Największe poparcie sąsiadów zza Odry zdobyła dziś rządząca nieprzerwanie już od 12 lat CDU/CSU z Angelą Merkel na czele. Na drugim miejscu znaleźli się jej partnerzy z obecnej tzw. Wielkiej Koalicji, czyli socjaldemokraci spod szyldu SPD. Jednak wkrótce po ogłoszeniu sondażowych wyników wyborów lider tej formacji Martin Schulz ogłosił, iż w nowym Bundestagu SPD przejdzie do opozycji. Kanclerz Merkel musi więc szukać nowych partnerów wśród mniejszych partii.
Dla wielu najbardziej interesujące są jednak wyniki osiągnięte przez skrajnie prawicowych populistów z AfD. Eurosceptyczna i wychwalająca III Rzeszę formacja osiągnęła ok. 13 proc. i zajęła trzecią lokatę. Choć nie przebiła szklanego sufitu poparcia i nie ma szans na jakąkolwiek koalicję, jej liderzy mogą mówić o sukcesie. Wejście AfD do parlamentu jest też bez wątpienia ważną cezurą. Pierwszy raz od zakończenia II wojny światowej w Reichstagu będzie można usłyszeć poglądy bardziej prawicowe od tych, które prezentują chadecy z CDU/CSU.
Jak opisywaliśmy w naTemat, największe zainteresowanie w ostatnich dniach kampanii wyborczej wzbudzała w Niemczech walka za plecami największych partii, bo to od jej rozstrzygnięcia zależeć będzie kształt nowej koalicji rządzącej. Od dawna mówiło się, że wbrew powszechnemu przekonaniu, nie jest bowiem przesądzone, iż obecna Wielka Koalicja tworzona przez CDU/CSU i SPD przetrwa. Spekulacje te tuż po ogłoszeniu pierwszych wyników potwierdził Martin Schulz. – Kończymy współpracę z CDU/CSU – poinformował.
Ten krok nie powinien dziwić, bo w walce o wyborców Martin Schulz wytaczał przeciwko Angeli Merkel najpotężniejsze działa i wyglądałoby to dość kuriozalnie, gdy za kilka tygodni miałby stanąć u jej boku jako nowy wicekanclerz. Poza tym, gdy po krótkim wzlocie spowodowanym tzw. Schulz-Effekt notowania SPD wróciły na poziom "marnych 20 proc.", wśród socjaldemokratów upowszechniło się przekonanie, iż koalicja z chadekami tylko ich wyniszcza. Teraz zajmą więc miejsce liderów opozycji.
A Angela Merkel musi szukać innych partnerów do rządzenia. Przede wszystkim w liberalnej FDP, kierowanej przez młodego i dynamicznego Christiana Lindnera, która osiągnęła dziś ok. 10-proc. wynik. Liberałowie współrządzili Niemcami przed wiele dekad, ostatnio w latach 2009-2013 w ramach drugiego gabinetu Merkel. Zawiązanie Wielkiej Koalicji z SPD po wyborach z 2013 roku wymuszone było głównie faktem, iż FDP poniosło wówczas dotkliwą klęskę i wypadło z Bundestagu. Teraz wraca jednak triumfalnie, uzyskując poparcie nawet dynamiczniej niż AfD. Już na kilka tygodni przed wyborami w FDP dość głośno mówili więc, jakie stanowiska chcieliby zająć w nowym rządzie.
Z wyników exit polls wynika jednak, że do zbudowania nowej koalicji CDU/CSU i FDP potrzebują jeszcze jednego partnera. Wątpliwe, by chadecy i liberałowie porozumieli się w tej sprawie z notującą wynik na poziomie ok. 9 proc. skrajną lewicą z Die Linke. Na scenie pozostają więc tylko Zieloni, którzy mieli dziś uzyskać również nieco ponad 9-proc. poparcie.
Zgodnie z tym, na co w rozmowach z naTemat przed wyborami wskazywali niemieccy politycy, powrót liberałów i sukces AfD sprawiły, iż wyniki głównych partii wyglądają dużo gorzej niż przed czterema laty. Chadecy z CDU/CDU od 2013 roku stracili ok. 9 pp., a SPD ok. 5 pp.