Opozycja ewidentnie nie potrafi znaleźć języka skutecznej krytyki Prawa i Sprawiedliwości. Ten język stosowany przez nich od dwóch lat nazywam histerią. Widać, jak bardzo on jest nieskuteczny – mówi #TYLKONATEMAT politolog prof. Antoni Dudek z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. I wyjaśnia nam, jak naprawdę należy odczytywać zachowanie prezydenta Andrzeja Dudy w sprawie ustaw o SN i KRS, oraz mówi o tym, w co gra nowy premier Mateusz Morawiecki.
Czy Andrzej Duda podpisze nowe ustawy o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa?
Wszystko wskazuje na to, że prezydent je podpisze. Ze strony jego ministrów, którzy monitorowali bieg procesu legislacyjnego w parlamencie, nie ma żadnych sygnałów wskazujących na to, iż Andrzej Duda jest niezadowolony z kształtu ustaw, które zostały przyjęte przez Sejm, a następnie Senat.
Czy w otoczeniu prezydenta jest jeszcze ktoś, kto mógłby go zachęcić do powtórzenia weta?
Wydaje mi się to bardo mało prawdopodobne. Pamiętajmy, że te lipcowe weta wynikały z wielu czynników, które pojawił się wówczas, a nie ma ich już obecnie. Weta wynikały nie tylko z wątpliwego kształtu nowych ustaw o SN i KRS, czy roli ministra sprawiedliwości w ustroju sądów. Prezydenckie decyzje wiązały się też z pewnymi czynnikami związanymi z ogólną pozycją Andrzeja Dudy w obozie rządzącym. Dzisiaj to wszystko uległo już pewnej zmianie.
Nie sądzę też, by w sprawie wet decydująca była kwestia jakiegoś autorytetu. W błędzie byli ludzie sądzący, iż decyzje prezydenta wynikały ze sprzeciwu wobec obranego przez Prawo i Sprawiedliwość kierunku zmian. Andrzej Duda nigdy nie kwestionował najważniejszego celu tych ustaw, czyli ograniczenia autonomii korporacji sędziowskiej. Popierał to. W lipcu chodziło raczej o polityczne szczegóły. Przede wszystkim o pozycję prezydenta, która stawała się coraz słabsza. Dziś nie ulega wątpliwości, że została ona jakoś wzmocniona. Zatem Andrzej Duda osiągnął zamierzony cel.
Ważnym czynnikiem wpływającym na lipcowe zachowanie prezydenta zapewne były też masowe protesty. Dziś nie ma po nich śladu. Czy to oznacza, że te nowe ustawy są dla Polaków do zaakceptowania?
Doceniam siłę lipcowych protestów, na pewno były one czynnikiem wpływającym na prezydenta Andrzeja Dudę, ale nie sądzę, że był to główny powód wet. A jeśli chodzi o samych Polaków, to sądzę, iż grupy, które protestowały w obronie sądów w lipcu, stanowią wyraźną mniejszość naszego społeczeństwa. Większość Polaków chce jakichś zmian w wymiarze sprawiedliwości, ale nie jest w stanie ogarnąć szczegółów. Ci ludzie nie są w stanie ocenić zmian, dopóki one nie wejdą w życie i nie przyniosą określonych efektów.
Dlatego zdecydowana większość społeczeństwa była bierna już w lipcu. Oni mówią:"niech ten PiS spróbuje coś zrobić z tym wymiarem sprawiedliwości i zobaczymy, jak to będzie". Ludzie nie potrafią zrozumieć, iż główną przyczyną kryzysu sądownictwa nie jest to, kto zasiada w SN i KRS. Przyczyna tkwi w tym, że mamy fatalne procedury, a na tym polu nowe ustawy nic nie zmieniają. Natomiast prawdą jest, że mogą doprowadzić do upolitycznienia sądownictwa. I wtedy ono będzie jeszcze mniej wydolne. No, ale dziś do ludzi ten argument nie trafia.
A czy do pana trafiają argumenty nowego premiera Mateusza Morawieckiego, który trochę zmienił ton dyskusji o tzw. reformie wymiaru sprawiedliwości i stawia na aspekt historyczny? Szef rządu na każdym kroku mówi teraz, że chodzi przede wszystkim o to, by z Sądu Najwyższego pozbyć się sędziów z rzekomo PRL-woskim rodowodem.
Uważam, że bardzo źle się stało, iż na początku lat 90-tych nie doszło do głębszej reformy wymiaru sprawiedliwości. Weryfikacja podobna do tej, która dotknęła funkcjonariuszy Służb Bezpieczeństwa powinna zostać przeprowadzona także wśród prokuratorów i sędziów. Tylko, że to powinno być zrobione natychmiast po przemianach ustrojowych, trwać tylko kilka lat, a później środowisko sędziowskie powinno było odzyskać swoją autonomię. To, że na takie kroki się nie zdecydowano, odbijało się potem czkawką we wielu wątpliwych orzeczeniach Sądu Najwyższego.
Jednak ćwierć wieku po upadku PRL mówienie, że głównym problemem są sędziowie stanu wojennego jest deformowaniem rzeczywistości. Przecież wiadomo, iż dziś największym problemem z sądami jest przede wszystkim potworna przewlekłość ich działania. I brak skutecznego mechanizmu kontrolnego. Zdolnego do eliminowania tych sędziów, którzy z różnych powodów wymiar sprawiedliwości kompromitują. Tylko odpowiednie zmiany w tym zakresie można było wymusić bez naruszania zasady trójpodziału władzy, co teraz będzie miało miejsce.
A skoro wspomnieliśmy już o Mateuszu Morawieckim... Jak pańskim zdaniem należy odczytywać ten show ze zmianą premiera?
Traktuję to jako kolejny eksperyment prezesa Kaczyńskiego, którego istotę tak naprawdę zna tylko on sam. Gdy patrzy się na reakcje jego nawet najbliższych współpracowników, wyraźnie widać, iż oni też byli tym wszystkim zaskoczeni. Dziś możemy rozważać dwie, biegunowo odmienne interpretacje. Pierwsza zakłada, że oto mamy do czynienia z czymś na kształt wyboru następcy Jarosława Kaczyńskiego. Miałoby chodzić o to, że prezes PiS na naszych oczach kreuje Mateusza Morawieckiego na swojego następcę.
Drugi scenariusz mówi, że tak naprawdę Morawiecki jest tylko technokratą wynajętym do rozmów z Unią Europejską. I nie chodzi tylko o PR. Czekają nas trudne chwile w sprawach europejskich. Największym problemem wcale nie jest decyzja KE o uruchomieniu art 7. TUE, bo sprawa nałożenia na Polskę tzw. sankcji i tak utknie. Istotniejsze jest to, że w Brukseli rozpoczęły się już negocjacje w sprawie kolejnej perspektywy budżetowej UE. I projekt tego nowego budżetu może być dla Polski bardzo bolesny. Odnoszę więc wrażenie, że właśnie tutaj Mateusz Morawiecki ma najwięcej do roboty.
No i jest jeszcze jedne powód, dla którego Jarosław Kaczyński prawdopodobnie zdecydował się na zmianę premiera. W rządzie doszło bowiem do pewnego paraliżu, bo Beata Szydło przestała być poważnie traktowana...
Przecież marszałek Senatu Stanisław Karczewski oznajmił, że Beata Szydło może jeszcze wrócić na fotel premiera...
Zdarzały się takie rzeczy w historii III RP... Jednak w przypadku Beaty Szydło ten powrót jest mało prawdopodobny. Tymi słowami o byłej premier marszałek Karczewski raczej dawał wyraz swojemu niezadowoleniu z wyboru Mateusza Morawieckiego na premiera. To zresztą nie była pierwsza jego wypowiedź w takim kontekście. Oczywiście wprost tego powiedzieć nie może, ale miedzy słowami daje do zrozumienia, że się z tą decyzją nie zgadza. Sądzę, że wkrótce takich sygnałów od polityków PiS będzie więcej. Dlaczego? Z prostej przyczyny. Mateusz Morawiecki nie ma w PiS zbyt wielu swoich ludzi. Dopiero będzie ich sobie zdobywał, jeśli mu się powiedzie.
A jak odczytywać pierwsze zmiany, które zaszły w rządzie? Pytam głównie o Marka Suskiego...
Muszę przyznać, że tą nominacją jestem bardzo zaskoczony. Jeżeli Mateusz Morawiecki nie jest w stanie przeforsować swojego człowieka na szefa gabinetu politycznego, to jego pozycja jest naprawdę słaba. Gdyby Suski został szefem Kancelarii Premiera, jeszcze bym to zrozumiał... Wyglądałoby to wówczas na układ Morawieckiego z prezesem Kaczyńskim, w którym premier oddałby szefowi partii kontrolę nad stanowiskiem szefa KPRM za usadowienie kogoś swojego na fotelu szefa gabinetu politycznego. Tymczasem oba te stanowiska zajęli ludzie Kaczyńskiego i Macierewicza. Przecież szefem KPRM został były wiceminister obrony Michał Dworczyk.
To sprawia wrażenie, jakby nowy premier był osaczony. Choć z drugiej strony należy pamiętać, że to dopiero początek i Morawiecki prowadzi pewną grę. Ostatecznie może się więc okazać, że Suski nie pozwoli prezesowi Kaczyńskiemu utrzymać kontroli nad premierem. Ja uważam, że Mateusz Morawiecki jest jednak człowiekiem z zupełnie innego środowiska, z innego świata. On przyszedł ze świata wielkich korporacji, gdzie toczy się grę pozorów, by na końcu okazało się, iż rozstrzygnięcia zaskakują wszystkich.
Jak ta gra może zostać przyjęta przez Polaków? Pozwoli utrzymać wysokie poparcie? Czy w ogóle wierzy pan w te sondaże, które dają PiS nawet 50 proc.?
Spodziewałem się, że PiS osiągnie te 50 proc. nawet nieco wcześniej. Bo jestem przekonany, iż sprawcą tego zjawiska jest jednak "efekt 500+" i ogólna dobra koniunktura gospodarcza w Polsce. To musi dawać PiS takie efekty sondażowe. Tylko, że każdy, kto profesjonalnie śledzi sondaże, ten wie, iż zdarzają się w nich najróżniejsze rzeczy. Pamiętamy, jak podobne wyniki notowała kiedyś Platforma Obywatelska...
Istotne są tylko te sondaże, które robi się na kilka tygodni przed wyborami. A wówczas też nie należy patrzeć na konkretne badania, a na trend, który wyraża się w całych seriach sondaży. Dlatego badaniom przyglądałbym się z dystansem i spokojem. Co jednak może niepokoić, to ta fatalna kondycja opozycji. Ona ewidentnie nie potrafi znaleźć języka skutecznej krytyki PiS. Bo ten język stosowany od dwóch lat nazywam histerią. I widać, jak bardzo on jest nieskuteczny.
Jeśli opozycja zacznie konkretnie i merytorycznie krytykować potknięcia PiS, a nie uderzać od razu w ten najwyższy ton o upadku demokracji, to być może w przyszłości odniesie sukces. Jeśli jednak narracji nie zmienią, to po wyborach samorządowych dominacja PiS tylko się pogłębi.