
Dramat, Polacy nie czytają książek, trzeba ich leczyć z tego wstrętu, bo będziemy zacofanym społeczeństwem tumanów i analfabetów. Rzecz jasna takie leczenie jest drogie. W najbliższych latach na zachęcanie do czytania książek zapłacimy 660 mln złotych. Wyniki czytelnictwa pogarszają się – kto wie może trzeba będzie wydać na to jeszcze więcej pieniędzy.
W raporcie (strona19) scharakteryzowali oni grupę "generalnie nieczytających". To najbardziej liczna grupa wśród Polaków (48 procent).
Są to osoby, które nawet jeśli czasem coś czytają, to robią to sporadycznie, sięgając po prasę lokalną lub tabloidy. To, co je wyróżnia, to emocjonalne odrzucenie lektury, a zwłaszcza książek. Nie czytają i nie lubią tego robić, choć pewnie czasem zdarza im się zrobić wyjątek dla jakichś książek funkcjonalnych czy autorów w stylu E. L. James lub Dan Brown.
Czytają, tyle że nie są to książki. Deklarują, że nie lubią czytać książek. Zdarza im się książki kupować, w stosunku do poprzedniej grupy więcej mają ich w swoich domach. Czytają całkiem intensywnie, zwłaszcza w internecie, sięgając również po prasę. Są grupą, która najczęściej i najintensywniej czyta po to, aby być na bieżąco z aktualnymi wydarzeniami.
Menedżerowie nie czytają książek o zarządzaniu, rachunkowości i finansach, bo te same wartościowe treści znajdują w eksperckich blogach internetowych. Podam prosty przykład: zamiast czytać książkę pt. "ZUS ... Vademecum płatnika" mogę znaleźć te same przepisy i formularze, na blogu zus.pox.pl, albo wchodząc na stronę Katarzyny Kalaty, niedoszłej prezes ZUS. Zupełnie za darmo, zamiast książki za 46 złotych, która za rok będzie już nieaktualna.
Dlaczego więc Biblioteka Narodowa co roku włącza syreny alarmowe? Napiszę, co o tym sądzę, chociaż palce bolą. Ministerstwo Kultury w ciągu ostatnich czterech lat czterokrotnie zwiększyło wydatki na czytelnictwo. Na lata 2016-20 Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa ma ponad 660 mln zł. Nie byłoby takich pieniędzy do zagospodarowania, gdyby nie ów "dramatyczny poziom czytelnictwa w Polsce". Nie jest to zarzut do samych autorów raportu, lecz tych, którzy później opracowali jego powielany w mediach skrót: "zaledwie 37 procent Polaków przeczytało jakąkolwiek książkę, reszta to ciemna masa".
