Ośmioosobowy przedział wypełnia się błyskawicznie. Każdy wraca z urlopu znad polskiego morza. Weekend był bardzo słoneczny, więc widać zarumienione albo wręcz spuchnięte od słońca twarze, uda, ramiona. – Zaraz się do tego przykleję – wykrzywia się Magda patrząc na siedzenia. – To pociągi z Czechosłowacji – dziwi się mężczyzna, który właśnie zajął miejsce przy oknie. I od razu chce je otworzyć. Bo duszno, gorąco i zanosi się na burzę. A klimatyzacji oczywiście nie ma.
Okna i meszki
Pan siedzący najbliżej okna całkiem je rozsuwa, choć chciał tylko uchylić. Ale takiego wariantu w naszym przedziale nie przewidziano.– Nieblokujące się okna to żenada. I szydera z ludzi, których nie stać na podróż w lepszych warunkach. Tym bardziej, że ceny biletów to albo 50 zł, albo 150 zł, więc wybór jest prosty – mówi zbulwersowana pani w przedziale. Okno w wąskim korytarzu wypełnionym ludźmi też jest otwarte. W
pociągu nie ma klimatyzacji, więc żeby się nie udusić robimy przeciąg. – Trochę chłodzi – słyszę od pani w średnim wieku. Pięcioosobowa rodzina jedzie aż do
Krakowa, stamtąd muszą jeszcze dotrzeć do Nowego Sącza. Mają przed sobą całonocną podróż i bardzo dużo bagaży. Wszystkie nie mieszczą się na wąskich metalowych półkach, które zawieszono nad naszymi głowami. Część z opasłych toreb muszą więc trzymać między nogami. Jeszcze jest wesoło, ale zaczyna się inwazja muszek.