Znalezienie dobrego powodu, żeby kupić tablet może być problematyczne. Pewną przewagę mają ci, którzy w rodzinnej hierarchii cioć i wujków stoją na tyle wysoko, że na przyjęciu komunijnym nie wypada im pojawić się jedynie z bukiecikiem konwalii w ręku. Jeśli jednak zaliczacie się do umiarkowanych gadżeciaży i nie macie w rodzinie dzieci w grupie wiekowej 7+, założę się, że sprzętem pierwszej elektronicznej potrzeby będzie dla was raczej laptop.
Z drugiej strony, idea posiadania dodatkowego ekranu jest kusząca. Można go na przykład wyjąć z torby zawsze wtedy, kiedy taksówkarze w ramach protestu postanowią zakorkować całe miasto i zamienią 15-minutowy dojazd do pracy w godzinną podróż. Albo wtedy, kiedy 10 minut dzielących cię od planowanego odjazdu pociągu, zmieni się w “czas opóźnienia, który może ulec zmianie”. Albo kiedy ktoś już leci, ale trzeba dać mu jeszcze “dwie minutki’ - tak, wtedy zwykle marzę, żeby być ośmioletnim posiadaczem tabletu. Okazuje się, że takie podróże w czasie są możliwe, a patent na to rozwiązanie ma HUAWEI.
Producent postanowił przysłać nam do redakcji model testowy swojego tegorocznego flagowca - HUAWEI MediaPad M3 Lite. Na widok pudełka z charakterystycznym logo, moje wewnętrzne dziecko aż zaczęło stepować z radości, a koledzy z redakcji - rzucać zazdrosne spojrzenia zza biurek.
Szybciutko zakodowałam swój odcisk palca jako “administracyjny” i zabrałam się za konfigurowanie urządzenia. Gdzieś pomiędzy logowaniem do Facebooka, a ustawianiem poczty, natknęłam się na sugestię producenta: “Dziennikarz, w miarę możliwości, testuje tablet jako zamiennik laptopa, smartfona, telewizora itp.”. “Oj, to może nie być aż takie proste” - jęknęło wewnętrzne dziecko, ale zewnętrzny dorosły stwierdził twardo: “Jak zabawa, to zabawa, damy radę!”.
Tydzień z tabletem: edycja zawodowa
O ile na myśl o sprawdzeniu tabletu w bojach domowo-podróżnych zacierałam rączki, to jeśli chodzi o jego przydatność w kontekście zawodowym, byłam raczej sceptyczna. Klawiatura to dla dziennikarza podstawowe narzędzie pracy, a uderzanie palców o klawisze - swego rodzaju akord, bez którego nie jestem w stanie pracować. Ciche klikanie, a nawet lekkie wibrowanie, wirtualnych literek w warunkach redakcyjnego pośpiechu nie wystarczy.
Co innego w terenie - tam wirtualna klawiatura i aplikacyjny Word sprawdzają się bardzo dobrze. Na konferencjach, gdzie krzesełka ustawione są z reguły w ciasnych rzędach, przez które dodatkowo cały czas ktoś się przeciska, instalowanie na kolanach laptopa jest, jeśli nawet wykonalne, to dość ryzykowne. A taki tablet - proszę bardzo: rozmiar zeszytowy, a notatki wirtualne, od razu gotowe do przerobienia i wrzucenia na stronę.
Inną dziennikarską okolicznością, w której tablet dawał świetnie radę, były wywiady - nie tylko te prowadzone za pośrednictwem internetowych komunikatorów. Niewtajemniczonym uprzejmie donoszę: z tabletu HUAWEI MediaPad M3 Lite można dzwonić również na koszt popularnych operatorów, bo urządzenie jest wyposażone w slot na karty SIM.
Kiedy dzwonimy więc w celach “wywiadowczych” wystarczy podłączyć słuchawki i wybrać numer, ewentualnie odpalić aplikację do rejestracji głosu. Podczas rozmowy możemy nie tylko notować na bieżąco w chmurze, ale też szybko sprawdzić, czy nasz rozmówca nie wpuszcza nas w "maliny", wklepując problematyczne hasła w pasek wyszukiwarki.
Takie przeskakiwanie pomiędzy poszczególnymi oknami bywało w tabletach problematyczne. W MediaPad M3 Lite już nie jest. Opcja “split screen” robi dokładnie to, co powinna: dzieli ekran na pół, dając nam dostęp jednocześnie do dwóch pól wyświetlania treści. Niby proste, niby intuicyjne, ale nie wiem, czy wszyscy producenci już tę sztuczkę opanowali.
Tydzień z tabletem: edycja domowa
Właściwie powinnam napisać: edycja tramwajowo-domowa, bo zgodnie z zapowiedzią, MediaPad M3 Lite na tydzień stał się właściwie integralną częścią mojej torebki. Nie było to trudne, biorąc pod uwagę fakt, że w mojej listonoszce zmieściłby się pewnie i mały słoń. W związku z tym, dodatkowych 460 gramów tabletu właściwie nie odczułam.
Odczułam za to szybciej biegnący czas - na przykład ten spędzony w pociągu relacji Warszawa-Kraków. Podczas trwającej 2,5 godziny podróży można tyle zrobić: napisać, przeczytać... Ale nie oszukujmy się: jeśli macie wystarczająco duży ekran i dostęp do internetu - będziecie oglądać. Nadrabianie serialowych zaległości na laptopie jest jednak o tyle ryzykowne, że przy ostrzejszym hamowaniu może się on z rozchybotanego stolika ześlizgnąć i przelecieć przez pół wagonu. Przytrzymywany ręką tablet takiej wolty nie wykona.
Poza tym, jeśli trafimy na słabszy odcinek, który skutecznie zabije w nas chęć dalszego oglądania, zawsze możemy przerzucić się na czytanie e-booka, internetowego wydania kolorowego magazynu czy gazety. Jasne, na laptopie też można, ale jednak tablet w warunkach ograniczonej wagonowej przestrzeni jest zdecydowanie bardziej poręczny.
Jeśli chodzi o oglądanie w warunkach domowych, MediaPad M3 Lite najczęściej używałam w… kuchni. Nostalgia za latami 90. w moim przypadku manifestuje się ogromną chęcią posiadania małego, wciśniętego w pomiędzy chlebak, a krajalnicę, telewizorka. W porównaniu z tego rodzaju “antykiem” MediaPad M3 Lite wypada jednak zdecydowanie za dobrze: wysoka jakość obrazu, który wcale nie drga i nie “ściemnia się” nawet w dużym słońcu. Do tego mocarne głośniki Harman Kardon, których dźwięk można podkręcić tak, że filmowe dialogi nie umkną wam nawet podczas rozbijania kotletów, czynią go niemal idealnym artykułem gospodarstwa domowego.
Całego gospodarstwa, należy nadmienić, bo równie dobrze co w kuchni, dźwięk rozchodzi się w innych pomieszczeniach. Głośniki uznanej audiofilskiej firmy robią swoje nawet w przypadku bardzo złożonych utworów, a ich liczba - cztery sztuki - potęgują wrażenie "otulenia" dźwiękiem.
Jedyny problem, jaki miałam, a właściwie - nadal mam, z MediaPad M3 Lite, pojawił się przy okazji rodzinnego spotkania. Okazało się bowiem, że dzieciaki w pewnym wieku wyposażone są w radary, które bezbłędnie wykrywają dorosłych mających aktualnie w posiadaniu najbardziej zaawansowaną technicznie “zabawkę”.
Po kilku minutach mój tablet zaczął więc w błyskawicznym tempie przechodzić z jednych małoletnich rąk do drugich, z każdą kolejną rundką wzbogacając się o nowe aplikacje - rzekomo do nauki języków. Niestety, nie wiem, czy to prawda, bo każda próba odebrania urządzenia generowała płacze i krzyki. Rodzice małolatów ze stoickim spokojem zapewnili mnie, że “kiedyś im się znudzi”. Nadal czekam.