Eva Green o roli w filmie Polańskiego: “Przez cały film zastanawiamy się, czy moja bohaterka jest realna” [wywiad]
Artykuł powstał we współpracy z Rabbit Action
10 maja 2018, 06:48·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 10 maja 2018, 06:48
W najnowszym filmie Romana Polańskiego, "Prawdziwa historia", Eva Green wciela się w jedną z dwóch głównych ról kobiecych. O swojej postaci mówi: "tajemnicza", o relacji z partnerującą jej Emmanuelle Seigner - "wspaniałomyślna i hojna", a jak ocenia relacje z reżyserem? Przeczytajcie nasz wywiad.
Reklama.
Kiedy Roman Polański zaprasza do swojego filmu, to chyba nawet nie trzeba czytać scenariusza, prawda? Jak to się odbywa?
Właśnie tak. Poczułam się zaszczycona propozycją udziału w „Prawdziwej historii”. Roman jest ikoną wśród reżyserów, i tak, nie czyta się wtedy scenariusza, po prostu robi się skok na głęboką wodę mówiąc: "Tak!".
Wciela się pani w postać Elle - kobietę, którą spotyka pisarka [Delphine - grana przez Emmanuelle Seigner - red.],i która zaczyna ją inspirować. Proszę opowiedzieć o tej roli.
Gram bardzo tajemniczą kobietę, którą spotyka Delphine, pisarkę, która odniosła wielki sukces. Już od pierwszego ich spotkania czuje się między nimi niezwykłe porozumienie, ale potem, krok po kroku, moja bohaterka zaczyna zawłaszczać życie Delphine - jest trochę jak wampir.
Duże znaczenie ma fizyczności pani bohaterki: zawsze jest perfekcyjna, nieskazitelna…
Tak, moja bohaterka od początku jest bardzo wyrafinowana, elegancka, pewna siebie, ma pewien autorytet i myślę, że jest kimś, kim Delphine chciałaby być. Jest ucieleśnieniem fantazji, kobietą idealną. Krok po kroku wprowadza się do mieszkania Delphine, pomaga jej odpowiadać na maile, zaczyna nosić jej ubrania, staje się coraz bardziej podobna do Delphine.
Film powstał na podstawie książki. Znała pani pierwowzór literacki przed rozpoczęciem zdjęć?
Przeczytałam książkę, gdy zaproponowano mi tę rolę. Wiedziałam, kim jest Delphine De Vigan, ale nie znałam wcześniej tej powieści. Pomogła mi ona bardzo w zrozumieniu atmosfery filmu - jest w nim coś bardzo „polańskiego” - dwuznacznego, schizofrenicznego… To był po prostu genialny materiał na „polański” film.
Reżyser powiedział, że bardzo interesujące było dla niego zgłębianie relacji dwóch kobiet i że miał szczęście, że wy dwie dogadywałyście się tak dobrze. Proszę opowiedzieć coś o pani współpracy z Emmanuelle Seigner.
Na początku bardzo się denerwowałam, nigdy nie wiadomo czy dogadasz się ze swoim partnerem z planu, a Emmanuelle jest żoną Romana, więc to mógłby być delikatny i zdradliwy układ, ale nic z tych rzeczy. Emmanuelle jest bardzo miłą, hojną i wspaniałomyślna osobą, co jest dość rzadkie w tym szalonym biznesie, połączyła nas szybko więź, która, dzięki Bogu, bardzo dobrze wpłynęła na chemię między nami na ekranie.
A jak się pani pracowało z reżyserem?
Roman jest „mitem”, więc można być onieśmielonym na początku. Jest absolutnym perfekcjonistą pochłoniętym detalami, całe godziny potrafi poświęcić ustawianiu kadru, to na początku może stresować, ale potem da się to przełożyć na coś, co możemy zrobić dla filmu, więc…. Tak, było bardzo intensywnie.
Film opowiada o trudnym dla autora okresie między jednym dziełem a drugim. Czy zna pani jakiegoś autora, pisarza, który zainspirował panią, albo ułatwił wgląd w ten proces?
Rzeczywiście niektórzy ludzie wierzą, że proces twórczy jest jak rodzenie i że wtedy się cierpi. Nawet aktorzy tak myślą: że trzeba przejść przez mękę, żeby wydać z siebie coś niesamowitego. Ja tak naprawdę nie wiem, czy to właściwe podejście. Może trzeba wejść jak najgłębiej, w to, co się robi, ale... nie wiem. Chyba nie znam odpowiedzi.
Jak to jest wrócić do grania w języku francuskim po dłuższej przerwie?
Wspaniale było grać po francusku bo to język ojczysty mojej mamy, nie muszę mieć na planie coacha językowego, jestem chyba trochę mniej świadoma siebie w tym języku. Nie mniej jednak to była wielka przyjemność.
Proszę opowiedzieć o miejscach, w których kręciliście film, które budowały tę „polańską” atmosferę.
W tym filmie nie ma wielu obiektów, to też jest bardzo „polańskie”- wszystkie moje sceny, prawie wszystkie, dzieją się albo w mieszkaniu, albo w domu na wsi, przez co akcja staje się zagęszczona, klaustrofobiczna, opresyjna - to takie „polańskie”.
Które filmy Romana Polańskiego z przeszłości pani ceni i które zostały szczególnie w pani pamięci?
Jednym z moich ulubionych filmów jest „Dziecko Rosemary”. Jest w nim coś przerażającego, i znowu ta atmosfera, Roman ma genialne wyczucie tej cieniutkiej granicy między szaleństwem a byciem psychicznie zdrowym, wie jak szarpać nerwy publiczności. To wspaniałe. Jego filmy to przede wszystkim nastrój i atmosfera.
Jednym z tematów filmu jest bycie pod wpływem autora, poczucie, jakby pisał dla pani…
Dla mnie?
Nie dla pani osobiście, mam na myśli to, że w filmie są osoby, które czują, jakby autorka je rozumiała bardzo dobrze, pisała ich historię… chodzi o osobisty stosunek, jaki mamy do książek.
Rozumiem, chodzi o moment, kiedy czytając, czuję, że pisarz rozumie moje najskrytsze uczucia, jakby czytał we mnie. To fascynujące, na przykład Stefan Zweig, mężczyzna, gdy się go czyta ma się wrażenie, że tak dobrze rozumie kobiety, nasze serca… to po prostu niebywałe. Jak muzyka, która czasem budzi w nas coś, porusza, coś tak osobistego, ze ma się wrażenie, jakby ktoś pisał dla nas… tak czasem działają książki.
Czy czasem ma się też takie wrażenie czytając scenariusz?
Tak. Kiedy czytam scenariusz, muszę go czuć w trzewiach, muszę czuć więź z bohaterem, czuć jak bije mi serce do tej historii.
Co chciałaby pani, by widzowie wynieśli z seansu „Prawdziwej historii”?
Ten film ma wiele warstw, to thriller psychologiczny, więc jest i widowiskowy i straszny i niebezpieczny, ale jest też bardziej złożoną, skomplikowaną całością. Przez cały film zastanawiamy się, czy moja bohaterka jest realna, czy nie, to jest intrygujące i zawiłe.