Bartosz Nowakowski to lekarz z Włocławka, który postanowił opisać na Facebooku przykrą codzienność swojego miejsca pracy. Jak pisze, post może spowodować przykre konsekwencje dla jego zatrudnienia, ale nie wytrzymał i go opublikował, bo po prostu miał już dość. Post jest szeroko komentowany i udostępniany nie tylko na Facebooku.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Bartosz Nowakowski opisuje rzeczywistość izby przyjęć na SOR w Szpitalu Wojewódzkim we Włocławku po tym, jak w jego rodzinnym mieście zamknięto izbę wytrzeźwień. Jak pisze, spowodowało to obecność wielu pacjentów nadużywających alkoholu. Nazywa rzeczy po imieniu.
"Sytuacja kiedy lekarz, ratownik medyczny albo pani pielęgniarka pławią się w ekstrementach, kiedy nasze ciuchy, buty i dłonie mają bezpośredni kontakt z kalem, moczem, wymiocinami a czasem białymi robakami pasożytującymi w pachwinach przebywających na oddziale SOR alkoholików, żeby po chwili badać albo pobierać krew kilkuletniego dziecka w XXI wieku jest sytuacją niedopuszczalną" – pisze Nowakowski w poście.
Dodaje, że towarzyszą temu pijackie przekleństwa czy wyrwane z futryną drzwi. Jego zdaniem nie może być to codzienność pracy szpitala. Opisuje atmosferę izby przyjęć jako przesyconą zapachem uryny i przypominającą skład kloszardów. Podsumowuje, że wyszedł po 24-godzinnym dyżyrze na SOR we Włocławku kompletnie rozibty perypetiami nie mającymi nic wspólnego z leczeniem.
Nowakowski dodaje, że rozmawiał o palącym problemie z zarządzającymi szpitalem, z włodarzami miasta, a nawet z władzami województwa. Jednak efektu wciąż nie ma. Zdaje sobie sprawę, że jego odważny post może zostać odebrany jako złamanie lojalności, jednak jest gotów takie konsekwencje ponieść, jeśli tylko mógłby przysłużyć się poprawie warunków pracy w swoim szpitalu.
"Jeśli zapadnie decyzja, ze Nowakowskiego za niewyparzony język należy spalić na stosie ostatnią moją myślą będzie. Było warto" – puentuje.