W tym roku w Bieszczadach nikt nie zarobił na turystach - konkretnie w roku 2011, bo z niego pochodzi tytuł artykułu, opublikowanego na jednym z regionalnych portali. “Rekordowy sezon turystyczny na Podkarpaciu” - to już zajawka materiału z tegorocznego lipca. I choć natężenie ruchu turystycznego to coroczna ruletka, głównie pogodowa, to umówmy się, że lato 2017 tytułu stulecia raczej nie uzyska. Istnieje więc spore prawdopodobieństwo, że co najmniej kilka wycieczek, które można było w tym roku spotkać na bieszczadzkich szlakach składało się z fanów Watahy - serialu produkcji HBO, który w październiku wróci na ekrany z drugim sezonem.
- Wokół “Watahy” rozkręcił się cały przemysł turystyczny - można iść na wycieczkę śladami bohaterów. Ta opowieść zaczęła żyć własnym życiem - twierdzi Leszek Lichota, serialowy Wiktor Rebrow. - Niedawno dzwonili do mnie znajomi, którzy pojechali w Bieszczady na wycieczkę. Mówili, że gdzie tylko nie pójdą, słyszą od miejscowych opowieści, o tym, że była ekipa, że kręciła serial... - wspomina.
Aleksandra Popławska, serialowa prokurator Iga Dobosz, również zauważyła, że produkcja swoją cegiełkę do popularyzacji bieszczadzkich plenerów przyłożyła: - Już po pierwszej serii zaczęło tam przyjeżdżać więcej turystów. Być może, że po drugiej serii będzie ich jeszcze więcej - zastanawia się, a Leszek Lichota dodaje, że serial świetnie służy też promocji regionu za granicą.
- Dzięki temu, że nasz serial zyskał popularność w Polsce, był również pokazywany w ponad 20 europejskich krajach. Dzięki temu jest szansa, że w tym zapomnianym skrawku ziemi na wschodzie Polski zakocha się jeszcze więcej osób - twierdzi Lichota. Może mieć rację, -
entuzjastyczna recenzja "Watahy" ukazała się na przykład w brytyjskim "Guardianie".
Na pytanie, czy nie boi się, że w świadomości obcokrajowców Bieszczady utrwalą się właśnie jako ten zapomniany i w pewnym sensie zacofany zakątek Polski, Aleksandra Popławska zdecydowanie protestuje: - Zupełnie odwrotnie. W serialu to nie miejsca są brzydkie czy zaniedbane - brzydkie są dusze ludzkie. Same Bieszczady są piękne. Ludzie mogą się więc kotłować, nienawidzić, zabijać, a ona pozostaje stała, nieporuszona - tłumaczy.
Od premiery poprzedniej serii “Watahy” minęło już trochę czasu, więc jeśli nie spędziliście tegorocznych wakacji w okolicach Soliny, możecie albo szybko nadrobić zaległości osobiście, albo odświeżyć sobie pamięć wchodząc na stronę Magiczne Bieszczady. Ta druga opcja jest o tyle bezpieczniejsza, że unikniecie spotkania z nieprzewidywalnym żywiołem, jakim poczynając od pierwszych jesiennych przymrozków staje się bieszczadzka pogoda. Myślicie, że to określenie na wyrost? Zapytajcie członków ekipy, która na zdjęciach spędziła tam pięć miesięcy, od zeszłego października poczynając. Jak można się przekonać oglądając trailer nowego sezonu, temperatury na poziomie minus 20 stopni działają na górskie krajobrazy jak najlepszy makeup. A na filmowców i aktorów?
- Zima bardzo dobrze współgrała z historią, która się wydarzyła, z wnętrzem bohaterów, z tym co nieśli w sobie, z czym musieli się zmierzyć. Ale oczywiście nie było gładko. Mimo najszczerszych chęci bardzo ciężko jest na przykład wwieźć kilkutonowy wóz ze sprzętem na górkę, którą to operator z reżyserem wybrali jako atrakcyjne, dzikie i niedostępne miejsce, i która aktualnie jest przykryta kilkunastocentymetrową warstwą śniegu. na takie wzniesienia nie dało się często wjechać jeepem, a co dopiero takim sprzętem. Wtedy mówiliśmy: “Stop impreza”. Trzeba było zawołać pługi, odśnieżyć, posypać żwirem i po jedno, dwudniowej przerwie próbować znowu - wspomina Lichota.
Aleksandra Popławska wspomina, że choć aura nie rozpieszczała ich fizycznie, mróz i chłód dobrze zrobił postaciom. - To było zmaganie się z żywiołem. Byliśmy zmęczeni i zziębnięci. W pewnym momencie czułam, że nawet dusze i serca mamy pozamarzane. Z drugiej strony, przeżycia bohaterów sprawiały, że krew cały czas nam buzowała, że gorąca krew - mam wrażenie, że to widać na ekranie. Bohaterowie muszą się rozgrzewać emocjami - w takich warunkach nie ma innego wyjścia - śmieje się Popławska i wspomina, że swój największy pogodowy kryzys przeżyła, kiedy na lokację nie dojechała toaleta. - Musieliśmy przy minus 15 stopniach załatwiać się w lesie, za każdym razem ściągając z siebie parę kilo ubrań - wspomina - dzisiaj już z uśmiechem.
Jakie dokładnie emocje będą rozgrzewać bohaterów w drugiej serii “Watahy”? - W pierwszym sezonie on był dobry, ona - zła - opisuje zależność pomiędzy głównymi bohaterami Popławska. - Teraz wszystko się miesza. “Dobrzy ludzie czasem robią złe rzeczy” - to zdanie przytoczone w zwiastunie dotyczy obu tych postaci, które teraz będą ze sobą dość blisko, działając we wspólnej sprawie. Na ekranie będzie między nimi chemia - dodaje tajemniczo.
Iga Dobosz ma więc wrócić w Bieszczady po przegranej sprawie. -To jej dotychczasowa największa porażka. Wraca niechętnie bo ma też problem prywatny - bardzo chorą matkę, przy której powinna zostać. Na miejscu wracają dawne emocje wracają. Myślę, że przez te cztery lata Rebrow, Grzywa i inni bohaterowie śnili jej się po nocach w koszmarnych snach. Iga nie jest już taka pewna siebie, nie będzie już żołnierzem w spódnicy - zapewnia Popławska.
Zmieni się też Rebrow. To dobra wiadomość dla tych, którzy serca mają ulepione z termowytrzymałej gliny i którzy pod wpływem maślanych spojrzeń bieszczadzkiego bad-boya nie miękli niczym plastelina w łapkach trzylatka, tylko wkurzali się, dlaczego nie jest on bardziej “ludzki”, czytaj - mniej idealny.
- Na pewno nie będzie już takim machającym odznaką rycerzykiem, jakiego znamy z pierwszej części. Przez ostatnie cztery lata musiał się ukrywać, uciekać. Teraz zacznie walczyć, dodrapywać do prawdy, stawiać czoła różnym ludziom, odróżniać wrogów od przyjaciół. Jego zachowania są mniej przewidywalne. Może się też wydawać brutalny, opryskliwy, gburowaty, ale wraz z kolejnymi odcinkami będziemy jego zachowania coraz lepiej rozumieć - zapowiada Lichota. Czy na pewno, przekonacie się od 15 października.