Gry komputerowe to przeżytek. Teraz dzieciaki mogą sobie postrzelać w "realu". Zwiększającą popularnością cieszą się wakacyjne obozy militarne na które rodzice zapisują swoje pociechy. To takie połączenie harcerstwa i karabinów. Najmłodsi adepci mają 8 lat. Reportaż "Wakacje z bronią" przeczytamy w najnowszym "Newsweeku".
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
– Strzelałem z 15 metrów. Na 20 strzałów tylko jedna kula nie trafiła w terrorystę, poszła trochę obok – chwali się 12-letni Bartek. Umie już perfekcyjnie obsługiwać karabin ASG czyli replikę prawdziwej broni np. Kałasznikowa. Amunicją do niej są plastikowe kulki. – Taką kulką też można zabić, gdyby trafiło się w głowę albo tętnicę – przyznaje mały komandos.
Modne obecnie obozy są m. in. w Mrzeżynie, Dąbkach, Dziwnówku czy Borach Tucholskich. Uczestników liczy się w tysiącach. Terminy w niektórych ośrodkach już są zaklepane nawet na przyszłe wakacje! – Nie nadążamy, tylu jest chętnych – przyznaje "Newsweekowi" Jan Chmielowski, jeden z organizatorów. Dzieciaki bawią się na nich w wojnę. Strzelają, czołgają się, wchodzą do bunkrów, uczą się rozminowywać na niby zaminowane pola. Biegają po ruinach dawnego garnizonu wojsk radzieckich. Inscenizuje im się wojnę, rzuca petardy hukowe, świece dymne. A wszystko to pod okiem instruktorów strzelectwa i sztuk walki.
– Oczekiwania uczestników są takie, żeby dużo się działo. Jak w grze komputerowej lub filmie. Główny bohater walczy, ucieka, strzela, związuje buty dżdżownicą, przeprawia się tratwą przez rzekę. Pobrzmiewa w tym zachwyt programami Edwarda „Beara” Gryllsa – mówi Bogdan Zwoliński, prezes agencji Wonderlands. Na niektóre obozy można zapisać nawet 8-latka.
Na obozach nie tylko o samo strzelanie chodzi. Jest też surwiwal. Dzieciaki uczą się m. in. zbudować szałas czy rozpalić ognisko. Do opieki zatrudniane są też "mateczki", które rano pomagają się niektórym dzieciakom uczesać, a wieczorem zasnąć. "Rodzic chce, żeby synek nauczył się maszerować, strzelać, a on nie potrafi jeszcze dobrze słać łóżka, wiązać butów" - czytamy w "Newsweeku". Obozy mają różną tematykę są np. snajperskie czy fabularne na których walczy się z zombie.
Specjaliści biją na alarm. Dlaczego tam w ogóle wprowadza się strzelanie? Dlaczego to nie może być po prostu obóz survivalowy? Jeśli ktoś chciałby sprawdzić, czy wytrzyma w trudnych, wręcz poligonowych warunkach, to proszę bardzo. Ale niech tam nie będzie broni – apeluje psycholog Iwona Wiśniewska.
Obozy militarne to zabawa dla dzieci raczej zamożnych rodziców, ceny wahają się od tysiąca do niecałych 2 tys. złotych.
"U nas są takie zasady: jak ktoś ginie, to przez pięć minut leży martwy, później zamienia się w zombi. Do zombi nie strzelamy, można ich jedynie atakować białą bronią. Jak słyszę: może dziś sobie odpuścimy, pójdziemy na plażę, to mówię: nie po to przyjechałam, żeby się opalać."
Iwona Wiśniewska
Psycholog
"W psychologii odchodzi się od myślenia, że chłopcom nie zaszkodzi, jak się trochę pobawią w żołnierzy. Z półek sklepów z zabawkami powinny zniknąć żołnierzyki, czołgi, karabiny, pistolety, nawet jeśli to tylko pistoleciki na wodę. Zabawa w walkę i zabijanie to nie jest zabawa."