„Jeżeli mam intencję leczyć drugą osobę psychologicznie, to muszę na dobre i złe porzucić wszelkie pretensje do wyższej wiedzy, cały autorytet i pragnienie wpływu”. – Carl Jung
psychoterapeuta, psycholog, instruktor uważności (mindfulness) oraz compassion, doktorantka University of Derby.
Dużo mówi się o tym, co znaczy być dobrym, uważnym i empatycznym psychoterapeutą (albo lekarzem). W sumie jednak nie wiadomo, na czym miałoby to polegać i jak te umiejętności w sobie rozwijać. Jak pisze Daniel Siegel, badania pokazują, że „nasza obecność jako specjalistów zdrowia somatycznego lub psychicznego, to w jaki sposób wnosimy siebie do pełnego połączenia z tymi, o których się troszczymy, jest jednym z ważniejszych czynników wspierających. To wpływa na to, jak ludzie zdrowieją – jak pozytywnie reagują na nasze terapeutyczne wysiłki”. Badanie Davida Rakela i współpracowników (2009) pokazuje, że lekarze, wykazujący więcej empatii, mają pacjentów, którzy szybciej leczą się z przeziębienia. Ich systemy odpornościowe są sprawniejsze. Pięknie to brzmi, ale co dokładnie oznacza ta „obecność”? Ta uważność? Ta empatia? Jak to kultywować?
Uważność potocznie oznacza, że ktoś jest przytomny, świadomy, ostrożny, mądry, obudzony, refleksyjny, zauważa, widzi, jest. W uważnej edukacji według Ellen Langer (1989, 1997) oznacza to, że unikamy przedwczesnego zamykania się na możliwości. Pozostajemy z otwartością. Biolog molekularny Jon Kabat-Zinn (2005) mówi, że jest to „intencjonalne skupianie uwagi na doświadczeniu z chwili na chwilę bez bycia odciąganym przez osądy i z góry ustalone idee i oczekiwania”. Po prostu jestem i patrzę, co z chwili na chwili się otwiera. W tej bieżącej chwili jest zupełnie nowa jakość. Świeżość. Przed nami nie znajduje się kolejna, podobna diagnoza, ale zupełnie nieznany nam człowiek. My tylko myślimy, że wiemy. Jak pokazuje badanie Michaela Krasnera i współpracowników, praktyka uważności jest sposobem na powstrzymanie wypalenia zawodowego i promuje pozytywne nastawienie wobec pacjentów.
Uważność uczy nas zbliżania się do trudnych sytuacji, a nie oddalania się od nich. Nie chodzi o to, żeby mieć zawsze mądre słowa, żeby coś powiedzieć, ale żeby pozostać. Z niepewnością, z kruchością. Z tym, że nie wiem. Uważność wzmacnia naszą resiliencję. Zdrowie, jak pisze Daniel Siegel, to „kąpanie się w szeroko otwartym basenie możliwości, natomiast niezdrowie to różne chaotyczne lub sztywne sposoby nieumiejętności bycia z tą wolnością”. Wolność może być nawet wtedy, gdy jest trudno. Uważność pozwala nam lepiej zwrócić uwagę na naszą neurorecepcję (termin Stevena Porgesa). Neurorecepcja oznacza proces, w którym mózg cały czas monitoruje wewnętrzne i zewnętrzne wydarzenia w celu wyłapania zagrożeń. Jakie są moje tendencje neuroreceptywnej ewaluacji (czyli jak postrzegam daną sytuację)? Czy jestem receptywny (czyli otwarty, nieoceniający), czy też reaktywnie i w sposób automatyczny, bezrefleksyjny atakuję lub uciekam, gdy nie czuję się bezpiecznie? Praktyka uważności może być podstawowym treningiem dla każdego terapeuty, żeby to wszystko wyćwiczyć.
Z uważnością wiążą się także kolejne cechy terapeuty. Obecność (ang. presence) jest sposobem na ugruntowane się nas samych w sobie, otwarciem na siebie, na to, co się w nas dzieje, a także na to, co wokół nas, na innych ludzi. Dostrojenie (ang. attunement) oznacza z kolei to, jak łatwo odbieramy sygnały od innych, i że nie jesteśmy tylko w świecie swoich przekonań i koncepcji. Jako terapeuci (lekarze) musimy słuchać swoich pacjentów. Jest to sposób, w jaki skupiamy naszą uwagę na innych i bierzemy to, co nam przekazują do swojego wewnętrznego świata. Nieuzyskanie połączenia z drugim człowiekiem powoduje wstyd. Dostrojenie pomaga nam zebrać sygnały od innych i ta energia oraz informacje przenikają do naszego systemu nerwowego. Współbrzmienie (ang. resonance) jest wtedy, gdy dwa niezależne byty wiążą się w funkcjonalną całość (Siegel, 2010). Są poddawane zmianie dzięki temu, że każdy z tych bytów bierze coś od drugiego. Czasami rezonans następuje szybciej niż samoświadomość (bez korowej świadomości) np.: kiedy pojawiają się łzy, gdy ktoś opowiada nam o swoim smutku. Warto też wspomnieć o terminie mindsight (spojrzenie umysłu, Siegel, 2010), czyli umiejętności postrzegania wewnętrznego świata siebie i innych, a nie tylko obserwowania zachowania. Jak pisze Siegel, jest to „umiejętność monitorowania energii i informacji w ciele i w relacjach oraz modyfikowanie tego przepływu w celu integracji”.
To, co się pojawia w relacji, gdzie jest obecność, współbrzmienie i dostrojenie to, „współczująca troska, autentyczne zainteresowanie i zaangażowanie, wzajemny wpływ” (Siegel, 2010). Terapia nie jest równą relacją, bo terapeuta wie więcej o pacjencie, to on ma poprowadzić tego drugiego człowieka, ale terapia także głęboko zmienia terapeutę. Dzięki pacjentowi już nigdy nie będzie tym samym człowiekiem. Dobry terapeuta kocha swoich pacjentów, ale nie romantycznie. Taką miłość można porównać do buddyjskiego pojęcia miłującej dobroci (ang. loving kindness), które oznacza intencję, żeby inne istoty były szczęśliwe. Terapia jest jak taniec, nie wiemy, dokąd nas doprowadzi. Tańczy i pacjent, i terapeuta. Chcący wszystko wiedzieć i kontrolować terapeuta nie odnajdzie się w takiej sytuacji. Prawda jest taka, że czasem jako terapeuci po prostu nie wiemy, dokąd dana relacja, interwencja terapeutyczna nas zaprowadzi, nieważne jak sprawdzona, potwierdzona klinicznie jest to interwencja. Zbyt pewny klinicysta przestaje słuchać, przestaje współbrzmieć z pacjentem, z drugim człowiekiem, który jemu się powierza. Staje się maszynką do wykonywania odpowiednich procedur. Jako terapeuci jesteśmy jak przewodnicy, nauczyciele czasem, jesteśmy schronieniem, bezpieczną więzią. Nasze rytmy serca zbliżają się do rytmów innego serca. Oddychanie staje się zsynchronizowane (i to nie tylko metaforycznie). Te wymienione cechy powodują, że pacjent czuje zaufanie, czuje się bezpiecznie. To tworzy podstawę do otwarcia naszego mózgu, do tego, żeby pojawiła się bezpieczna więź. Czasami ta więź, której brakowało nam przez większość życia. Wtedy też ujawnia się nasza prawdziwa natura. Otwieramy się na wrodzoną inteligencję, potrzeby, potencjał.
W trakcie treningów psychoterapeutycznych wiele uwagi poświęca się teorii, technikom, ale mało jest skutecznych narzędzi do osobistego rozwoju terapeuty. Jak rozwinąć empatię, współczucie? Jak radzić sobie ze swoimi trudnymi emocjami? Jak ukoić innych i siebie? Musimy mieć przecież sposoby wzmacnia umysłu, żeby nie być więźniem własnego mózgu i pamięci. Psychoterapeuta Thomas Bien pisze, że w trakcie swojego szkolenia terapeutycznego sam korzystał z narzędzi, których się uczył, sprawdzając, co pomaga, czego brakuje tym narzędziom. Gdy zapytał się superwizora, czy on też tak postępuje, ten zaskoczony odpowiedział, że nie. To przecież nie on był „chory”. Bien porównuje to do przypadku onkologa, który przecież sam nie korzysta z chemioterapii. Jednak prawdziwy terapeuta to „zraniony terapeuta”, czyli ten, który korzysta z własnego zranienia, dyskomfortu, stresu, rozczarowania, cierpienia. On też jest „pacjentem”, czyli tym, który cierpi i wytrzymuje w tym cierpieniu (jest cierpliwy). Dobry terapeuta często w obecności drugiej osoby porzuca wiedzę, żeby zrozumieć więcej. Żeby zrozumieć cierpienie innych, musimy zbliżyć się bowiem do swojego cierpienia, do tego, co jest dla nas trudne, do istoty naszego smutku. Celem jakiejkolwiek terapii jest bowiem transformacja cierpienia (niezależnie od tego, czy nazwiemy je stresem, dyskomfortem, smutkiem, zranieniem, złością czy jeszcze czymś innym). Musimy też zobaczyć tym samym, czego my jako terapeuci potrzebujemy. Jak pisze Siegel, „na początku lotu musimy wpierw włożyć maskę z tlenem, zanim będziemy mogli pomóc tym wokół nas”.
Musimy nauczyć się być z samym sobą. Obecność jest czymś, czego możemy się nauczyć. Dobry terapeuta ma też umiejętność interocepcji. To umiejętność postrzegania wnętrza własnego ciała, tego, co się w nim dzieje. Po co ta umiejętność? To jest nasz szósty zmysł. Pomaga, kiedy racjonalna część nas nie może sobie poradzić i ciało pokazuje nam, co może być pomocne. Możemy nauczyć się kierować uwagę zewnętrznie na niewerbalne dane, ale jest to coś innego niż wewnętrzne otwarcie się na innych i czucie ich. Marco Iacoboni mówi też u „superneuronach lustrzanych”, żeby odróżnić, co jest moje, a co twoje. Pomaga nam w tym również wspomniana interocepcja, czyli szósty zmysł, zmysł całego naszego ciała. Im więcej interocepcji i aktywności wyspy (struktury mózgu należącej do kresomózgowia parzystego), tym więcej w nas dostrojenia do innych i empatii. Neurony lustrzane są tylko jednym z wytłumaczeń umiejętności czucia drugiej osoby . Marc Iacoboni sugeruje, że neurony lustrzane są ważne w tym, jak dostrajamy się do wewnętrznych stanów innych osób (to jednak musi jeszcze być dokładnie przebadane). Jest to ważna hipoteza, która oznaczałaby, że za sprawą neuronów lustrzanych nie tylko imitujemy zachowanie innych, ale także wyczuwamy, a nawet stymulujemy wewnętrzne stany innych. Jak pisze Daniel Goleman (2007), samoświadomość jest miejscem, od którego zaczynamy rozwój inteligencji emocjonalnej i społecznej. Musimy zadbać o siebie, bo inaczej nie przekroczymy siebie samych i nie zrozumiemy wewnętrznego świata drugiej osoby. Skupiamy się na sobie nie z powodu narcyzmu, ale ze współczucia (aktywnego zrozumienia i bycia z trudnością drugiej osoby). Możemy użyć subiektywnych, wewnętrznych aspektów rzeczywistości (to, czego my doświadczamy), żeby zmienić obiektywne, fizyczne struktury mózgu. W nas i w drugim człowieku.
Musimy też zapytać siebie, w których momentach pojawia się w nas chaos i sztywność? Czyli używając terminu Daniela Siegela (1999), jakie są „okna naszej tolerancji”. „Okno tolerancji” oznacza zakres emocji, z jakimi jesteśmy w stanie być. Każdy ma inne tematy graniczne. Dla niektórych osób wspomnienie rodziców będzie już czymś zbyt emocjonalnie poruszającym. W takiej sytuacji często reagujemy unikaniem, atakiem lub ewentualnie zamrażamy się. Złościmy się. Nasze mięśnie, szczęki zaciskają się lub unikamy tematu, odwracamy wzrok. Czy ja, terapeuta, czegoś unikam? Czy jakiś temat, osoba powoduje, że chcę zaatakować?
W relacji terapeutycznej inicjujemy i wzmacniamy to, co jest naturalną siłą napędową naszego systemu nerwowego poprzez wzajemną relację. Jest to popchnięcie nas w stronę tego, co nazywa się neuronalną integracją. Najważniejszy nie jest nurt czy podejście terapeuty, jego podłoże teoretyczne, interwencje, ale to, jakim jest człowiekiem. To, na ile jest obecnym jest ze swoim pacjentem. Jak dostrojony jest z nim. Jak współbrzmi. Obecność, dostrojenie, współbrzmienie. Jako terapeuci mamy indywidualny wgląd w siebie, empatię wobec drugiej osoby oraz poczucie wspólnotowości, liczby mnogiej, tego „my” z pacjentem, co daje świadomość przynależności do większej całości. Jak pisze Thomas Bien, pokój terapeutyczny jest świętym miejscem, niczym grecki temenos, gdzie pacjent czuje się bezpiecznie, czuje się także widoczny, zrozumiany. Gdzie doświadcza, według terminu Stevena Porgesa, „miłości bez lęku”, w której jest zaufanie, czyli otwarcie się na innych. Wpierw jednak jego lekarz/terapeuta sam musi się otworzyć. Terapia nie powinna być tylko kolejną profesją, biznesem, ale prawdziwym powołaniem. Warto zapytać siebie samego jako terapeutę, jaka jestem moja intencja? Dlaczego jestem terapeutą? Co mnie do tego sprowadziło?