Nic tak nie zniechęca do zakupów w Biedronce jak przeciskanie się między półkami czy kasami. W niektórych marketach nie ma już nawet tradycyjnych wózków, bo i tak nie dałoby się nimi przejechać bez strącenia herbaty czy słoika z regału. Szkodzą sobie samym i klientom. Zresztą nie tylko w Biedronce.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
"Codziennie niskie ceny" nie biorą się znikąd. Na pewno wpływ na nie może mieć partyzanckie lokowanie produktów. Z jednej strony jest w przym przebierać, z drugiej napchane jest tego tyle, że trudno czasem przejść. Kartony stoją w wąskich korytarzykach, a z półek towar wręcz wypada na podłogę. Można sie poczuć jak słoń w składzie porcelany. Nie wierzę, że nikt z czytających nie zawadził o coś torbą i plecakiem, po czym nie zbierał tego z podłogi. Ruszyłem na rajd ze smartfonem w ręce, by sprawdzić czy tak jest wszędzie. Zajrzałem też do kilku sklepów innych sieci.
Słoń w biedronce
Nie należę do szerokich ludzi, ale czasem się tak czuję. W poniższych przypadkach ominąłem tłumy, a i tak nie jest łatwo. Pomijając już względy praktyczne – to, co widać, po prostu wygląda nieestetycznie. I nie chodzi o pstrokate plansze z promocjami cenowymi. Sklepiki osiedlowe mają więcej stylu i elegancji. To jednak nie tylko moje widzimisię.
– Pod samym domem mam Biedronkę, chodziłem tam przez dwa lata. W końcu nie wytrzymałem i zacząłem latać kilkaset metrów dalej do nowego sklepu. Wieczny ścisk i tłok o absolutnie każdej porze dnia mnie wykończył. Wolę zapłacić kilka złotych drożej, ale przejść się na spokojnie po szerokich alejkach, nie zawadzając o nikogo i każdym zatrzymaniem przy półce nie robić korka. Wiem, że to problem w stylu tych z pierwszego świata, ale to naprawdę potrafi męczyć – mówi Tomek, który mieszka na warszawskim Mokotowie.
Biedronka #1
Na pierwszy ogień: Biedronka o dużej powierzchni. Nie będę krytykował bałaganu w koszach z różnymi produktami czy ogólnej ilości wszystkiego wszędzie. Szukam przeszkód, które zniechęcają do robienia zakupów, a nawet uniemożliwiają wzięcie danego towaru. Nie zawiodłem się. Współczuję matkom z wózkami czy osobom na wózkach inwalidzkich. W "godzinach szczytu" nie przejadą.
Biedronka #2
Akurat ta Biedronka była średniej wielkości i nie było się do czego przyczepić... prócz jednego miejsca z rozwalonymi pudłami. Market to żywy organizm, więc tę chwilową niedogodność można wybaczyć. Urzekł mnie jedynie przesmyk dla prawdziwych szczuplaków.
Biedronka #3
I na deser najmniejsza "Biedra". Tu wszystko jest upchane maksymalnie, a słoiki z ogórkami grożą potłuczeniem. Klaustrofobii można dostać za to przy mikro-kasach z chyba półmetrowymi taśmami. Większych zakupów na nie nie wyłożysz, nie podzielisz sie też zbytnio miejscem z innym klientem. Jeden ze znajomych chodził do podobnej Biedronki, ale w końcu to przeciskanie mu się znudziło i "zdradził" ją na rzecz innego, położonego nawet dalej od domu, sklepu.
Carrefour Express
Na szczęście żyjemy w czasach wolnej konkurencji i możemy pójść na zakupy gdzie indziej. I tam zastaniemy podobny widok. Poszedłem do najbliższego marketu Carrefoura. Te "Express" ulokowane są na "ekspresowych" powierzchniach, więc w domyśle może być ciasno. Służą do szybkich zakupów, jak sama nazwa wskazuje, ale trzeba uważać, by czegoś przy okazji nie wywalić. Biada temu, kto ma torbę na ramieniu.
Netto
A przejdę się do Netto, pomyślałem. Z ciekawości, bo z tego co pamiętałem, jest przestronne. Jakież było moje zdziwienie, gdy zastałem...
Aldi
Zahaczyłem jeszcze o Aldiego. Było naprawdę luźno i pusto. To chyba ta niemiecka precyzja! Natknąłem się tylko na dwie niepotrzebne przeszkody. Ale za to jakie!
Tak nie miało być
Aż trudno uwierzyć, że ten cały bałagan w marketach i ciasnota są przypadkowe. I nie są. Nie jest to jednak efekt kampanii marketingowej z wykorzystaniem jakichś nowych mechanizmów psychologicznych, ale... przesyt. – W sklepach dzieje się więcej niż kiedyś. Sieci robią co parę dni nowe promocje, tydzień z tym, tydzień z tamtym, wymieniają kolekcje smakowe – mówi dr Marek Borowiński, ekspert ds. visual merchandisingu. – Nikt nie założył takich wariantów przy budowaniu czy projektowaniu sklepów. Większość małych marketów nie jest przystosowana do współczesnych standardów – dodaje. A wszystko trzeba jakoś zmieścić.
Ciasnota to też "wina" klientów. – Zmieniły się oczekiwania konsumentów. Mamy wyższe wymagania, chcemy próbować cały czas czegoś nowego, domagamy się różnorodności. Na bieżąco uzupełniane są też stanowiska ze zdrową żywnością, chcemy być fit, media też pokazują jak o siebie dbać – tłumaczy dr Borowiński. Trzeci powód to z pewnością braki kadrowe. Nie ma personelu, który by zdążył na czas wszystko przekładać. Sam byłem świadkiem pań "2w1", które najpierw wykładały towar, a potem biegnąc zasapane, zapraszały do kasy.
Oczywiście może też trafiłem akurat na godziny wykładania towarów na półki (buszowałem wieczorem, a na zdjęciach starałem się nie fotografować innych). Markety mają przemiał i pewnie nie wyrabiają się z zapełnianiem pustej przestrzeni. Jednak na moje oko – godzina nie ma znaczenia. Marketingowcy odpowiedzialni za nowe kampanie powinni czasem zejść na ziemię i zobaczyć, jak praktyce wyglądają ich rewolucyjne pomysły.
Reklama.
Dr Marek Borowiński
Ekspert od visual merchandising
Nikt specjalnie nie stwarza poczucia ciasnoty lub by było niewygodnie. Nie ma sensu również zasłanianie innych produktów. To sklepowy kanibalizm. Same sobie tym szkodzą, bo zakrywają np. drogi alkohol. Poza tym badania i zdrowy rozsądek potwierdzają, że jak jest ciasno to nikt nie będzie chciał przychodzić.