Podczas wizyty w Trzciance Jarosław Kaczyński został zasypany pytaniami. Wszystkie z nich były napisane na kartkach, a jedno z nich brzmiało – zacytujemy dosłownie: "Jaka jest sytuacja hodowli norki? Bo nic nie słychać". Część odpowiedzi Jarosława Kaczyńskiego o nieprzyjemnym zapachu w Kaczorach szybko rozbawiła pół internetu. Tyle, że nie dotyczył on hodowli norek, tylko czegoś innego. Jak mówi nam jeden z naukowców, to pokazuje, że prezes PiS nie do końca może być zorientowany w temacie norek. O co chodzi?
Po wizycie Jarosława Kaczyńskiego w Trzciance, w internecie pojawił się wątek Kaczorów. Prezes PiS wspomniał o tej gminie, odpowiadając na pytanie o sytuację hodowli norek. "Fakt" napisał potem mylnie, że hodowcy zwierząt futerkowych "podpadli prezesowi m.in. nieprzyjemnymi zapachami dochodzącymi z terenów hodowli, gdy ten, przejeżdżał przez miejscowość Kaczory". Okazuje się, że w Kaczorach nie ma żadnej hodowli norek. Jest za to zakład utylizacji odpadów zwierzęcych i prezes PiS miał na myśli zapachy właśnie stamtąd.
Tyle że w jednej wypowiedzi Jarosław Kaczyński połączył uciążliwość zapachów i z hodowli norek, i ze spalarni. Być może nie pomyślał o jednym efekcie. Wiadomo, że jest zwolennikiem zakazu hodowli zwierząt futerkowych. Tymczasem jeśli zakaz wejdzie w życie, może się okazać, że na terenie Polski pojawi się więcej spalarni jak ta, o której wspomina. "Po wprowadzeniu zakazu hodowli zwierząt na futra takie spalarnie będą spalać setki tysięcy więcej ton odpadów z drobiu i ryb" – zauważył na Twitterze publicysta Bartłomiej Orzeł. Mówią o tym również naukowcy.
A Ty jak myślisz?
czy
Czy to prawda? Jeden z naukowców mówi nam, że wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego pokazuje, że nie jest do końca zorientowany w temacie. Ale po kolei.
"Trzeba było obieg powietrza zamykać w samochodzie" Jarosław Kaczyński mówił w Trzciance i o okrucieństwie, i o zapachu. Wprost i dosadnie. – Hodowla norki to z jednej strony rzecz bardzo okrutna, a my powinniśmy być cywilizowanym krajem. A po drugie, to jest dla ludzi niszczące. Bo ludzie, którzy mieszkają wokół takich hodowli, po prostu nie mogą normalnie żyć. Smród, muchy... My nie możemy być dzikim krajem – powiedział.
Ale dalsza część jego odpowiedzi była mocno sugestywna i kroki niektórych osób, które ją słyszały, skierowała do miejscowości Kaczory. To wieś niedaleko Piły, około 7,5 tysiąca mieszkańców, przez którą prezes PiS kiedyś przejeżdżał, i tą informacją podzielił się z mieszkańcami Trzcianki. Obie miejscowości oddalone są od siebie o jakieś 40 km.
– Nie tak dawno temu, już teraz może tak nie jest, jechałem do Piły, ale starą drogą, przez Bydgoszcz, i przejeżdżałem przez gminę, nomen omen, Kaczory. To trzeba było obieg powietrza zamykać w samochodzie, taki był smród – mówił prezes PiS. Można było ulec wrażeniu, że prezes wciąż mówi o hodowlach norek.
Ale on miał na myśli co innego – zakład utylizacji odpadów zwierzęcych Henryka Stokłosy, który znajduje się w gminie Kaczory w miejscowości Śmiłowo i przed laty było o nim bardzo głośno. – Bo pan Stokłosa jakieś zakłady sobie wybudował i kompletnie nie liczył się z ludźmi. Jak przyjechali dziennikarze, to ich uwięził. Tak to w Polsce było. My z taką Polską kończymy. Z ludźmi trzeba się liczyć. (...) – mówił Jarosław Kaczyński.
"W okolicy nie ma takich hodowli"
Na pewno w okolicy nie ma żadnych hodowli norek i nigdy nie było. Gdy pytamy o to mieszkańców Kaczorów, są tym zestawieniem mocno zaskoczeni. – Żadnej hodowli u nas nie ma. Z 10 lat temu były trzy albo cztery hodowle lisów białych, ale nigdy nie było u nas hodowli norek. W ogóle w okolicy nie ma żadnych hodowców zwierząt futerkowych – oponuje jedna z mieszkanek.
Ale ważniejsze wydaje się to, że prezes PiS niechcący poruszył temat utylizacji odpadów zwierzęcych. Wiadomo, że Jarosław Kaczyński jest za zakazem hodowli zwierząt futerkowych, wokół którego nawet w PiS toczy się spór. A jeśli taki zakaz wejdzie w życie to... "Takie spalarnie, jak ta Stokłosy, będą spalać setki tysięcy więcej ton odpadów z drobiu i ryb" – napisał na Twitterze Bartłomiej Orzeł, ekonomista i publicysta. Można tylko przypuszczać, że wtedy może być więcej takich spalarni, więcej smrodu, ale również więcej niezadowolonych ludzi, którzy mieszkają w pobliżu.
Tę uwagę potwierdzają naukowcy. – To prawda – reaguje w rozmowie z naTemat prof. dr hab. Marian Brzozowski z Katedry Szczegółowej Hodowli Zwierząt SGGW. Jego zdaniem wypowiedź prezesa PiS pokazuje, że jest słabo zorientowany w temacie. Bo nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo zakaz hodowli norek może mieć na to wpływ. Norki spożywają odpady drobiowe i rybne. Hodowcom przekazują je zakłady przetwórstwa. I są to ogromne ilości. Jakie?
Profesor sugeruje, by policzyć to w konkretny sposób. – W Polsce mamy około 38 mln ludzi. Średnio każdy z nas spożywa około 30 kg mięsa drobiowego rocznie. Zjadamy jednak tylko 50 procent kurczaka, z drugą połową (30 kg) trzeba coś zrobić – mówi. Wskazuje, że jest to ilość rzeczywiście ogromna: 30 kg x 38 mln = ponad 1 mln ton.
– Może, jak do tej pory, być to wykorzystywane z pożytkiem, jako karma dla zwierząt. Z odchodów norek mamy potem nawóz naturalny, skórę – jak towar eksportowy oraz tuszkę, która waży około 1,5-2 kg. Tłuszcz z norek wykorzystuje się do wyrobów kosmetycznych. W ciągu roku każda norka zjada średnio około 60 kg tych pozostałości. Jeśli Polską produkcję skór norek szacuje się na 10 mln sztuk, to norki zjadają co najmniej 500 tys. ton pozostałości z ubojni drobiu – mówi naTemat prof. Brzozowski.
Gdzie zapach bardziej uciążliwy
Wskazuje na to, że jeśli norek nie będzie powstanie problem, co z zrobić z tysiącami ton odpadów. I tu otwiera się pole dla firm zajmujących się utylizacją. – Które jeszcze będą kazały sobie za to zapłacić. A dziś to zakłady przetwórstwa otrzymują niewielką zapłatę za dostawę odpadów hodowcom. To jest cała seria naczyń połączonych. W efekcie Polacy mogą odczuć wzrost cen drobiu. Będą również musiały powstać nowe zakłady utylizacji. I tam smród faktycznie może się pojawić – tłumaczy prof. Brzozowski.
Był na niejednej hodowli norek. I podkreśla, że jeśli jest wszystko w porządku, zapachy nie są uciążliwe czy intensywne. A hodowcom zależy na jak najlepszej jakości skór, więc bardzo pilnują warunków. W tym względzie Polska ma renomę. W 2020 roku ma się u nas odbyć Światowy Kongres poświęcony zwierzętom futerkowym.
Czy zakład utylizacji produktów zwierzęcych może być bardziej uciążliwy dla mieszkańców niż ferma zwierząt? – Dla mnie na pewno – odpowiada. Choć zdania są podzielone.
"Czasem czuć jeden wielki fetor"
Tam, gdzie znajdują się zakłady Henryka Stokłosy, to bardzo delikatny temat. Mieszkańcy rozmawiają niechętnie, mnóstwo ludzi tam przecież pracuje. Jedna z mieszkanek przyznaje, że w porównaniu z tym, co było przed laty, teraz jest bajka. Raz zapach czuć, raz nie. Na 100 procent nie da się go wyeliminować.
– Nie ma go każdego dnia. Czasem czuć przez trzy dni rano, czasem jest okres, że zapominamy, że ten zakłada w ogóle istnieje. Najgorzej jest wtedy, gdy jest ciepło, przyjeżdża rodzina, znajomi, idziemy do ogrodu i nagle czuć. Nie da się usiedzieć. Niektórzy mają odruchy wymiotne – opowiada naTemat. Nie potrafi określić tego zapachu. – Jak człowiek zapomni, że otworzył okno i wejdzie potem do sypialni to czuć jeden wielki fetor – próbuje opisać. Choć ma szczelne okna w domu, bywa, że zapach przenika do środka.
Pytam, kiedy czuć najbardziej. Rano, w nocy, latem, zimą? – Dziś jestem w ogrodzie i nie czuć. Ale wczoraj dało się to odczuć. Często jest w nocy, nad ranem. Ale tak naprawdę reguły na te smrody nie ma – odpowiada.
Mieszkańcy podobno się przyzwyczaili i naprawdę podkreślają, że kiedyś było dużo, dużo gorzej. W pobliskich Kaczorach twierdzą, że zapachu nie czują, mówią, że teraz są nowe technologie, filtry...– My, oczywiście byśmy woleli, żeby tych zapachów w ogóle nie było – twierdzi mieszkanka Śmiłowa.
– Nasza działalność naukowa również w tym momencie jest podważana. Od 40 lat zajmuję się zwierzętami futerkowymi i nagle okazuje się, że to wszystko ma być z dnia na dzień nic niewarte i do wyrzucenia? – pyta profesor.
Wskazuje na to, że życie nie znosi próżni. I hodowle wcale nie znikną. Tylko może przeniosą się np. za wschodnią granicę. A wtedy zwierzęta mogą być trzymane w warunkach, które będą poza wszelką kontrolą.