
Reklama.
Rodzice Julii rozstali się jeszcze w 2011 roku, krótko po jej urodzinach. Dziewczynka nie poznała swojego dziadka, był dla niej zupełnie obcą osobą. Dla banku Raiffeisen nie ma to jednak żadnego znaczenia i wysyła do dziewczynki pisma, w których żąda spłaty długu w wysokości 130 tysięcy złotych. Bulwersującą sprawę wyjawił program "Expres reporterów".
Okazuje się, że w sprawie w tym trochę winy byłego partnera matki Julki. On sam zrzekł się prawa do spadku po zmarłym ojcu wiedząc, że więcej w nim długów niż majątku. Dziadek Julki nie interesował się swoim synem, panowie nie utrzymywali ze sobą kontaktów. Ojciec dziewczynki nie przewidział jednak, że w wypadku zrzeczenia się przez niego spadku po ojcu, prawo to automatycznie przechodzi na jego dzieci. One same nie mogą się zrzec, powinni to zrobić w ich imieniu rodzice, przed sądem rodzinnym. Nie zrobili.
Teraz bank domaga się spłaty długu od 5-letniej dziewczynki. Niebagatelna kwota została dodatkowo przez sąd powiększona o 10 tysięcy złotych. Takiej kwoty żądała od Julki rodzina zmarłego, która wyremontował dom i obciążyła dziewczynkę częścią kosztów.
Prawo stanowi w podobnych przypadkach, że dzieci dziedziczą z dobrodziejstwem inwentarza. Oznacza to, że nabywają jedynie prawa do aktywów po zmarłym i nie odpowiadają za długi. W najgorszym razie po prostu nie odziedziczą nic, jeśli suma długów przewyższa wartość nabytego spadku.
Poruszająca w tej sprawie jest postawa banku. Bank umorzył postępowanie egzekucyjne wobec żony zmarłego dziadka, która razem z nim brała kredyt na remont domu. I teraz całej kwoty wymaga od dziecka. – Będę się bronić ciosami karate, mogę też ugryźć – zapowiada Julka. – To moja kasa, nie oddam jej – dodaje licząc swoje pieniądze zgromadzone w skarbonce.
źródło: "Expres reporterów"