Zakazany owoc smakuje najlepiej – głosi popularne powiedzenie, które jak ulał pasuje do sytuacji z filmem "Kler". Po rozgrzanej do czerwoności dyskusji, jaka przetoczyła się przez Polskę w związku z premierą (28 września), można było spodziewać się ogromnego zainteresowania. Ale to, co dzieje się w polskich kinach, przerosło wszelkie oczekiwania.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
"Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby jakiś film w pierwszym dniu wyświetlania był puszczany w jednym kinie na OSIEMNASTU seansach" – napisał na Twitterze dziennikarz Rafał Hirsch, pokazując rozkład jazdy Multikina Ursynów. Ale okazało się, że wcale nie była to rekordowa liczba.
Internauci zaczęli dzielić się wynikami z innych miast. W kinie w Katowicach będzie 19 seansów "Kleru" jednego dnia. Na tym jednak nie koniec.
W Poznaniu w dniu premiery "Kler" będzie pokazany w kinie 21 razy. Rekordzistą jednak wydaje się, przynajmniej na tę chwilę, Wrocław, gdzie zaplanowane są 22 seanse.
W Tomaszowie Mazowieckim kino jest niemal wypełnione na cały weekend jeszcze przed pierwszym seansem. – Uspokajamy, będzie można, ale musicie się pospieszyć, bo miejsc na weekendowe seanse coraz mniej... – odpowiedział czytelnikom, którzy pytali o bilety, tomaszowski oddział portalu naszemiasto.pl.
Podobnie wygląda wrocławskie kino przed premierą.
Trudno przypomnieć sobie równie żywiołową dyskusję, jaką rozpętałby polski film i to na wiele tygodni przed premierą. Z pewnością reklamę obrazowi Wojciecha Smarzowskiego zrobiły też miasta, które nie pokażą – przynajmniej na razie – tej produkcji.
Prawica nie zostawia na filmie suchej nitki, dopatrując się ataków na Kościół i księży. W odpowiedzi na facebookowe wydarzenie Masowe oglądanie Kleru w celu jego popularyzacji zapisało się już... ćwierć miliona osób.