
Lidia Zamyłko - trenerka i ambasadorka marki Nike, budzi respekt. Mijający nas na korytarzu konserwator na jej widok energicznie salutuje. ”No czy pan sobie ze mnie żartuje?” - pyta z uśmiechem - retorycznie, bo wzrok pana Zenka mówi wszystko. Nie powiem, że to strach, chociaż kto wie. Widząc chwilę później, jak Lidia zarzuca na plecy sztangę z obciążoną odważnikami o przekroju głowy słoniątka, nie byłoby w tym nic dziwnego. - Może to kwestia mojego charakteru - jak gdzieś wchodzę, to nie chcę powiedzieć, że ludzie się mnie boją... Ale fakt, że roztaczam wokół siebie jakąś taką aurę, że zarówno faceci, jak i babki czują respekt - odpowiada z tym samym rozbrajającym uśmiechem.
Było nas mało w grupie, więc często trenowałyśmy z facetami. Panowie mieli z tym duży problem. Nie chcieli z nami walczyć, nawet na sparingach, bo jak to tak uderzyć kobietę? Ale raz zdarzyło mi się, że chłopak autentycznie mnie pobił. Wyłączyła mu się funkcja dżentelmena - walczył ze mną, jak z drugim mężczyzną. Byłam totalnie zszokowana, że ktoś mnie potraktował w taki sposób. Miałam świadomość, że to trening, ale byłam zaskoczona, że on był w stanie walczyć ze mną, jak z facetem.
Zdarza się, że ktoś komentuje: “Boże, ale masz grube nogi”. Szczerze? Marzę o tym, żeby być eteryczną blondynką, ale to się nigdy nie wydarzy. Mam taką budowę, a nie inną. Moje ciało, jest ciałem osoby, która intensywnie ćwiczy, choć wbrew pozorom - nie “pakuje”. Po prostu mięśnie pojawiają mi się dość szybko - na ramionach, na udach, na pośladkach. Nie koncentruję się na tym, że gdzieś mam za dużo, gdzieś za mało. Myślę o tym, co mam fajnego. A wiem, że jest fajnych rzeczy, które budzą powszechny zachwyt.
W przeciwieństwie do Lidii, Kasia Bigos - trenerka fitnessu i zawodniczka pole dance - komentarzy na temat tego, że jest “robocopem” odpierać nie musi i... nie chce. - Ludzie widzą we mnie silną sportsmenkę, co bardzo mnie cieszy. Nie raz słyszałam komplementy w stylu: "O rany, ty to jesteś nie do zdarcia" - mówi siedząca przede mną filigranowa blondynka. I gdybym na własne oczy nie widziała, jak za pomocą siły mięśni oszukuje grawitację, chyba bym w te zapewnienia nie uwierzyła.
Kiedy zaczynałam ćwiczyć byłam dziennikarką. I owszem, miałam lekkie obawy, co powiedzą ludzie z redakcji, kiedy zobaczą mnie na rurce. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Od początku walczyłam o zmianę sposobu myślenia o pole dance. Byłam jedną z pierwszych osób, które o tym pisały. Po pierwszym materiale, owszem, były komentarze od osób które widziały tylko rurę i kobietę. Dzisiaj właściwie nie spotykam takich opinii, choć zdaję sobie sprawę, że niezależnie od tego, jaka jest prawda, zawsze znajdą się osoby które będą postrzegały tę dyscyplinę w określony sposób.
Jestem zachwycona, że w pole dance jest coraz więcej mężczyzn. Mam nadzieję, że dojdziemy do takiego momentu, kiedy dyscyplina będzie podzielona pod względem płci pół na pół. Jasne, faceci nie będą wykonywać pewnych figur, które robią kobiety - ze względu na budowę ciała, to oczywiste. Ale kogo to obchodzi? Jest 1500 innych figur, które genialnie rzeźbią sylwetkę - zarówno kobiecą, jak i męską. Poza tym, mężczyźni w pole dance radzą sobie świetnie, bo to bardzo siłowa dyscyplina.
Częściej więc niż na siłowni, moje ramiona komentują znajomi, którzy na siłownię nie zaglądają i mówią: “Uuu, łapę to ty masz”. Nie obrażam się, bo wiem, że mam. Od iluś-tam lat ostro codziennie naginam, czasem po kilka godzin, więc co mam nie mieć. Siła gdzieś się musi mieścić.
Natalia Huzij, poza tym, że jest trenerką personalną, bierze udział w zawodach sylwetkowych. Jeśli w tej chwili wyobraziliście sobie pulsująca żyłę na napiętym do granic możliwości bicepsie Arnolda S. pewnie znaleźlibyście wspólny język z jej bratem. - Był jedyną osobą, która miała problem z tym, że wychodzę na scenę - wspomina. - Stwierdził, że jak zacznę startować w zawodach, to będę “przepakowana”. Uspokajałam go, mówiłam, że wszystko mam pod kontrolą, że wiem, jakiej linii nie chcę przekroczyć - wspomina i dodaje, że kiedy w końcu zobaczył ją na scenie - był dumny.