcieliby żyć w egzotycznym miejscu, ale wśród swoich, a innych to odstręcza, bo chcą uciec od wszystkiego co polskie. To ich problem.
Po tej reakcji określenie "Polska wioska" nabiera jeszcze innego znaczenia... Kim są ludzie, którzy hejtują projekt?
Myślę, że to przede wszystkim zazdrośnicy. Ludzie z kompleksami. Sami niewiele osiągnęli, a jeśli nawet to nie chcą, by innym się coś udało, bo wtedy czują się gorsi. To ludzie, którzy mają potrzebę wiecznego porównywania. Wybielania się na tle innych. Oni nabijają się z nas używając takich słów jak „guru” czy „prorocy”. To zabawne, bo bardzo przesadzone. My nie chcemy uszczęśliwiać nikogo na siłę. Po prostu zdecydowaliśmy się wybudować sobie domki na jednej z filipińskich wysp pod palmami nad oceanem i możemy takie domki zbudować też innym, a robienie z tego jakiejś większej idei chyba jest nadinterpretacją. Jedni widzą w tym większy sens, a inni głupotę. Są i tacy, którzy potrafią interpretować nasz projekt politycznie.
To niesamowite, że ludzie nie potrafią powiedzieć: ok, ten projekt jest nie dla mnie, i go ominąć. Pójść gdzie indziej, znaleźć miejsce dla siebie.
To się nazywa pryzmatowanie. Każdy postrzega świat i innych ludzi przez pryzmat samego siebie. Czyli jeśli sam masz tendencje do oszukiwania innych, doszukujesz się tego wszędzie. Uważasz, że ludzie to oszuści. Podam przykład. Jedna z hejterek używała fikcyjnego zdjęcia oraz nieprawdziwych informacji na swoim facebookowym profilu – o sobie, miejscu zamieszkania, pracy itp. Jednocześnie starała się pouczać mnie, co powinienem robić, jakim być, jak realizować swój pomysł. Gdy okazało się, że jest zwykłym anonimem z fałszywymi danymi i zdjęciem, stwierdziła, że chce chronić swoją prywatność. To o co tu chodzi? Łatwo być anonimowym krytykiem wobec takich ludzi jak ja, którzy nie mają nic do ukrycia. Ja się przed tym bronić? Chyba trzeba umieć powiedzieć stop.
Ja bym w ogóle z takimi anonimami nie rozmawiał – szkoda czasu i energii.
Tak, każdy ma granice gdzie indziej. Jak zaczynają się wyzwiska, pouczenia, personalne ataki, szarganie dobrego imienia rodziny itp. trzeba skończyć dyskusje. Szkoda nerwów. Pojawiają się niepotrzebne negatywne emocje, a niektórym internetowym trollom o to właśnie chodzi. Z drugiej strony, wiele rad i sugestii od życzliwych i świadomych osób wykorzystaliśmy w rozwijaniu naszego projektu. Tak powstały nowe wersje domków rodzinnych, model franczyzy czy wykupu domku po okresie użytkowania.
Czy to, w jaki sposób reaguje część osób, w jakikolwiek sposób wpływa na twoje dalsze decyzje związane z Arkadią?
Pewnie w jakimś stopniu tak. Trudno przejść obok niektórych spraw obojętnie. Każdy ma swoje emocje, mimo, że niektórzy „życzliwi” zarzucają mi niepotrzebną nadwrażliwość. Jestem, jaki jestem. Nie mam potrzeby udawania kogoś innego. Nie mam też potrzeby, by wszyscy mnie lubili, bo dzięki temu sprzedam więcej domków. Po co mi tacy sąsiedzi, którzy kupili u mnie domek, bo im sprzedałem sztuczny wizerunek samego siebie i obiecanego raju? Nikt z tych hejterów nie zauważył nawet, że nie dawaliśmy żadnego reklamowego ogłoszenia o sprzedaży domków, oferty, czy kampanii promocyjnej. Ukazało się kilka artykułów prasowych i zrobił się szum medialny. Ludzie sami szukają kontaktu ze mną i bliższych informacji o całym projekcie. Trafiają do naszej fejsowej grupy dyskusyjnej i wchodzą w dziwaczne dyskusje między sobą. Staram się czasem w to wtrącać, tłumacząc pewne rzeczy, ale na hejterów nie ma rady. Oni mają swoje cele. Generalnie jednak robimy swoje.
Wiemy, że we wszystkim jest jakiś margines. W końcu nic tak nie denerwuje hejterów jak to, że komuś się coś uda. Ale im coraz bliżej przeprowadzki, tym chyba bardziej się już oddalamy od tego typu spraw. Pewne rzeczy przestają mieć dla nas znaczenie. Skupiamy się na naszych celach. Osobiście trochę zazdroszczę swojemu wspólnikowi Gerardowi, bo po nim te wszystkie hejtowe wypociny spływają jak po kaczce. Ja być może czasem niepotrzebnie wdawałem się w dyskusje, ale od pewnego czasu nawet nie czytam wielu komentarzy, np. pod twoim artykułem w natemat.pl. Szczerze, to przestaje mnie coraz bardziej obchodzić to, co tam mogą pisać inni. Jak ktoś chce czegoś się ode mnie dowiedzieć to bez problemu znajdzie w necie kontakt do mnie. Publiczna dyskusja nie jest dobrym miejscem do omawiania prywatnych spraw związanych między innymi z przeprowadzką do innego kraju.
Czego Cię to wszystko nauczyło?
Że czasem trzeba olać hejterów. Obojętność ich zabija.
A czy był moment, kiedy miałeś już dość tego całego zamieszania?
Nie. Wiem czego chcę i to prosty plan. Pewne koszty są w każdym projekcie. Wiem, że wystawianie się na świecznik kłuje niektórych w oczy. Ale to ich problem, nie mój.