Udowadnia, że mając 83 lata można dalej grać w filmach, teatrze, a nawet być modelką. Helena Norowicz, bo o niej mowa, po latach wróciła na teatralne deski. Aktorkę można oglądać w spektaklu "Sinobrody-nadzieja kobiet" Teatru Dramatycznego. W rozmowie z naTemat aktorka zdradziła, czy po 60. latach od debiutu w dalszym ciągu ma tremę, jaka jest jej recepta na udany związek oraz co myśli o relacjach damsko-męskich zawieranych w internecie.
Odeszła z warszawskiego Teatru Studio na emeryturę w wieku 68 lat. Zaszyła się wtedy na działce, ciężko pracując. Nigdy nie przypuszczała, że kino, teatr i moda upomną się o nią po latach. Stało się inaczej, a polska publiczność usłyszała o Helenie Norowicz, gdy aktorka skończyła 80. lat. Od tamtego czasu nie może narzekać na brak propozycji zawodowych. Daje nadzieję innym na to, że ciekawe wyzwania zawodowe dotyczą nie tylko młodych ludzi.
Po wielu latach wróciła Pani do teatru. W Teatrze Dramatycznym możemy oglądać Panią w spektaklu „Sinobrody-nadzieja kobiet”.
Uczucie powrotu do teatru jest cudowne, bo nawet zapomina się o tym, że to już była taka duża przerwa i natychmiast wchodzi się w ten tryb. To są próby, spotkania, przymiarki, kostiumy i wreszcie premiera, która tak samo jest stresująca jak te pięćdziesiąt parę lat temu, kiedy debiutowałam. To już właściwie 60 lat będzie jesienią. Moje imię w sztuce "Sinobrody" to Judyta. W przedstawieniu gra siedem kobiet i jeden mężczyzna. Te kobiety w jakiś tam sposób przewijają się przez jego życie i chcą go przyciągnąć do siebie.
Karierę na deskach Teatru Studio rozpoczęła Pani w w 1972 roku. Bardzo zmienił się teatr przez te lata?
Na pewno sporo się zmieniło w teatrze na przestrzeni lat. Podstawowa rzecz, która jest zasadniczą zmianą to wprowadzenie mikroportu. Nie dość, że wpływa na interpretację, to jeszcze ma pewne utrudnienia techniczne, bo to jednak jest mikrofonik przyklejony do buzi. Ma się świadomość, że on cały czas jest. To trochę krępuje. Jeżeli mam mówić o sobie, to ja wolę granie w teatrze bez mikroportu, bo wtedy czuję się swobodniejsza, natomiast mikroport wymaga już takiej stonowanej techniki kontrolowania siebie samej.
Jak się Pani pracuje z młodszymi reżyserami i aktorami?
Nie mam poczucia i takiego dystansu, że młodzi są inni. Po prostu widzę, że jestem dużo starsza od nich, ale tego się już nie da zmienić. Natomiast absolutnie z całą powagą mogę stwierdzić, że moje relacje z młodymi, zarówno w teatrze, jak i w modelingu są bardzo dobre i naprawdę sympatyczne.
A Pani co może przekazać młodym ludziom, z którymi Pani pracuje? Oprócz wiedzy oczywiście.
Młodym daję nadzieję na to, że w końcu ktoś w pewnym momencie jeszcze może coś fajnego zrobić. I dla każdej aktorki, taka świadomość że mając 83 lat, jeszcze może być na scenie jest budująca. Ja mówię o sobie, może niektóre aktorki są już zmęczone i nie chcą grać. Ale dla tych, co chcą, jest to nadzieja , że jeżeli się chce, to jest taka możliwość.
Tym bardziej, że mając 68 lat, odeszła Pani z teatru na emeryturę i przecież nie spodziewała się Pani, że znów do niego wróci.
Wtedy kiedy odchodziłam na emeryturę, byłam na pewno dużo sprawniejsza, niż teraz. Ale dyrektor powiedział: „są absolwenci, ja muszę ich zatrudniać. Pani już przepracowała swoje, Pani ma 68 lat, to sama pani rozumie”. I zrozumiałam. Trzeba być chcianym.
Teraz dużo o Pani się mówi, chociażby w kontekście tego, że dojrzałe aktorki dalej mogą być aktywne zawodowo. Jak na to wszystko patrzy Pani mąż? Kibicuje, a może chciałby, żeby jednak więcej czasu spędzała Pani w domu?
My mamy już pewne przyzwyczajenia. Swego czasu urlop spędzaliśmy osobno. Ja musiałam brać urlop wtedy, kiedy teatr brał urlop, natomiast mąż brał wolne wtedy, kiedy instytucji, w której pracował było wygodnie. Więc nasza tolerancja co do nie bycia ciągle ze sobą jest opracowana i zaakceptowana. W związku z tym, jedyne co on w tej chwili z dystansem ocenia, to mówi, że za dużo biorę na siebie obowiązków, że może mnie to męczyć.
Pani i mąż Marian Pysznik poznaliście się jeszcze w Szkole Teatralnej w Łodzi. Jesteście razem już 60 lat. Czym Panią ujął na początku znajomości?
Ujął mnie troską, okazał mi jej bardzo dużo, w okresie gdy byłam pozbawiona trochę sił witalnych. Rozchorowałam się do tego stopnia, że nawet przewracanie się na drugi bok sprawiało mi trudność. On wtedy jako kolega przychodził, pomagał mi, podnosił, był usłużny. Tak sobie popatrzyłam na niego i pomyślałam: 'materiał na męża.' Najpierw była w miarę taka akceptacja, aż do tego stopnia, że obojgu nam o to samo chodziło, żeby związać się ze sobą.
W każdym związku zdarzają się jakieś nieporozumienia i konflikty. W Pani małżeństwie też był kryzys.
Może są gdzieś ludzie fenomenalni, rozumiejący siebie ze wszystkimi względami, jakich się oczekuje, ale w życiu to się nie da, żeby cały czas było idealnie. Są jakieś zawahania, zmęczenie, kłótnie. Ja konfliktu nie rozcinam jak węzeł gordyjski, tylko uważam, że trzeba dać szansę na przeczekanie, na porozumienie się. To już jest taki okres, gdzie człowiek nie ogląda się za tymi motylkami, które są w sercu, gdy jest się młodym. Im dłużej się jest ze sobą, tym trudniej podjąć taką decyzję o rozstaniu, dlatego że już się ma świadomość, że pewien emocjonalny kapitał został w to włożony. I teraz to wszystko też zależy od przyczyn z jakich się ludzie rozstają i z jakich się wiążą. Ale uważam, że nawet ze względu na dzieci, nie powinno się pozostawać w związku , który nie ma w sobie dobrej chemii. Ale to już muszą osądzić ci, których to dotyczy.
A jakie ma Pani podejście do relacji zawieranych w Internecie? Dziś to normalne, że ludzie poznają się na portalach randkowych, czy przez aplikacje.
Ja się nie dziwię, że ludzie poznają się przez internet, bo to jest nowa szansa, oczywiście dosyć niebezpieczna, bo są też oszuści matrymonialni i ludzie, którzy inaczej siebie kreują. Jeśli to jest tylko w sferze Internetu, to cudownie i znakomicie, natomiast jeżeli się spotkają potem twarzą w twarz, okazuje się, że nasza wyobraźnia stworzyła sobie inną postać. Bardzo często tak bywa, że ktoś wstawia nie swoje zdjęcia. Ja uważam, że każdą szansę, która daje możliwość wejścia w kontakt, trzeba wykorzystać. Bo czasem różnie bywa z poznaniem ludzi na żywo. Są takie sytuacje, które eliminują możliwość poznania człowieka, w którym by się chciało zakochać. Więc szuka się przez Internet, ale trzeba szukać ostrożnie.
Zostańmy jeszcze przy Internecie. W sieci komentarze na Pani temat są bardzo ciepłe i pozytywne. Kobiety najczęściej piszą o Pani: "piękna”, "mądra", "inspirująca”. Czyta Pani wszystko na swój temat?
Tak, czytam te komentarze, ale podchodzę do nich rozsądnie, bo gdyby tak nie było, to mogłabym już chodzić w chmurach (śmiech). Zależy mi na tym, żeby te wszystkie kobiety, które mają 40, 50, czy 60 lat, po prostu wierzyły w siebie, a swoim dzieciom podpowiadały rozwiązania przybliżające je do pasji, która może później przekształcić się w ich zawód.
Pani wybrała aktorstwo. Na swoim koncie ma Pani wiele ról filmowych i teatralnych. W jednym ze spektakli rozebrała się Pani, ale to było w imię czegoś. Dziś wszyscy się rozbierają w kinie i teatrze i nagość nikogo nie szokuje.
Rozebrałam się w teatrze, bo była taka potrzeba. To nie był taki typowy striptiz, bo postać, którą grałam, była aktywistką tak zaangażowaną, że gotowa była zdjąć z siebie wszystko, w imię czegoś. To była ta jej aktywność i ja się na to zgodziłam. Natomiast uważam, że w tej chwili reżyserzy bardzo pięknie potrafią to wykorzystać i ma to jakieś znaczenie, ale w niektórych przypadkach jest to po prostu nagość dla nagości i to wtedy nie ma sensu.
Ciało jest narzędziem pracy aktora. Wiele aktorek, ale też w ogóle kobiet decyduje się na zatrzymanie młodości przez zabiegi medycyny estetycznej. Pani nigdy nie zdecydowała się poprawienie urody w taki sposób. Dlaczego?
Ja się boję zabiegów medycyny estetycznej, bo nie wiem co mogłoby się stać. Jestem za wspomaganiem siebie w sposób naturalny poprzez sport, przez dietę. Oczywiście, że przez kosmetykę też, ale nie ingerencję, nie chirurgię. Jestem przeciwna tym wszystkim naciąganiom.
Sport jak najbardziej jest obecny w Pani życiu i towarzyszy Pani od dzieciństwa. Wszystko zaczęło się od wizyt w cyrku...
Cyrk działał na moją wyobraźnię. Ja sobie myślałam, że bardzo chciałabym też tak wykonywać latające trapezy. Mieszkaliśmy wtedy w Koszalinie i ja już jako 10 -latka zaczęłam robić na takiej łączce akrobacje. Potem był czas, gdy zaczęłam się gimnastykować, grać w siatkówkę. Wiodłam normalne, młodzieżowe sportowe życie. Uważam, że to jest bardzo korzystne dla młodego człowieka, jeżeli częścią jego wolnego czasu jest sport. Obojętnie co, ale żeby był ten wysiłek i radość z tego, że jest się na łonie przyrody.
Szpagat w dalszym ciągu potrafi Pani bezbłędnie zrobić?
W zeszłym roku złamałam nogę. Proszę sobie wyobrazić, że po tej złamanej nodze, jak już zaczęłam chodzić, to pierwsza rzecz, jaką sobie pomyślałam, to co z tym szpagatem: czy ja go zrobię, czy nie. Ale okazuje się, ze robię.
Kobiety zachwycają się nie tylko Pani wyglądem, świetną formą, ale też stylem i elegancją.
Coś związanego ze stylem było wpisane w moje geny. Dlatego że zawsze, na jakichś koncertach, czy wydarzeniach, ludzie mówili: 'ty jesteś taka stylowa, tak stylowo ubrana'. Ja nigdy nie goniłam za modą, tylko coś sobie wymyślałam, na przykład że ma być retro i w jakimś sensie sama siebie kreowałam. Jak chodzili wszyscy w jeansach, to ja na odwrót, na przykład w skórze. Nie szłam za pędem owczym mody.Miałam swoje upodobania, które pozostały do dnia dzisiejszego. Nie lubię tworzywa sztucznego, ale cenię za to takie materiały jak wełna, skóra, len czy jedwab.
Ma Pani jakąś receptę na szczupłą sylwetkę? Stosuje Pani jakąś dietę?
Jem wszystko,ale nie przejadam się słodyczami. Jak coś jest za słodkie, to mi nie smakuje. Mogę jedno powiedzieć, że jak na te lata, wszystko jest w porządku. Moja twarz jest pomarszczona, ale mogłaby być przecież jeszcze bardziej pomarszczona. Muszę pani powiedzieć, że kiedyś w teatrze te makijaże były ciężkie i niekorzystne dla cery, więc ja jak najwięcej czasu spędzałam jak to się mówi saute i starałam się nie malować. Szczególnie, jak chodziłam na spacery po lesie, w deszczu. Korzystnie wpływają na włosy, na cerę.
Pani urodę dostrzegli projektanci BOHOBOCO, którzy zaproponowali Pani współpracę przy kampaniach modowych. Ale po 80. roku życia dostała też Pani propozycje zagrania w filmach, m.in. u Bodo Koxa.
W tym zawodzie to nigdy nic nie wiadomo. Czasem coś wybucha, czasem coś powstaje, ale jest też niepokój i oczekiwanie, czy telefon zadzwoni i jakaś propozycja się pojawi. Ja już jestem na tym etapie, że nie drżę o to. Projekty, w których biorę udział są cudowne. Nie występuję w nich z próżności. Chodzi mi o to, że ja lubię ludzi, lubię być z nimi. To, że od młodych otrzymuję dużo oznak sympatii, czy aprobaty, to jest oczywiście bardzo korzystne dla mojego samopoczucia. Dlatego jeżeli otrzymuję jakąś propozycję, w miarę atrakcyjną, to ją przyjmuję, żeby się trochę z tym poboksować i nauczyć. Mam świadomość, że jednak takie przykłady kobiet jak ja są potrzebne; nie to, że ja jestem symbolem czegoś. Rozmawiałam kiedyś ze śliczną dziewczyną. I ona nagle mówi: "jestem już stara, mam 30 lat, modelki w tym wieku są właściwie odstawiane na boczny tor". A ja na to: "kochanie, masz jeszcze co najmniej 50 lat przed sobą" (śmiech).
Jest Pani spełniona w życiu prywatnym i zawodowym. Czego mogę jeszcze Pani życzyć?
Zdrowia przede wszystkim, bo wie pani, Kochanowski powiedział i jego się cytuje: "Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz”.