Polskie morze - pensjonaty od 70 zł za dobę, posiłek w smażalni przy plaży od 20 zł i gałki lodów od 3 zł. Są jednak na świecie miejsca, gdzie można spędzić wakacje znacznie bardziej atrakcyjnie, a na dodatek zdecydowanie taniej. Na przykład Gruzja.
Transport do tego państwa może być jedynym problemem dla podróżników, choć niekoniecznie zapłacimy za niego więcej niż np. za paliwo spalone podczas podróży na trasie Międzyzdroje-Warszawa. Nie jest niestety możliwe przejechanie przez Rosję ze względu na zamkniętą granicę pomiędzy tymi państwami - efekt wojny w roku 2008. Zostają więc trzy inne możliwości: samolot relacji Warszawa-Tbilisi (popularna jest także tańsza wersja z przesiadką w Rydze - ceny potrafią czasem zacząć się od 600 zł w obie strony), wjazd od południowej strony graniczącej z Turcją (niestety, znacznie wydłuża to wyprawę) bądź prom z Ukrainy, płynący przez Morze Czarne. Niestety cena tego ostatniego kształtuje się na poziomie ok 100 USD, czyli obecnie ok. 340 zł.
Jednostką pieniężną w Gruzji jest lari (GEL). Transport jest dość tani, tak jak komunikacja miejska - nie ma problemów z poruszaniem się zarówno po miastach, jak i po całym państwie. Za przejazd metrem w Tbilisi (są aż dwie linie!) zapłacimy 0.4 lari, czyli jakieś 80 gr. Istnieje też możliwość podróżowania taksówkami - przy większej liczbie osób potrafią wyjść bardzo tanio, trzeba jednak umieć potargować się z kierowcami i od czasu do czasu trzasnąć drzwiami, gdy ktoś na wejściu oferuje zbyt wysoką cenę.
Między miastami najpopularniejszym środkiem transportu są marszrutki, czyli prywatne minibusy, które zazwyczaj wypełnione są ludźmi, bagażami i dymem papierosowym. Za transport z Tbilisi do Batumi, czyli jakieś 261 km, możemy zapłacić nawet 18 lari, co w w przeliczeniu na złotówki wynosi ok. 36 zł. Zaleta marszrutek jest taka, że złapać je można praktycznie wszędzie - na dowolnej drodze, placu czy gdzieś na środku drogi szybkiego ruchu w samym sercu Gruzji.
Gruzini kochają samochody. I właśnie z tego powodu lepiej nie porywać się na wynajęcie własnego - owszem, np. Avis ma swoje przedstawicielstwa w Tbilisi, lecz wynajęcie samochodu od dwóch dni to koszt rzędu 700 zł. A jazda samochodem po Gruzji to nie lada wyczyn, jako że miejscowym nie jest obca jazda pod prąd, przeskakiwanie między pasami i brak świateł na drodze. Nie jest rzadkim widokiem, gdy ktoś z obsługi na stacji benzynowej podchodzi do Ciebie z papierosem w ustach i nonszalancko wyrzuca go tuż koło dystrybutorem paliwa. Wybuchnie? Nie, dotychczas nic nie wybuchło…
Nie jest też trudno ze znalezieniem zakwaterowania - do wyboru są oczywiście zarówno hotele, jak i hostele, lecz także bardzo często kwatery prywatne. Ceny rozsądnych noclegów wahają się w przedziale 15-25 lari za noc za osobę. Standard bywa różny - od pokojów zbiorowych, gdzie potrafi zakwaterować się 6 osób, bo dwuosobowe pokoje z klimatyzacją. Ciekawą opcją jest możliwość znalezienia pokoju w domach prywatnych - za niewielką opłatą można mieszkać z całymi rodzinami. W jaki sposób ich szukać? Proste - pytać taksówkarzy.
Gruzja to także prawdziwy raj dla palaczy. Dostępne są praktycznie wszystkie popularne na Zachodzie marki papierosów - a także te, które mogą wydawać się znajome tym Polakom, którzy mieli dotychczas przyjemność przebywać na Ukrainie. Paczka dobrych, zachodnich papierosów kosztuje średnio 2 lari, czyli jakieś 4 zł. Za inne marki można zapłacić nawet mniej, chyba że poszukujemy jakichś wysublimowanych smaków (np. czarne Sobranie - 5 lari)
Jeśli chodzi o ceny żywności - miejscowe artykuły spożywcze są bardzo tanie, absolutne rekordy biją placki chaczapuri, które można kupić wszędzie i potrafią kosztować 1-1,5 lari (2-3 zł). Nie wychodzi też drogo stołowanie się w restauracjach - za pierożki khinkali w dobrym lokalu nie zapłacimy więcej niż 10 lari (20 zł), a całość popijemy piwem w przeliczeniu za 4 zł. Należy jednak pamiętać o tym, że Gruzja słynie przede wszystkim z win - i tam warto od czasu do czasu odkorować jedną butelkę przy obiedzie.
Dwa tygodnie w Gruzji? W 2 tys. złotych można się zamknąć. Chyba, że ktoś rzeczywiście woli wylegiwać się tylko na polskiej plaży i kupować piwo w budce na wydmach za 10 zł.