Dla niektórych święta zaczynają się wcześniej - wigilią Wigilii są premiery kolejnych części "Gwiezdnych Wojen", które od 3 lat w grudniu goszczą na ekranach kin, powoli stając się świecką tradycją z odległej galaktyki. Tym razem fani sagi pod choinkę dostali "Ostatniego Jedi" i nie powinni się zawieść. Co z pozostałymi? Też powinni maszerować do kina.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Trailery pokazały naprawdę dużo i trudno pisać cokolwiek bez zdradzania fabuły, podjąłem się napisania 4 oddzielnych minirecenzji dla głównych grup odbiorców: poczynając od laików, na hejterach kończąc.
Dawno, dawno temu... ale że co?
Widzowie zupełnie nie w temacie
Wbrew pozorom są na świecie osoby, które nie oglądały ani jednej części "Gwiezdnych wojen". Ominęło je mocno wciągające, filmowe uniwersum i kino rozrywkowe z najwyższej półki, a także zaczątek do hobby, którym od kilku dekad ekscytuje się niemal cały świat. Do wybrania się na "Ostatniego Jedi" nie trzeba poznawać wcześniej wszystkich przygód (aczkolwiek do zrozumienia smaczków, niuansów oraz historii bohaterów wypadałoby), ale bezpośredni prequel - "Przebudzenie Mocy" - jest obowiązkowy do obejrzenia.
Dlaczego warto? By po części zrozumieć na czym polega ten fenomen "Gwiezdnych wojen", ale też dlatego, że obie produkcje są świetnie nakręcone i pozwalają przez kilka godzin odciąć się od codzienności. "Ostatni Jedi" jest zdecydowanie lepszy od poprzednika - bardziej dynamiczny, ma więcej tytułowych gwiezdnych wojen czy emocjonujących scen - nie tylko walki, ale też w relacjach między postaciami. Do tego są fajni bohaterowie, sypiący żartami jak z rękawa i wiele słodkich potworków (Porgusie!). Jest też przesłanie i odniesienia do naszej polskiej codzienności: wszak rebelianci próbują pokonać Imperium, które objęło panowanie nad galaktyką. Brzmi bardzo znajomo!
Dla młodych padawanów
Widzowie, którzy znają poprzednie części, ale nie popadli w fanatyzm
Przeważająca liczba kinomanów to osoby, które widziały kilka części gwiezdnowojennej sagi (nawet te najstarsze części), ale z różnych względów nie oszaleli na punkcie Dartha Vadera, rycerzy Jedi i kosmicznej walki dobra ze złem. "Ostatni Jedi" daje wszystko to, co poprzednicy... na zwiększonych obrotach. Jest intensywniej i bardziej spektakularnie. Możliwe więc, że dla wielu właśnie ta część będzie tą najlepszą - już teraz krytycy niemal jednogłośnie się zachwycają. A jeśli coś podoba się i fanom i krytykom, to coć musi w tym być.
"Ostatni Jedi" łączy starą trylogię z nową, ale dodaje oczywiście nowe wątki. Pojawia się więc Luke i Leia, R2D2 czy C3PO, są też walki na lądzie, w przestrzeni kosmicznej oraz na miecze świetlne - to co tygryski lubią najbardziej. Do tego jest wiele scen tak emocjonujących, że odrywają plecy z fotela, nie wspominając już o niespodziewanych zwrotach akcji - nawet bystrzaki mogą być zaskoczeni. 2,5 godziny upływa naprawdę na szybko, a nowi bohaterowie, którzy w poprzedniej części byli tacy nijacy, teraz nabierają kolorytu i zdobywają naszą (przynajmniej ja tak miałem) sympatię. Dawno, dawno temu nie było tak dobrze zrobionego filmu w kosmosie.
Dla mistrzów Jedi/lordów Sithów
Fanatycy "Gwiezdnych wojen"
Podmianka reżysera wyszła filmowi na dobre. Jar Jar Abrams słynący z epickich widowisk, w "Przebudzeniu Mocy" się nie wykazał i zrobił średniaka, a raczej remake "Nowej nadziei". Rian Johnson podszedł do tematu mniej zachowawczo i naprawdę dał radę. Z trailerów wynikało, że to będzie tym razem odświeżona wersja "Imperium kontratakuje" - nic z tych rzeczy. Co prawda pojawia się lekko szurnięty mistrz Jedi, który uczy adepta Mocy, ale to zupełnie inny film i nowa, solidna część kanonu.
Oczywiście znajdą się malkontenci, którym np. wcześniej wymienione potworki będą przeszkadzać jak Jar Jar Binks. Mało też jest samego Imperium czy innych inteligentnych ras, tymczasem od zatrzęsienia jest humorystycznych scen i dialogów z przymrużeniem oka - smutasom, którzy uznają tylko starą trylogię, już nikt nigdy nie dogodzi. Mnie np. bawiły żarty z Kylo Rena czy zakonu Jedi. Wspomniany Ren też zyskał w moich oczach - przestaje być wkurzającą beksą, a Rey staje się postacią z krwi i kości. Świetnie też ukazana jest idea Mocy.
Obiecałem nie zdradzać fabuły więc napiszę, że pod względem jakości film plasuje się... na równi z trylogią Lucasa, z którą przecież trudno konkurować. "Łotr" był świetny, ale bardziej skupiony na partyzantce i wątku "szpiegowskim", w "Ostatnim Jedi" też jest dużo scen batalistycznych, ale ma ogromny ładunek emocjonalny i zaspokaja nostalgię za oryginalną trylogią.
Żyj długo i pomyślnie
Fanatycy "Star Treka" oraz krytycy sagi
"Ostatni Jedi" jest bardziej gwiezdnowojenny, niż startrekowy jest serial "Star Trek" od Netflixa. Przykro mi, ale wojnę między fandomami i twórcami póki co wygrywa religia pod wezwaniem George'a Lucasa. Może warto się w końcu przesiąść z Enterprise'a do Sokoła Milenium? Na przejażdżkę zapraszam też studentów kulturoznawstwa, krytyków filmów i wszelkiej maści hejterów bajek w kosmosie - "Ostatni Jedi" to wzorowy produkt Hollywoodu. Z dodatkiem duszy. Wszystko trzyma się kupy, ale kupą nie jest.
W kinach mamy zalew filmów z superbohaterami, które ostatnio coraz częściej dzieją się w kosmosie. Jednak to właśnie nowe "Gwiezdne wojny", w swojej odległej galaktyce, nie są jedynie efekciarską wydmuszką z oklepaną fabułą i płytkimi postaciami. Nie są przełomowe, ale mają tę wyjątkową wrażliwość, czuć w nich magię podobną do udekorowanego świątecznie domu - inną, ale równie silną. Nie męczą ciągłą nawalanką, fabuła minimalnie skłania do refleksji (to jednak nie jest Bergman czy Fellini), a scenariusz, efekty, scenografia czy nawet gra aktorska z dialogami są naprawdę Mocne.