
Z uporem maniaka będę przekonywał kolejne osoby do obejrzenia tej kreskówki. "Rick and Morty" może i nie jest wybitny. Może i nie jest dla wszystkich. Może i nie odmieni waszego życia. Może nie rozwiąże problemu głodu na świecie. Da jednak przepotężne pokłady przyjemności: czasem odmóżdżającej, czasem wprawiającej w ruch szare komórki. To wciąż przez wielu nieodkryta perełka w morzu odpadków.
Tytuły Rick to zapijaczony, chamski, ale przy tym i genialny naukowiec. Morty to poniewierany przez niego, ciamajdowaty wnuk o dobrym sercu. Na pewno akurat tego nie odziedziczył w genach po dziadku. Razem tworzą duet, który jest chorą wersją tego znanego z filmu "Powrót do przyszłości". Ich przygody są też bardziej zakręcone niż "zwykłe" podróże w czasie.
Najważniejszy aspekt, czyli humor, spodoba się fanom "South Parku", "Futuramy" czy "Family Guya", ale i wszystkim, który bawią niebanalne rzeczy, ale i prymitywne żarty. Humor to jedna rzecz, która może odstraszyć. Koniecznie do serialu podchodźmy z dystansem, a nie oskarżajmy go generalizując np. za czasem seksistowskie gagi. Przypominam, że to satyra, nie dokument.
Serial ma na razie pełne 2 sezony. Każdy epizod to oddzielna historia, choć łączy je kilka motywów. Odcinki są (za)krótkie, więc nie macie dużo do nadrobienia. Czas jest do 30 lipca, bo wtedy na poważnie ruszy wyczekiwany przez wielu kolejny sezon. Twórcy zachęcają do tego przepysznym trailerem, którym sam w sobie jest majstersztykiem. To surrealistyczne minidzieło sztuki w stylu teledysku Beatlesów "Lucy in the Sky with Diamonds". Wszak w filmiku Rick i Morty też posilili się LSD.
