Andrzej Pilski ma 69 lat i spore sukcesy sportowe na koncie. Przebiegł 4 maratony i 14 półmaratonów. Zważywszy na to, że biega dopiero od 4 lat, wynik jest imponujący. A jeśli dodam, że... biega boso? To, że biega na bosaka to jedno, ale Andrzej Pilski z chodzenia bez butów uczynił styl życia. Jak to się stało, że widok bosego astronoma nikogo już we Fromborku nie dziwi?
W dzieciństwie. Jestem z tych czasów, gdy dzieci biegały po dworze na bosaka.
Ale na studiach chodził pan w butach?
Na zajęcia tak.
A po zajęciach?
Różnie. Nie lubiłem, jak ludzie na mnie zwracali uwagę, dlatego w mieście przeważnie chodziłem w butach, ale poza miastem, na wycieczki, już bez. Lubię czuć stopami. Dotyk to zmysł, ja korzystam z niego nie tylko za pomocą rąk.
U pana w rodzinie ktoś jeszcze chodził tak boso?
Siostra mojej babci całe życie chodziła boso. To zabawne, że zawsze jak przyjeżdżałem do niej z wizytą, to na mnie krzyczała, że buty ściągam. A sama chodziła boso.
Słyszałam, że robi się gruba podeszwa na stopie.
Proszę zobaczyć
(pan Andrzej pokazuje spód stopy)
Tu ma pan pęknięcia. To boli?
Tutaj akurat nie. Ale czasami faktycznie w miejscach pęknięć boli.
A co lekarze mówią?
Nie pytam ich o zdanie. Lekarz też człowiek, oprócz tego, czego nauczył się na studiach, mówi z własnego doświadczenia. A że nie chodzi boso, to nie rozumie.
Zimą też pan chodzi boso?
Tak. Tylko w zimie jest problem, bo od śniegu i soli stopy się wysuszają i muszę potem nawilżać. Mam do tego specjalne kremy.
Jak to możliwe, że nie odmroził pan sobie jeszcze stóp?
To kwestia przyzwyczajenia. Nie wyjdę na dwie godziny przy minus dwudziestu, bo faktycznie coś się stanie. Stopy muszą się nauczyć tolerować skoki temperatur. Wiadomo, że w domu jest ciepło, na zewnątrz zimno, dlatego przyzwyczajam je etapami. Rano wychodzę na krótko, 5-10 minut. Potem wychodzę na trochę dłużej w ciągu dnia, a wieczorem mogę już nawet na godzinę.
A stopy co na to?
Przyzwyczajenie stóp do zimna zajęło mi sporo czasu, jeszcze zanim zacząłem chodzić boso zimą. W japonkach czy sandałach marzły mi stopy. Dopiero po jakimś czasie krążenie mi się na tyle poprawiło, że mogłem zacząć chodzić po mrozie boso albo w japonkach. Organizm tak funkcjonuje, że jest nastawiony na oszczędzanie energii. Jeżeli człowiek nie zmusza go, żeby sobie popracował, to zaczyna się oszczędzanie serca i krwiobiegu. Gdy tylko pojawiają się sytuacje bardziej ekstremalne, zaczyna brakować energii na dogrzanie palców, stóp, rąk. Dlatego warto od czasu do czasu wyskoczyć boso na śnieg.
Takie przyzwyczajanie etapami do niskich temperatur bardzo człowieka ogranicza. A gdyby chciał pan wyjść na dłużej w ciągu dnia?
Muszę to brać pod uwagę. Jak jest zimno, to zwykle zabieram ze sobą kapcie. Jednym z moich ulubionych biegów jest sobotni parkrun. Przed rokiem, w styczniu był spory mróz, więc pojechałem na niego w kapciach i zastanawiałem się, czy jednak w nich nie pobiec. Zepsułbym sobie serię, bo wszystkie parkruny biegłem boso. Zaryzykowałem więc i pobiegłem bez, ale kapcie przydały się, bo założyłem je na ręce. Był silny wiatr, więc ręce szybciej marzły niż stopy, które rozgrzewały się od biegu. Po suchym, zmrożonym śniegu fantastycznie się biegnie. Piękne uczucie, ten śnieg jest jak puch.
Przeziębia się pan?
Czasem tak, to kwestia wirusów. Jak jest dużo pracy, pojawia się zmęczenie, można coś złapać. Ale nie od biegania czy chodzenia zimą boso. Kiedyś się mówiło ”oddychaj nosem, bo przeziębisz gardło”. Ja mam dość małą pojemność płuc, dlatego podczas biegu oddycham ustami. Okazuje się, że mogę wdychać to mroźne powietrze i nic mi się w gardło nie dzieje. Co więcej, mam astmę. I tu taka zabawna historia. Gdy już przyznałem się alergologowi, że biegam, powiedział: ”i ma pan rację”. Wcześniej nie wspomniał ani razu, że to pomaga, wolał mi medykamenty podawać, ale potem był na tyle przyzwoity, że przyznał, że dobrze robię.
Czy w tych bosych stopach jest coś metafizycznego?
To po prostu sposób życia. Dobrze się czuję bez butów, nie myślę o tym, że ich nie mam na sobie. Dopiero, gdy ktoś mi zwraca uwagę, to sobie przypominam. To dla mnie naturalne. Lubię ten dotyk, lubię czuć różne faktury, lubię odkrywać, co jest ciepłe, a co zimne.
A które podłoże jest najprzyjemniejsze w dotyku?
Naturalne: trawa i mech. Ale lubię też sztuczną trawę. Jak biegłem maraton w Gdańsku, to tam wbiega się na stadion Lechii. Pół okrążenia po murawie. Coś fantastycznego.
Maraton na bosaka to dla mnie jakaś abstrakcja.
Sam maraton jest abstrakcją. Człowiek przekracza granice możliwości swego organizmu. Trudno to przekazać komuś, kto tego nie doświadczył. Myślę, że maratończyka może zrozumieć tylko drugi maratończyk.
Chodzi o tę słynną „ścianę” na trzydziestym kilometrze?
Nie tylko. „Ściana” pojawia się, gdy biegacz popełni jakiś błąd. Albo jest za słabo przygotowany, albo nie jest w pełni zdrowy, albo nie zorientował się, że już biegnie na resztkach energii. Podczas maratonu trzeba jeść i pić i to wcześniej, zanim organizm zacznie desperacko się tego domagać. Maraton to jest dialog ze swoim organizmem. Trzeba nie dać się oszukać na początku, gdy organizm jest świeży i sugeruje, że można biec szybciej, i pod koniec, gdy organizm sugeruje, że już ani kroku więcej. Zasada „biega się głową, a nie nogami” dotyczy wszystkich biegów długodystansowych, ale maratonu w szczególności.
A pan to robi na bosaka. Podwójna abstrakcja.
Stopy ludzi po maratonie wyciągnięte z butów wyglądają nieraz gorzej niż stopy osób, które biegły bez butów. Nawet jeśli but jest doskonale dobrany, wyprofilowany, to i tak coś tam się spoci za mocno, coś zaczyna skórę ocierać, paznokcie schodzą. A u mnie nic się nie dzieje.
Ale dla mnie każdy bieg jest satysfakcjonujący. Jestem w wieku, w którym jak człowiek rano wstaje i nic go nie boli, to znaczy, że nie żyje. Trudno ściągnąć mnie z łóżka, ale mobilizuję się i idę na trening. Pierwszy kilometr to głównie myśl, że dzisiaj nie dam rady. Po dwóch kilometrach wchodzę w rytm biegania, nogi odzyskują siły i jest fantastycznie.
Gdy odwiedzałem wnuka w Anglii, było łatwiej, bo tam mają parkrun, czyli 5-kilometrowe biegi dla każdego. Dla Anglików to normalne - nawet jeśli ktoś ledwo biega, to bierze w tym udział. U nich zazwyczaj biegnę w środku stawki, w Polsce na końcu, bo u nas ci, co biegają powoli, w ogóle nie mają odwagi wystartować. A tam człowiek biegnie półmaraton w trzy godziny, ale biegnie. Tak jak potrafi. Biegi parkrun są już także w Polsce, ale daleko od miejsca, gdzie mieszkam, więc muszę dojechać, by pobiegać.
Jak ludzie na pana reagują na ulicy?
Zazwyczaj brak butów jest fajnym sposobem nawiązywania kontaktu z ludźmi. Niektórzy od razu patrzą oceniająco, że coś ze mną nie tak. Z tymi nie warto w ogóle zaczynać rozmowy, bo oni tylko oceniają i są przekonani, że wiedzą najlepiej, jak ma być. Natomiast ludzie, z którymi warto porozmawiać, zwykle sami pytają i się interesują, są otwarci.
Zdarza się, że ktoś źle reaguje?
Kiedyś czekałem na autobus i ktoś wezwał policję, ”bo jakiś wariat siedzi na bosaka na przystanku”.
Co policja mówi w takiej sytuacji?
Nic. Zatrzymali mnie, bo mieli zgłoszenie. Sprawdzili, że nie jestem nigdzie notowany, przeprosili. Nie miewam problemów z policją.
Rozumiem, że na święta nie dostaje pan skarpetek jak większość ludzi?
Tylko od obcych, ale faktycznie rzadko.
A taki wymarzony prezent dla pana to co by to było? Ma pan jakieś materialne marzenia?
Jestem ekspertem od meteorytów, pewnie jakiś ładny okaz byłby niezłym prezentem. Ale właściwie co ja potem z tym zrobię... Specjalnie następców nie widzę. U wnuka na razie dinozaury na tapecie.
To ciekawe połączenie. Z jednej strony astronomia, głowa w gwiazdach, z drugiej te stopy tak blisko ziemi.
To jest właśnie fajne. Nogami czuje się planetę, a resztę ma się tam, w górze. Meteoryty to trochę niedoceniana część astronomii. A przecież chodzi o materię, która wytworzyła się, gdy Ziemia dopiero powstawała. To jedyna możliwość, by mieć do czynienia z minerałami, z których formowały się planety Układu Słonecznego. Większość meteorytów, to najstarsza materia, jaką możemy dotknąć na naszej planecie. Niektóre składniki meteorytów bywają nawet starsze od Układu Słonecznego, czyli pochodzą z innych gwiazd.
Zabrzmię romantycznie, ale może pan po prostu przewodzi energię między Ziemią a kosmosem.
Są takie teorie, że stopami łapie się wolne elektrony z ziemi i neutralizuje nadmiar dodatnich ładunków. Coś w tym jest. Jak zbiegam z asfaltu na trawę, to czuję jakby mi energii przybywało. Przez pewien czas to czuję, potem zmęczenie bierze górę. Ale jak się czuje ziemię pod stopami, to aż chce się biegać.
Pan się wzrusza, gdy o tym mówi.
Kwestia wieku. Kiedyś tak nie miałem.
Ale ja jestem młodsza, a wzruszam się razem z panem.
Kobiety inaczej do tego podchodzą.
O świetnie, dziękuję panu bardzo.
A chciałaby pani być chłopem? Czymś musimy się różnić, oprócz tego, że anatomicznie. Ja się kiedyś dziwiłem, że mojej mamie bez powodu łzy leciały.
Myśli pan, że to kwestia wieku?
Może też kwestia charakteru. Z tego co słyszałem, na mecie maratonu większość osób ryczy. Po pierwszym maratonie, gdy uprzytomniłem sobie, czego dokonałem, miałem mokre oczy. Po kolejnych już byłem spokojniejszy.
Jak by pan to nazwał: czego właściwie pan dokonał?
Zrobiłem coś, co większość ludzi uważa za niemożliwe, zwłaszcza dla osób w moim wieku. Pokonałem swoją słabość. Przed zejściem z trasy powstrzymywała mnie tylko myśl, że i tak muszę wrócić na metę po rzeczy. Więc biegłem powolutku, resztkami sił, ciesząc się, że mijająca mnie karetka na sygnale nie jedzie jeszcze po mnie. Ale wciąż była obawa, czy nie przesadzam, czy wytrzymam, czy nie będą za chwilę mnie zbierać z trasy. Na mecie jest ogromna ulga i radość.
Andrzej Pilski od 1973 roku popularyzuje astronomię w planetariach w Olsztynie i Fromborku. Przez 25 lat redagował kwartalnik dla miłośników meteorytów "Meteoryt". Członek honorowy Polskiego Towarzystwa Meteorytowego, członek Meteoritical Society, członek International Meteorite Collectors Association. Pracuje boso.