Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego – brzmi dumnie. To instytucja, która ma zostać powołana na dniach. Niestety, w swoim obecnym stanie może stać się gwoździem do trumny dla nieprzychylnych PiS-owi NGO-sów i niepokornych samorządów. Jednym słowem unicestwi to, co obecnie jest dla PiS-u największym niebezpieczeństwem.
W czasie, kiedy część Polaków walczyła o Trybunał, sądy, prawa kobiet, Prawo i Sprawiedliwość prowadziło cichą kampanię, której finał miał się odbyć dzisiaj na głosowaniu w Senacie. Miano przyjąć ustawę wprowadzającą nową instytucję. W założeniu organ ma wspierać organizacje pozarządowe, a jego nazwa brzmi Narodowy Instytut Wolności - Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego. To na pierwszy rzut oka mało ważne wydarzenie w porównaniu np. z zagarnięciem przez rząd władzy sądowniczej. Jednak jeśli przyjrzeć się bliżej tej sytuacji, to widać, że ustawa dotycząca pożytku publicznego może być języczkiem u wagi, który zadecyduje o powodzeniu partii rządzącej w nadchodzących wyborach samorządowych. Co więcej, pozwoli rządzącym w świetle prawa rozdawać pieniądze tym organizacjom, które opcja będąca u władzy uzna za godne dofinansowania.
Gdy rząd upomina się o NGO-sy, to wiedz, że coś się dzieje
Ewa Kulik-Bielińska, dyrektorka fundacji Stefana Batorego, zaznacza, że aby dobrze zrozumieć kontekst dzisiejszego niepokoju dotyczącego NGO-sów, trzeba przyjrzeć się temu, co w ciągu ostatnich dwóch lat działo się na poziomie decyzji administracyjnych.
– Pewne organizacje nie dostają dotacji w konkursach dotacyjnych ze środków publicznych i jest to w bardzo dziwny sposób uzasadniane. Są też takie sytuacje, kiedy opóźnia się informacje o jakimś konkursie tylko po to, by konkretne organizacje zdążyły wprowadzić zmiany w statucie – mówi Ewa Kulik-Bielińska.
Tak było w przypadku fundacji Tomasza Sakiewicza, która po dwukrotnym przesunięciu terminu ogłoszenia konkursu (po to by fundacja mogła zmienić statut ) wygrała grant na przygotowanie portalu, którego zadaniem jest... promowanie Puszczy Białowieskiej. Ale głównym zadaniem tej fundacji jest stworzenie alternatywnej organizacji ekologicznej, zrzeszającej osoby wyznające tradycyjne wartości.
Łukasz Domagała z Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych przypomina, jak rząd zaczął swoją pracę nad NGO-sami.
– Rząd po pól roku funkcjonowania zaprosił organizacje pozarządowe i ogłosił, że powstanie strategia rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Do grup roboczych zostały zaproszone bardzo różnorodne NGO-sy, jednak z czasem część z nich, nie chcąc firmować prac budzących wiele zastrzeżeń, wycofała się z nich – tłumaczy Domagała.
W dużej mierze także dlatego, że spod prac tych grup była wyłączona konsultacja treści ustawy. Tę próbowano ujawnić w trybie informacji publicznej. Koniec końców została upubliczniona w grudniu i wówczas był czas na to, by zgłaszać do niej poprawki. Na 48 opinii zgłoszonych do projektu wspomnianej ustawy 33 twierdziły, że jest to zupełnie niepotrzebny nowy byt prawny. Dlaczego? Ponieważ mimo tego, że problemy organizacji i społeczników są powszechnie znane to proponowana ustawa w żaden sposób na nie nie odpowiada, tworzy natomiast nową rządową instytucję bez faktycznego nadzoru społecznego i o nieznanym planie działania.
– Ta ustawa ma być odpowiedzią na problemy małych organizacji pozarządowych. Ale przecież Instytut będzie dysponował środkami, które do tej pory były w Funduszu Inicjatyw Obywatelskich, a te przekazywano tylko małym organizacjom pozarządowym. Tutaj więc nie ma żadnej nowej jakości dla małych organizacji – zaznacza Łukasz Domagała.
O co więc chodzi? Wbrew utartemu poglądowi wcale nie do końca o pieniądze. Pieniądze są tutaj tylko środkiem do modelowania społeczeństwa obywatelskiego po myśli partii rządzącej.
Temu dam, a temu nie dam
W końcu listopada w tygodniku "Solidarność" Beata Szydło deklaruje, że rząd wspiera NGO-sy kilkoma miliardami złotych, ale te pieniądze często trafiają do fundacji byłych polityków i tę sytuację trzeba szybko uporządkować.
W grudniu na wiecu Klubów Gazety Polskiej premier Gliński zwraca się do publiki: "To wy jesteście prawdziwym społeczeństwem obywatelskim".
W Wiadomościach w Telewizji Publicznej powstaje cykl materiałów, który ukazuje niektóre NGOsy jako organizacje niedziałające według transparentnych i przejrzystych reguł. Wówczas szeroko protestowano przeciwko takim praktykom i zapewniano, że żadna z tych sugestii nie ma poparcia w faktach.
Pod koniec roku rząd ogłasza spotkania w regionach, które miały być konsultacjami wspomnianej ustawy. Z tym, że na spotkaniach nie ma projektu ustawy, więc trudno cokolwiek konsultować. Były to przede wszystkim spotkania promocyjne, na których nastawiono obecnych przeciwko innym organizacjom.
Podzielono więc NGOsy na te dobre i te złe. Kto był po złej stronie? Organizacje kobiece, organizacje ekologiczne, promujące edukacje obywatelską i europejską, organizacje zajmujące się pomocom uchodźcom i migrantom, broniące praw mniejszości, zwłaszcza mniejszości seksualnych, broniące praw dzieci, jak np. Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę, dawnej: Dzieci Niczyje (w dużej mierze dlatego, że stworzono tam raport o molestowaniu seksualnym dzieci, z którego wynikało, że w większości sprawcą takiej przemocy jest ktoś z rodziny, a to nie wpisywało się w PiS-owską narrację). Dotacji nie dostały też Centra Praw Kobiet, a Fundacji Autonomia pod fałszywym zarzutem odebrano dotację z Funduszu Inicjatyw Obywatelskich
Po jasnej stronie mocy znalazły się natomiast organizacje konserwatywno -prawicowe, także te mocno związane z ideologią smoleńską: Kluby Gazety Polskiej, Rodzina Radia Maryja, Ruch Kontroli Wyborów, Solidarni 2010, Stowarzyszenie KoLiber.
– Stworzono narrację, że do tej pory to właśnie prawicowe organizacje były poszkodowane, a nowa instytucja ma wprowadzić równowagę – tłumaczy Ewa Kulik-Bielińska.
To nie tylko przeniesienie kompetencji, to promowanie swojej ideologii
Jeszcze w czerwcu gdy ustawa trafić miała na posiedzenie Rady Ministrów organizacje apelowały w liście otwartym do Premier Beaty Szydło o jej odrzucenie. Co więcej, na ostatnim etapie prac dodano preambułę, która zmienia charakter tej ustawy z kompetencyjnej na ustrojowy. Jakby tego było mało, wspomniana preambuła jest niekonstytucyjna. Polska ustawa zasadnicza odwołuje się bowiem do wielu religii, a w preambule ustawy dot. pożytku publicznego mamy do czynienia wyłącznie z chrześcijaństwem. Jej treść nie odnosi się też zupełnie do wartości europejskich, a wyłącznie narodowych.
Co konkretnie wprowadza ustawa? Powoła do życia Komitet ds. Pożytku Publicznego (KPP), który ma wzmocnić współpracę między ministerstwami w zakresie współpracy z organizacjami pozarządowymi. Przewodniczący będzie członkiem Rady Ministrów, a w składzie komitetu będą reprezentanci poszczególnych ministerstw w randze sekretarzy stanu. Zadaniem komitetu będzie opiniowanie wszystkich programów, które dotyczą społeczeństwa obywatelskiego. Nadzór nad Instytutem ma sprawować przewodniczący KPP. Miałby on także m.in. powoływać dyrektora Narodowego Instytutu. Przy Instytucie ma również działać 11-osobowa Rada – jako organ opiniodawczo-doradczy.
Oznacza to, że pieniądze dysponowane w ramach Instytutu będą w gestii przedstawiciela rządu. Warto dodać, że wspomniana Rada nie będzie miała mocy sprawczej, a jej opinie nie są w żaden sposób wiążące.
– To niebezpieczne rozwiązanie. Tym bardziej niepokojące jest to, że równocześnie planowane jest wprowadzenie drugiego trybu przeprowadzania konkursów. Obecnie obowiązujący tryb konkursowy to jest ten sam formularz, który wypełniają organizacje, które starają się o środki publiczne – z rządu i z samorządów. Jest przejrzysty i spełnia swoją funkcję. Nowy tryb, który nie jest w żaden sposób jeszcze zdefiniowany, sprawi, że środki będą przekazywane przez dyrektora Instytutu według niejasnych zasad. Trzeba zaznaczyć, że nikt dotychczas nie miał takiej dowolności dysponowania środkami publicznymi – tłumaczy Łukasz Domagała.
– Tworzona jest instytucja, która docelowo ma mieć około 60 pracowników. To przecież nowe koszty. Ponadto, mimo że jest już nowa instytucja, to wciąż nie poznaliśmy obiecywanej nam narodowej strategii. Nie wiemy więc, co ten nowy podmiot będzie wspierał i w jaki sposób.
Najważniejsze uwagi do ustawy, to brak jakiejkolwiek kontroli społecznej nad tym, co będzie działo się we wspomnianym Centrum oraz niejasny nowy tryb konkursowy.
Atmosfera i ataki medialne prowokują dodatkowe pytania, czemu Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego jest tworzone. Część prawicowych organizacji wskazuje podczas dyskusji, że one nie dostawały środków i mają nadzieję, że to się zmieni. I jak widać po wymienionych wyżej przykładach, to już się zmienia. Przegłosowanie ustawy sprawi, że takie działanie będzie legitymizowane literą prawa.
Rządzący zaznaczają, że chcą, by pieniądze szły na organizacje strzegące demokracji tzw. watchdogi oraz media obywatelskie. Czyli m.in. propisowski Ruch Kontroli Wyborów oraz sprzyjające PiSowi media . Ustawa jest przygotowywana w pośpiechu, by jej efekty wyraźnie przełożyły się na wyniki wyborów samorządowych, które dla PiS-u są obecnie największym wyzwaniem.
Z Funduszu Inicjatyw Obywatelskich, będącego obecnie w ministerstwie rodziny do Instytutu trafi 60 mln zł, w ramach ustawy hazardowej kolejne 40 mln – czyli w sumie 100 mln zł, którymi można wzmocnić organizacje przyczyniające się do szerzenia narracji PiS-owskiej i pomagające w wygraniu wyborów. Warto się spieszyć.
– Przedstawiciele rządu zapewniają, że nie zamierzają wydawać środków według swojego widzimisię. Ale przy stanowieniu prawa liczą się nie intencje, ale to, co jest zapisane w tej ustawie. A te zapisy dają dyrektorowi instytutu pełną dowolność w rozdawaniu pieniędzy – zaznacza Ewa Kulik-Bielińska. – zaznacza Ewa Kulik-Bielińska.
W Senacie PiS ma większość, więc jeśli nie zostaną przyjęte poprawki i ustawa nie cofnie się do Sejmu, głos decydujący znowu będzie miał Andrzej Duda. Głos wyrażony wetem albo jego brakiem. Czy to oznacza, że Polacy znowu będą musieli licznie stawić się u Prezydenta?