Czy jest gotów wycofać się z walki o fotel prezydenta Warszawy, by pogodzić opozycję? Czy jego pokolenie właśnie marnuje wyjątkową szansę na wzięcie spraw w swoje ręce? I czy ma zaufanie do Grzegorza Schetyny? Na wszystkie te rozpalające wyborców opozycji pytania Rafał Trzaskowski odpowiada w rozmowie z naTemat.
Czuje się Pan już kandydatem na prezydenta Warszawy, czy tylko kandydatem na kandydata? Pytam, bo w Nowoczesnej wciąż sugerują, że możliwe jest zastąpienie Trzaskowskiego i Rabieja jednoczącą opozycję kandydaturą Kamili Gasiuk-Pihowicz.
Mało kogo tak cenię w polskiej polityce, jak Kamilę Gasiuk-Pihowicz. Nie jest ona jednak dzisiaj oficjalną kandydatką na to stanowisko. Dzisiaj na stole jest kandydatura Pawła Rabieja – o którym wielokrotnie słyszałem z ust Ryszarda Petru, że jest kandydatem Nowoczesnej – oraz moja kandydatura, jako przedstawiciela Platformy Obywatelskiej. Oczywiście w przestrzeni medialnej można usłyszeć jeszcze, że są pomysły na kandydaturę niezależnego profesora lub kogoś niezwiązanego z polityką. Ja to wszystko rozumiem, ego nie przesłania mi rzeczywistości, ale na razie jest tylko dwóch oficjalnych kandydatów opozycji. Ja osobiście natomiast jestem niebywale zmotywowany i zdeterminowany, żeby walczyć z Prawem i Sprawiedliwością o moje ukochane miasto.
Nie chciałbym też wchodzić w krytykę Nowoczesnej, bo uważam, że byłoby dobrze, gdyby doszło do porozumienia opozycji. Uważam, że w sprawie Warszawy jest mnóstwo kwestii, w których musimy się porozumieć – choćby wspólna lista do rady miasta i rad dzielnic. Jednak sądzę, że punktem odniesienia w sprawie wyborów w stolicy powinno być to, kto ma największe szanse na zwycięstwo.
Sondaże wskazują, że to Pan może liczyć na sukces, ale czy zajęcie fotela prezydenta Warszawy nie będzie degradacją? Dziś jest Pan ministrem spraw zagranicznych w gabinecie cieni PO, a wyborcy widzieli w Panu lidera nowej, zjednoczonej opozycji. A tu okazuje się, że Rafał Trzaskowski zostanie "tylko" samorządowcem.
Degradacja z ministra w gabinecie cieni na prezydenta Warszawy? To zabrzmiało, jak niezły żart...
Mówimy też o byłym ministrze w rządach Donalda Tuska i Ewy Kopacz...
Żaden minister nie ma takiego prestiżu, ogromu zadań, które przed nim stoją oraz przede wszystkim odpowiedzialności, co prezydent Warszawy. To jest jedna z najbardziej odpowiedzialnych funkcji, jakie można sobie w polskiej polityce wyobrazić.
Jednak Warszawa była trampoliną do sukcesu właściwie tylko dla Lecha Kaczyńskiego. Pozostałych prezydentów zaciągnęła raczej na polityczne dno.
Warszawa to tak fundamentalne wyzwanie, że ten, kto w udany sposób stawi mu czoła, naprawdę nie musi już w polityce mieć większych ambicji.
I pańskie ambicje naprawdę sięgają tylko tego, by rządzić stolicą?
Moje ambicje sięgają zawsze tylko najbliższego zadania, które muszę wykonać. I to naprawdę nie jest żadne krygowanie się. Ja nie robię planów na kolejne pięć czy dziesięć lat. Niektórzy byli święcie przekonani, iż obejmą zaraz jakieś ważne funkcje, a kilka miesięcy później nie było ich już w polityce. Dziś polityka jest bardzo okrutna. Wystarczy, że ktoś powie dwa dowcipy i przeklnie parę razy, a już to może go kosztować utratę wizerunku. Planowanie zbyt dalekosiężne jest więc bezcelowe i może doprowadzić do wielkiej frustracji.
Czy nie jest tak, że przyjmując zadanie walki o Warszawę dał się Pan rozegrać Grzegorzowi Schetynie? Być może utknie Pan w tym stołecznym ratuszu na lata. Bo przecież źle będzie wyglądało w oczach wyborców, gdy zechce Pan przerwać kadencję, by powalczyć o coś więcej.
Nie rozumiem frazy "utknie w stołecznym ratuszu". To słowa bardzo mocno nacechowane pejoratywnie, a Warszawa kojarzy mi się wyłącznie pozytywnie. Poza tym, słyszałem dotąd mnóstwo nieuprawnionych komentarzy o tym, że Grzegorz Schetyna nie chce się dzielić władzą, czuje zagrożenie i nie chce promować mojego pokolenia. A kiedy podejmuje odpowiedzialne decyzje o demokratyzowaniu partii i postawieniu na młodsze pokolenie, natychmiast jest to interpretowane w kategoriach jakiegoś niecnego planu. Bądźmy konsekwentni.
Patrzymy dziś przede wszystkim na najbliższe wybory, bo je trzeba wygrać. I będą one bardzo ważne, gdyż rozstrzygnie się w nich przyszłość polskich samorządów. Wynik wyborów samorządowych będzie miał także fundamentalne znaczenie dla dalszych rozstrzygnięć na scenie politycznej. Jeżeli – nie daj Boże – opozycja przegrałaby walkę o samorząd, to naprawdę bardzo trudno będzie jej zwyciężyć wybory parlamentarne. A jeśli wygramy, na pewno będziemy na fali wnoszącej. Uważam, że w polityce trzeba iść tam, gdzie akurat jest pole bitwy, a nie zastanawiać się, co będzie za parę lat.
Czyli przyrzeka Pan warszawiakom, że nie zostawi ich, gdy pojawi się inne wyzwanie?
Polityka nauczyła mnie, by się nie zarzekać, że czegoś się nie zrobi w przyszłości. Dziś mogę jednak zapewnić, że nie planuję kilku kolejnych kroków do przodu i koncentruję się na tym, że chcę zostać prezydentem Warszawy. Natomiast musiałbym być nieprawdopodobnym kabotynem, by na rok przed wyborami obiecywać warszawiakom, że na pewno będę pełnił kilka kolejnych kadencji.
A nie jest tak, że tzw. młoda Platforma – ta, z którą tak wiele nadziei wiązali centrowi wyborcy – marnuje wyjątkową szansę na wzięcie spraw we własne ręce? Wczoraj samorządowe aspiracje zgłosił także Sławomir Nitras, mówi się też o jeszcze kilku innych młodych i popularnych z PO, którzy mieliby porzucić Sejm i powalczyć o swoje miasta.
Dzisiaj największym wyzwaniem, które przed nami stoi, jest wygranie wyborów samorządowych. Dzisiaj nie decydują się kształt parlamentu, rządu, czy losy prezydenta. Nie jest powoływana do życia żadna nowa partia polityczna. Tylko w Nowoczesnej wkrótce mamy wybory przewodniczącego. Najważniejszy realny cel polityczny stanowią więc wybory samorządowe, które odbędą się już za rok.
Wszyscy chcecie być Biedroniami, a wielką politykę zostawić pokoleniu Schetyny i Kaczyńskiego?
Po pierwsze, Warszawa to dla mnie jest wielka polityka. Po drugie, jest jeszcze wielu innych ludzi młodego pokolenia, którzy są bardzo zdolni. Nie tylko Trzaskowskim świat stoi. To pokolenie 30-40-latków jest bardzo bogate w fascynujące osobowości polityczne. Zarówno u nas, jak i w Nowoczesnej.
A nie obawia się Pan, że jeśli te fascynujące osobowości masowo pójdą do samorządu, to za kilka lat jako prezydenci miast będziecie użerali się nie z rządem PiS, a nową władzą lewicową?
Jest Pan bardzo dużym optymistą, jeśli chodzi o szanse na szybkie odrodzenie się lewicy. Uważam, że kraj pozbawiony lewicy jest krajem ułomnym, ale nie sądzę, iż w Polsce szybko przerodzi się ona w siłę zdolną do przejęcia władzy już teraz.
Czyli wygląda na to, że ma Pan zaufanie do planu Grzegorza Schetyny...
Mądre i odpowiedzialne decyzje demokratyzujące moja partię i kolejne kroki powierzające nowe zadania w ręce ludzi z dobra energią tylko cementują zaufanie między nami wszystkimi.