Olej używany przez cały dzień i czyszczenie jedzenia ścierką. Takie rzeczy tylko w obskurnych budkach nad morzem? To mit. Odświeżanie tygodniowej szarlotki przy pomocy cukru pudru, podawanie kawy z dyskontu, zamiast Lavazzy i oszukiwanie na rachunkach to codzienność nawet w najlepszych restauracjach i kawiarniach.
Ryba czyszczona zmywakiem, olej używany przez 14 godzin i skwaśniałe surówki dorzucane do hamburgerów – czy po materiałach, które od kilku dni pokazuje telewizja, obiecaliście sobie, że nigdy nie zjecie nad morzem? W naTemat ujawniamy: takie praktyki to norma w całej Polsce. Także w dobrych kawiarniach i restauracjach w dużych miastach.
Jedna trzecia Lavazzy
"Olej pracuje tyle co my – po 14 godzin" – opowiadali pracownicy smażalni ryb w materiale, który od kilku dni jest hitem sieci. Dziennikarka TVN24 wcieliła się w pracownicę nadmorskiego baru i nagrała wszystkie nieprawidłowości, jakie w nim odkryła. Całą serię artykułów o oszustwach w gastronomii opublikowała też gazeta.pl. Jej dziennikarze dotarli do barmanów, którzy przyznali, że w ich knajpach piwo jest mieszane z wodą a także restauracji, dla których nie jest przeszkodą serwowanie potraw z zepsutym mięsem.
Takie przypadki zdarzają się jednak nie tylko w sezonowych knajpkach. Jak się okazuje, przekręty w gastronomii to norma, a klientów oszukują nawet najlepsze restauracje w centrach dużych miast. O jednym z takich przypadków opowiedziała nam barmanka, która przez sześć lat pracowała w klubokawiarni w stołecznym Śródmieściu. Do popularnego wówczas lokalu przychodzili aktorzy i celebryci, a także biznesowa śmietanka, a ceny były wygórowane nawet jak na centrum Warszawy.
– Klasyką było przelewanie taniego alkoholu do butelek po drogim. Tania whisky lądowała w butelkach Jacka Danielsa, a wódka Arctic (wtedy 12 zł za butelkę), pod metką Absoluta. W ten sam sposób traktowaliśmy kawę, robiliśmy ją w proporcjach: jedna trzecia Lavazzy i dwie trzecie kawy z Lidla. Z herbatą tak samo – parę łyżek oryginalnej herbaty smakowej (tak, żeby aromat wypełnił puszkę, klienci zawsze je wąchali), a reszta dopełniona zwykłym Assamem – mówi nam była kelnerka.
Według jej relacji, innym sposobem na oszczędzanie było nalewanie do szklanek klientów coli z dwulitrowej butelki. – Robiliśmy tak, choć pokazywaliśmy im małe szklane butelki – mówi.
W klubokawiarni oszukiwano też na drinkach, do których zamiast 50 ml alkoholu, kelnerzy dolewali o połowę mniej, albo wypełniali szklanki lodem.
Ser pleśniowy z Francji? Zwykły lazur
Kelnerka zdradza także, jak w klubokawiarni obchodzono się z jedzeniem.
– Odkrawanie pleśni to standard. Żeby odświeżyć szarlotkę, odkrawaliśmy pierwszy kawałek, a resztę zasypywaliśmy z wierzchu cukrem pudrem, żeby wyglądała na świeżo upieczoną. Generalnie, jak widzisz, że coś ma na sobie dużo cukru pudru, albo cynamonu, raczej tego nie kupuj. Są aromatyczne, więc pomagają ukryć stare produkty – mówi.
Kelnerka przyznała, że, choć w klubokawiarni w karcie widniały "świeże" dania, wszystko było robione z mrożonek.
– Poza tym nie było żadnych oryginalnych produktów. Dobry ser pleśniowy? Zwykły lazur. Bailey's? Wódka własnoręcznie zmiksowana z kawą. No i też klasyka – mycie przybrań. Jeśli w knajpie dostajesz na talerzu dekorację, lepiej jej nie jedz. Prawdopodobnie jest ona użyta piąty, szósty raz – mówi i dodaje, że tak samo jest z chlebem.
– Po tym poznasz zły lokal, że kelnerki jedzą obiady przyniesione z innego. Ja musiałam mieć nawet podpisaną butelkę z piciem, żeby nie dostać obleśnej, rozgazowanej coli – mówi.
Zgłaszajcie, a przyjedziemy
– Każda branża ma swoje tajemnice, grzeszki. Przypadki nadużyć niestety nie są odosobnione. Od naszych czytelników dostajemy mnóstwo informacji o nieprawidłowościach, o tym, że ktoś się zatruł, albo że jedzenie było zepsute – przyznaje Ola Lazar, założycielka serwisu gastronauci.pl.
Jak ocenia, częściej takie sytuacje zdarzają się w barach w kurortach, albo lokalach sezonowych. – Wszędzie tam, gdzie jest duży ruch, gdzie restauracja nie pracuje na powracających klientów – zauważa i radzi, by wszystkie nieprawidłowości zgłaszać do sanepidu, który przyjedzie skontrolować punkt.
Wiesław Rozbicki, rzecznik instytucji, także do tego zachęca i przyznaje, że nalotowe kontrole to często jedyny sposób, by inspektorzy pojawili się w restauracji czy klubokawiarni.
– W samej Warszawie jest 13 tys. punktów – kawiarni, barów, restauracji, ciastkarni, piekarni. Wszystkie ma do skontrolowania zaledwie 35 inspektorów – mówi i przyznaje, że nie do wszystkich sanepid dociera.
– Każda stacja ma jednak swój telefon alarmowy, na który 24 godziny na dobę można zgłaszać nieprawidłowości. Bardzo do tego zachęcam – przekonuje.
Klasyką było przelewanie taniego alkoholu do butelek po drogim. Tania whisky lądowała w butelkach Jacka Danielsa, a wódka Arctic (wtedy 12 zł za butelkę), pod metką Absoluta
Jeśli w knajpie dostajesz na talerzu dekorację, lepiej jej nie jedz. Prawdopodobnie jest ona użyta piąty, szósty raz
Generalnie, jak widzisz, że coś ma na sobie dużo cukru pudru, albo cynamonu, raczej tego nie kupuj. Są aromatyczne, więc pomagają ukryć stare produkty