Tina Turner umarła, ale tylko w Polsce. Z kolei aktor Maciej Musiał, prawdopodobnie nie liczy już doniesień o swojej śmierci, jakie pojawiają się w mediach społecznościowych - zgon na fejsie zalicza średnio raz w miesiącu. Brzmi zabawnie? Być może, do momentu w którym uświadomimy sobie, że producentami i konsumentami podobnych fake newsów nie są tylko naiwne podlotki. Pamiętacie, jak Tina Turner umarła, ale tylko w Polsce?
Pytania o to, jak korzystać z internetu w dobie “fake newsów” i “faketainmentu” zadawali sobie uczestnicy debaty Komitetu Dialogu Społecznego Krajowej Izby Gospodarczej, której partnerem był Orange Polska. W warsztacie “Wpływ technologii informacyjnych na społeczną rzeczywistość” wzięli udział - Sebastian Bykowski - dyrektor generalny PRESS-SERVICE Monitoring Mediów, Beata Biel - dziennikarka, koordynatorka projektu informacyjnego Konkret24 w Grupie TVN, Jakub Kuś - psycholog, wykładowca na Uniwersytecie SWPS oraz dr Krzysztof Mazur - politolog i filozof, prezes Klubu Jagiellońskiego. Z ich wypowiedzi można było wywnioskować, że za szeroki zasięg oddziaływania fake newsów jesteśmy odpowiedzialni, do pewnego stopnia, my sami. Oto dlaczego.
Rozdzielasz rzeczywistość na realną i wirtualną
Może wydawać się, że biegła znajomość pojęć “real” i “wirtual” oraz lawirowanie, w naszym mniemaniu, dość sprytni pomiędzy tymi dwoma światami, to dzisiaj kluczowa umiejętność. Już nie. Dzisiaj największym wyzwaniem jest, po pierwsze uświadomienie sobie, że świat który nas otacza i ten, który otacza naszego awatara w mediach społecznościowych to jedna i ta sama rzeczywistość.
Ze statystyk przytoczonych przez Sebastiana Bykowskiego wynika, że Polska znajduje się w drugiej dziesiątce pod względem czasu, jaki spędzamy dziennie w internecie. I choć na tle Filipińczyków, którzy sieć na “desktopach” przeglądają średnio ponad 6 godzin dziennie nasze 4 z minutami wypadają nie najgorzej, to jeśli dodać do tego jeszcze ponad 1,5 godziny przeglądania Facebooka na komórce - robi się sporo.
Dodatkowo, jak tłumaczył Bykowski, należy pamiętać, że liczba danych, jakie na przestrzeni ostatnich 10 lat zasilały sieć rośnie niemal wykładniczo. W 2004 roku przez sito Monitoringu Mediów przeszło 878 327 informacji. W 2015 liczba ta wyniosła ponad 150… milionów.
Tworzysz treści i masz gdzieś autorytety
Rosnąca ilość internetowych treści ma nierozerwalny związek z tym, że przybywa również ich autorów. Dzisiaj każdy pisze posty, wrzuca opisy na portale społecznościowe, komentuje blogi znajomych albo rejestruje rzeczywistość we własnym – pisemnym czy "obrazkowym" zakresie. Problem w tym, że coraz mniej chętnie korzystamy również z "filtrów" w postaci specjalistów w konkretnych dziedzinach. Jak zauważył dr Krzysztof Mazur, kiedyś nie znając odpowiedzi – pytaliśmy, z chorym dzieckiem – szliśmy do lekarza. Dzisiaj w wielu przypadkach jesteśmy przekonani, że z pomocą dr Google moglibyśmy właściwie otworzyć własną praktykę internistyczną.
Kryzys autorytetów potęguje fakt, że zamykamy się w bańce informacji, które nie podważają, ani nie krytykują naszego światopoglądu. Sebastian Bykowski przywołał w tym kontekście badania Eliego Parisera, który obliczył, że mając wśród facebookowych znajomych w większości osoby o poglądach lewicowych, prawdopodobieństwo, że dotrą do nas informacje o charakterze prawicowym spada średnio o 20 proc.
Jak zauważył Krzysztof Mazur, ta sytuacja bardzo szybko może znaleźć przełożenie na świat polityki. Jego zdaniem już niedługo zasada "jedna partia, jedno hasło wyborcze" może trafić do lamusa – przed wyborami każdy z nas otrzyma spersonalizowany przekaz trafiający dokładnie w nasze preferencje polityczne.
Zapominasz, że ilość (znajomych) nie przekłada się na jakość
Pytanie, czy taka informacyjna "izolacja" połączona z samotnością spowodowaną nawiązywaniem setek czysto pobieżnych znajomości internetowych nie odbije się na naszej psychice? Psycholog Jakub Kuś twierdzi, że niekoniecznie, pod warunkiem, że w miarę szybko nauczymy się wyznaczać priorytety.
Przywołał w tym kontekście pojęcie "liczby Dunbara", która wynosi 150 i oznacza liczbę osób, z którymi człowiek jest w stanie utrzymywać w miarę intensywne więzi społeczne. Jak ma się ona do naszych 800 czy tysiąca znajomych na Facebooków? Na to pytanie każdy powinien odpowiedzieć sobie, zdaniem psychologa, sam.
Ilość odbija się również na jakości w kontekście naszej wrażliwości społecznej. Kuś przywołał badania, zgodnie z którymi osoby konsumujące treści internetowe za pośrednictwem wielu urządzeń jednocześnie mają obniżony próg moralności, bo zwyczajnie przestaje nam się chcieć odpowiadać na te bodźce, które teoretycznie powinny nas "ruszać" i zabierać głos w trudnych sprawach – to przecież tylko kolejny nagłówek w codziennym newsowym "feedzie".
Nie umiesz korzystać z nowych mediów
“Jak to nie umiem?” - powie pewnie każdy posiadacz smartfona. “Przecież regularnie scrolluję fejsa, przeglądam strony z newsami”. Okazuje się, że diabeł tkwi właśnie w scrollowaniu. Przesuwając kursor w dół konsumujemy kolejne nagłówki i niewiele poza tym. Rozdajemy lajki na prawo i lewo, często bez zapoznania się choćby pobieżnie z tematem: kot z zezem rozbieżnym - kciuk w górę, Magda Gessler rzucająca mięsem w kuchni - serduszko (pardon: “besos”), strajk lekarzy rezydentów - wkurzona emota. Z obawy przed FOMO, scrollujemy coraz szybciej, a weryfikację źródeł pozostawiamy
Beata Biel namawiała, aby przyzwyczaić się do horyzontalnego konsumowania treści, co najprościej mówiąc oznacza klikanie w informacje, które nas interesują, przeglądanie ich oraz sprawdzanie faktów czy pojęć, których nie znamy lub nie rozumiemy. W ten sposób trudniej będzie nas nabrać na click-baitowy tytuł czy "szokującą" informację. Praktyka musi w tym przypadku czynić mistrza, bo przecież nauka tego jak korzystać z zasobów sieci ograniczała się jeszcze niedawno do recytowania zasad archaicznej "netykiety". I choć dla "starych" jest już za późno, to zdaniem Beaty Biel, "młodych" w tym temacie trzeba dzisiaj edukować jak najwcześniej: – Jak nauczyć dzieci rozpoznawać fake'owe newsy? Najpierw trzeba im wytłumaczyć czym są te prawdziwe – dodała.
Nie wierzysz, że fake news mogą zniknąć (więc po co się męczyć?)
Najpopularniejszym newsem na przestrzeni wyścigu do amerykańskiego Białego Domu był ten, z którego wynikało, jakoby Papież Franciszek “namaścił” Donalda Trumpa na nowego prezydenta USA. Cóż z tego, że głos poparcia został sfabrykowany czy to przez sztab rzekomego watykańskiego protegowanego, czy też jego wschodnich popleczników. Raz wpuszczony w wiralową maszynkę, rozchodził się lepiej, niż zdjęcia tęczowych tostów, czy kanapek z awokado. Liczba szerów niebezpiecznie zbliżyła się do miliona. Skalę, w jakiej rozeszło się dementi, można mierzyć szkolną linijką - “zrobiło” niewiele ponad 20 tys. Wydaje się więc, że walka z internetowym fałszem jest z góry skazana na porażkę.
Okazuje się jednak, że do walki z fake newsami zbroją się nawet ci, których o taki heroizm szeregowy user nie posądza. Przykładem świeci tu przywołany przez Beatę Biel BuzzFeed. Portal ten, na przestrzeni kilku lat swojej działalności, spuchł do gargantuicznych rozmiarów agregując treści w absurdalne rankingi typu: 50 najbardziej idealnych rożków lodowych, 20 dżinsów których nigdy nie założysz, 30 dżinsów które zawsze chciałeś mieć czy 17 zdjęć, na których Książę Harry wygląda jak arbuz. Okazuje się jednak, że równolegle, choć bez choćby porównywalnej wiralowej pompy,rozwijał dział śledczy, który Beata Biel ocenia jako aktualnie najsilniejszy w amerykańskich mediach.
Biel przypomniała, że zespół BuzzFeed publikuje dzisiaj rozbudowane, w pełni dziennikarskie treści typu “long reads”. To właśnie jego pracy zawdzięczamy wiedzę na temat konszachtów sztabu Donalda Trumpa z rosyjskimi hakerami. Portal wkracza również na pole dokumentalnej produkcji filmowej.
W tym kontekście pytanie o sens, i przewidywany wynik, bitwy pomiędzy “prawdziwymi” a “fejkowymi” newsami nie mogło nie paść. Do odpowiedzi, jako koordynatorka projektu powołanego w tym właśnie celu (Konkret24 ma być ostoją rzetelności w post-prawdziwych mediach) została wywołana Beata Biel. Temat podsumowała krótko: - Jestem dziennikarką i wychodzę z założenia, że jeśli prawdziwa informacja miałaby dotrzeć do dwóch tylko osób - to i tak warto ją wypuścić.