Dwa słowa – "Piotr Fronczewski" i od razu przed oczami stają nam jego ikoniczne wcielenia takie jak Pan Kleks czy Franek Kimono. Na dzień dobry słyszymy też niepowtarzalny tembr głosu. Piotr Fronczewski chwycił się niemal każdej gałęzi kultury od muzyki przez film i teatr na grach komputerowych kończąc. I nie chce odpuścić. A historii, o których mógłby opowiadać jest cała masa. To człowiek anegdota.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Mieć 71 lat i wciąż zachowywać taką lekkość i elegancję to nie lada wyczyn. Młode, zadufane w sobie gwiazdy powinny wziąć sobie Piotra Fronczewskiego za wzór. A nawet jeśli to robią… to robią to źle. Z jednej strony jest doskonałym aktorem i filmowym i teatralnym. Żadnej roli się nie boi: potrafi zagrać równie przekonująco czarodzieja ("Akademia Pana Kleksa") co gangstera ("Superprodukcja"), lekarza ("Cesarskie cięcie") i wariata ("13 posterunek"). Zresztą o jego klasie świadczą też nagrody. Co prawda Oscar nie stoi u niego na półce (a powinien!), ale ma ponad 20 innych statuetek, w tym kilka Wiktorów.
Do tego całkiem niezły z niego muzyk! Franek Kimono do tej pory króluje na dyskotekach, a jego twórczością nadal inspiruje się młode pokolenie, które same go zaprasza do projektów. "Będę brał cię w aucie" to przecież równie niezapomniany tekst co "Twoje łzy lecą mi na koszulę. Z napisem King Bruce Lee Karate Mistrz". No właśnie - ten głos… "Czytał, Piotr Fronczewski". Ścisła czołówka polskiego lektoringu. Miał charakterystyczne role w słuchowiskach radiowych jak np. Grzegorz z Rodziny Poszepszyńskich, ale czytał też słuchaczom całe książki np. "Harry'ego Pottera" czy "Kod Leonarda Da Vinci".
Tchnął też życie w wiele dubbingowanych postaci. Tygrys Diego z "Epoki Lodowcowej" brzmi lepiej niż w oryginale. Gracze cenią go za niezapomnianą narrację m. in. w serii "Baldur's Gate" czy "Bard's Tale". Niektóre teksty z weszły do szerokiego obiegu i nawet czytając gdzieś "Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę" to w głowie słyszymy ten głos. Jeżeli ktoś miałby czytać mowę pożegnalną na moim pogrzebie to tylko Piotr Fronczewski.
Dzisiejszy solenizant jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych, szanowanych i lubianych osób w naszym kraju. Do tego jest niezwykle skromny i ma ogromną pokorę, jak na gwiazdę takiego formatu. – Zawsze gdy widzę Piotra to padam plackiem i skwierczę – mówi Jerzy Kryszak. Aktor i satyryk zresztą wspomina pewną historię à propos skwierczenia, gdy grali razem w "Akademii Pana Kleksa". W Armenii ekipa miała przerwę w zdjęciach i wyjechała odpocząć do ośrodka nad jeziorem Sewan.
– Na niebie ani jednej chmury, a słońce paliło jak diabli. Nad jeziorem były leżaki, pod zadaszeniem. Nieprzypadkowo. Na leżaku położył się Piotr z ręcznikiem na twarzy. Jako profesjonalista, nie chciał poparzeń. Jako jedyny nawet na chwilę nie wychylił się z ukrycia. Reszta ekipy wyciągnęła leżaki i opalała się w pełnym słońcu. Byli tam też żołnierze. Później wieczorem przyjechało pierwsze pogotowie, bo swąd palonego ciała roznosił się po wszystkich piętrach! Następnego dnia stało tych sześciu wojskowych rozebranych, w rozkroku, a plutonowy ściągał im płaty skóry ze spalonych pleców. A Piotr świeżutki, z wilgotnym ręcznikiem przeleżał sobie dwie godzinki i nic mu się nie stało. Prawdziwie zawodowe podejście do pracy. Chronić twarz przede wszystkim i tę twarz zachować – śmieje się Jerzy Kryszak.
Wbrew pozorom, są osoby które go nie lubią. W obszernym wywiadzie dla wp.pl powiedział o, wydawałoby się przykrej sytuacji, która go spotkała. Rzecz dzieje się u chińczyka. W kolejce przed aktorem stał facet, który odwrócił się i prosto w twarz mu powiedział "Kur..a, jak ja pana nie lubię!". Fronczewski nie dowiedział się dlaczego, bo i nie chciał dalej z tym człowiekiem rozmawiać. Bijatyka wisiała w powietrzu. Choć samego aktora to rozbawiło.
Ze świecą szukać w Polsce znanych ludzi, których ominęły wielkie kontrowersje. W latach 70., jak to każdemu artyście, który igrał z ówczesną władzą, na głowę spadły służby SB. Inwigilacja dopadła Piotra Fronczewskiego, Jana Pietrzaka oraz Krystynę Jandę, którzy razem tworzyli Kabaret Pod Egidą. Nie dali się przekonać do podpisania lojalek. Ba! Fronczewski, ze swoim temperamentem, nawet wykiwał funkcjonariuszy! Historia była już opisywana w mediach, ale warto ją sobie przypomnieć. Szczególnie w dzisiejszych czasach.
Po spotkaniu z Januszem Gajosem wracał polonezem do domu. Na podwójnym gazie. Trudno byłoby wyjść od drugiego słynnego aktora nie strzelając sobie kielicha. Pech chciał, że Fronczewski trafił na patrol milicji, który po wyczuciu woni alkoholu, zabrał go na posterunek. Aktor miał ponad 1 promil alkoholu we krwi. Zabrali mu prawo jazdy i chcieli zwerbować do bezpieki. Fronczewski jednak odmówił w kwiecistym stylu "ni chu, będę jeździł rowerem". Funkcjonariusz jednak dalej próbował, myśląc, że aktor w końcu się złamie. Nawet oddał mu prawo jazdy! Tymczasem Fronczewski już wszystkim rozpowiedział, że chcieli go zaciągnąć do SB. Tym samym nie mógł zostać agentem. Bo co to za agent, gdy wszyscy wiedzą kim jest.
Kolejna "afera" na koncie Fronczewskiego była już poza granicami kraju. Razem z Janem Pietrzakiem byli w latach 80. na występach w Chicago. – Poszedł sobie raz Piotruś do supermarketu i kupił trampki. Nie wziął ze sobą kwitka. Następnego dnia poszedł tam znów po coś do picia. W nowo kupionych butach. Jak wychodził, to ochrona go złapała, bo myślała, że rąbnął te trampki. Proszę sobie wyobrazić: on krystalicznie czysty człowiek stał cały purpurowy z przerażenia. No i potem była wielka akcja odzyskiwania Piotrusia. Pomagała Polonia, wyższe sfery i polscy policjanci w Chicago. I wszystko jakoś się udało, choć sam Piotr bardzo to przeżył – kończy Pietrzak.
– Nie mam takich anegdot, że boki zrywać, ale jeśli kupować auto to tylko od Piotra Fronczewskiego! – zapewnia aktor Jarosław Boberek, który z solenizantem grał w serialu "Rodzina Zastępcza" – może spokojnie rywalizować z autoryzowanymi salonami. Samochód po paru latach eksploatacji jest jak spod igły. Kupił od niego auto, a potem przychodziły do mnie wycieczki – mowa o BMW 525 – ale to co było pod maską... to była zawsze wisienka na torcie. Podnosiłem maskę i był jęk zachwytu. Nie widział pan nigdy takiego silnika. Po prostu można było z niego jeść! To znaczy jak jest rozgrzany silnik to można na przykład sobie jajka posadzić, ale w tym przypadku test "białej rękawiczki" silnik przechodził bezbłędnie. Coś niezwykłego – mówi aktor i dodaje, że na planie Piotr Fronczewski w wolnych chwilach dopieszczał auto – no bo co miał marnować czas. A tego czasu życzymy mu jak najwięcej. 100 lat panie Piotrze!