
Na trasie w Norwegii w busie Oli i Karola zepsuł się silnik. W końcu zatrzymał się uprzejmy Norweg i popijając piwo, zaoferował pomoc. Karol pojechał z nim do jego kolegi, który, jak się okazało, miał na swoim podwórku 15 busów. Za śmieszną kwotę 400 zł sprzedał mu silnik, a rano na śniadanie zaserwował mięso z wieloryba i kilka zgrzewek piwa. Opowiadał na swój temat różne historie, w końcu jednak okazało się, że należy do lokalnej mafii. Karol wspomina, że wpadli w panikę, ale... bez silnika nie mieli jak uciec. Po miłym przyjęciu, Norweg podjechał białą ciężarówką z chłodnią i poprosił, by para się do niej włamała, bo zgubił kluczyki, a wie, że Polacy się na tym znają… Uzbrojono ich w piłę, wiertarkę i łomy. Gdy już udało im się włamać do pojazdu, znaleźli w nim kilkaset kilogramów krewetek. Do końca wyprawy na wszystkie śniadania, obiady i kolacje zajadali krewetki - w ramach podziękowania dostali kilka pudeł.
Gdy słyszę słowo "van" to w pierwszej kolejności myślę o bohaterze „Into the wild”. W tym filmie van nie jest pojazdem samym w sobie, a materializacją całkowitej wolności i niezależności. Współcześni nomadzi chcą, podobnie jak filmowy Chris, poznawać świat na swoich zasadach. I żyć inaczej niż od wypłaty do wypłaty, od poniedziałku do weekendu.
Karol i Ola podkreślają, że zupełnie zakochali się w niezależności i poczuciu, że nie ma czasu na nudę. - Zaczęło się dziać. Trzy razy totalnie nas okradli, wygraliśmy w kasynie w Las Vegas tak dużo, że ochrona nas wygoniła, uciekaliśmy przed wietnamskim gangiem, mieliśmy tyyyyle awarii pośrodku niczego, że tego się już policzyć nie da, przyjmowaliśmy pomoc od norweskich gangsterów, stanęliśmy oko w oko z mnóstwem niedźwiedzi na dalekiej północy Alaski, zaprzyjaźniliśmy się z ludźmi w Australii, którzy ze swojego domu zrobili sierociniec dla kangurów, mieszkaliśmy w aborygeńskiej wiosce, w której mieszkańcy polują na rekiny i robią zupę z węża.
Zalety, jakimi są oszczędność i poczucie niezależności nie sprawiają jednak, że nie mam żadnych wątpliwości. Popularnym twierdzeniem jest, że współczesny człowiek chce szybciej i więcej. Nie jest już wstydliwym faktem zamiłowanie do nowinek technologicznych, wychwalanie drogich i ładnych mieszkań i luksusowego życia. Podświadomie chyba większość z nas marzy o dostatku, komforcie i dużym metrażu, który z takowymi się kojarzy. Poznając historie tych, którzy zrezygnowali z dobrodziejstw cywilizacyjnych i wybrali np. życie w dzikiej puszczy, z jednej strony zazdrościmy, z drugiej myślimy "ja bym tak nie mógł, to szaleństwo". Zdaje się jednak, że moda na „życie na bogato” mija lub zmienia wymiar. Zaczynamy podróżować świadomiej i dostrzegać, że mniej często znaczy więcej. Czy jest tak również w przypadku "przestrzeni mieszkaniowej"?
Lubimy powtarzać, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Co jednak w przypadku, gdy w naszym tradycyjnym rozumieniu tego domu właściwie nie ma? Małżeństwo w podróży spędza około ośmiu miesięcy w roku. Co robią i gdzie mieszkają przez pozostałe cztery? Zdradzają, że właściwie… też podróżują. Ale po Polsce, z wykładami. - W pewnym sensie przeprowadziliśmy się już do vana. Od kilku lat nie wynajmujemy mieszkania, bo bywamy w Polsce na tak krótki czas, że nam się to nie opłaca. Jeżeli jest za zimno na mieszkanie w vanie, a chcemy w jakimś miejscu pobyć dłużej to wynajmujemy mieszkanie na kilka-kilkanaście dni z Airbnb. Tym sposobem czasem mieszkamy w Warszawie, czasem w Gdańsku, a czasem w Belgii czy w Australii.
