Ewa Kasprzyk to jedna z najbarwniejszych polskich gwiazd. Mimo, że w zawodzie aktorki osiągnęła naprawdę wiele, nie spoczywa na laurach, tylko dalej tworzy. Kocha życie i otwarcie mówi o "dojrzałym" seksie. Po 30 latach od pierwszej części "Kogla -Mogla" ponownie wcieli się w postać Barbary Wolańskiej, która w trzeciej części kultowej komedii zostanie seks trenerką!
Na spotkanie do małej knajpki na warszawskim Mokotowie, Ewa Kasprzyk przyjeżdża rowerem, bo jak mówi, nie wyobraża sobie życia bez sportu. Dużo opowiada, prawie cały czas się śmieje i właściwie nie spuszcza z oczu ukochanej suczki rasy papillon, Shakiry. Ewa Kasprzyk to kobieta wulkan, która podkreśla: "mnie chce się chcieć".
Po 30 latach wraca pani na plan "Kogla-Mogla”. W życiu Barbary Wolańskiej zaszły spore zmiany. Została sex coachem i napisała książkę "Jak znalazłam swój punkt G".
Ewa Kasprzyk: Zmieniły się czasy, obyczajowość i mamy inny ustrój. Mimo że sama namawiałam Ilonę Łepkowską na nakręcenie trzeciej części "Kogla-Mogla”, to po przeczytaniu scenariusza chciałam odmówić.
Nie do końca byłam przekonana, a tez rola była jakoś tak w połowie przerwana. Wolańska uświadamiająca Polki w dziedzinie seksu to duży zwrot tej postaci . Ale ludzie się zmieniają i dokształcają się. Więc myślę, że po 30 latach od pierwszej wersji, ta postać jest wiarygodna. Ilona Łepkowska powiedziała mi, że tworząc tę rolę, bazowała tym, co pisze się o mnie w mediach.
A jeszcze w dodatku Wolańska napisała książkę "Jak znalazłam swój punkt G" i jest zapraszana do programów śniadaniowych. Trochę się bałam, że będę musiała znów opowiadać o penisach i łechtaczkach. I nie zawiodłam się na szmatławcach, bo oczywiście natychmiast napisały że Ewa Kasprzyk wystąpiła nago na okładce książki. Na szczęście tym razem na użytek roli . Wolańska odnalazła w sobie potrzebę mówienia Polkom o seksie, tak jak przed laty Michalina Wisłocka. Tyle że w innej konwencji- komediowej.
Pamiętam taki program w telewizji z udziałem amerykańskiej seksuolog Susan,która opowiadała o seksualności w tak zwyczajny sposób, jakby mówiła o gotowaniu zupy pomidorowej. Więc i ja w tej roli staram się iść w stronę naturalności.
Jest pani podobna z charakteru do filmowej Wolańskiej?
Mam nadzieję, że nie jestem tak zazdrosna, jak Wolańska (śmiech). Ona była niepowtarzalna w tej swojej podejrzliwości. Zresztą gdy "Kogel-Mogel” pojawił się w kinach, mój mąż dostawał wiele telefonów z pytaniem, jak może ze mną wytrzymać? Taki wizerunek stworzyłam do tej roli. Poza tym różnimy się od siebie z Wolańską. Ja jestem postrzegana jako przebojowa przez role, ale taki wizerunek kreują też media.
Myślę, że reżyserzy też to wykorzystują i obsadzają mnie w rolach kobiet luksusowych lub niezłomnych. Budujemy filmowe postaci w oparciu o swoje doświadczenia i cechy, dlatego ja nie gram bohaterek wiotkich albo bluszczy, które oblepiają faceta. Jestem postrzegana jako kobieta silna i przebojowa. Zresztą, jeżeli mam wpływ na role, to wybieram sobie kreacje kobiet kolorowych, które tak jak w przypadku "Dalidy" czy "Patty Diphusa" są nieprzeciętne. Mam w sobie bardzo dużo energii i cech silnej osoby. Sama projektuję swoje życie.
Zawsze była pani taka kolorowa i pełna energii do działania?
Już w podstawówce byłam prowodyrem i osobą, która ciągle coś inicjowała. Jak trzeba było zorganizować ucieczkę z lekcji, to byłam pierwsza. Gdy skończyłam gimnastykę artystyczną, to potem zaczęłam pływać. Później przyszedł czas na zainteresowanie wierszami. Na studiach założyłam teatrzyk. Ciągle mi było mało i dlatego może zawsze szukałam przysłowiowego guza. Są ludzie, którzy kończą jakiś etap i mówią: "OK: Ja już coś osiągnęłam i to mi wystarcza”. A ja ciągle gnam do przodu.
Inne kobiety mi piszą, żebym nie schodziła z obranej drogi. A ja nie mam żadnej misji, po prostu tak żyję i tak moja energia została zaprogramowana. Ale to tylko tak wygląda kolorowo z jednej strony. Bo przecież jakąś cenę za to płacę. To nie jest tak, że nie mam żadnych słabości. Miałam różne zawirowania życiowe, kilka operacji z wyłączeniem normalnego funkcjonowania. Dlatego teraz, gdy się budzę i nic mnie nie boli, to jestem szczęśliwa, że wstaje nowy dzień i mogę go wspaniale przeżyć.
Teraz ma pani dobry czas w życiu?
Teraz jest OK w moim życiu. Zagrałam w pięciu filmach. Nie są to co prawda główne role, ale wyraziste. Wcielam się w kolorowe, odważne i ekscentryczne kobiety. Przygotowuję się też
do reżyserii sztuki napisanej na moje zamówienie ,w której sama będę grała główną rolę.
A mówi się, że nie ma ról dla kobiet dojrzałych.
Skoro tak się mówi, to coś jest na rzeczy,dlatego nie trzeba czekać, tylko samemu je wymyślić, wyprodukować i zagrać. To proste. Tak właśnie jest, a to wynika z tego, że w Polsce nikogo nie interesują dojrzałe kobiety. Są nieliczne filmy, w których w rolach głównych występują doświadczone życiowo aktorki. Ale uważam, że pomija się je, a reżyserom wydaje się, że nikt nie przyjdzie do kina oglądać stare baby. Ameryka jest przykładem, że może być inaczej. Produkcje z udziałem Meryl Streep, Cher czy Jane Fondy cieszą się olbrzymim zainteresowaniem.
Będąc na planie jednego z filmów ktoś mi powiedział: "szkoda, że grasz taką małą rolę. Jak ja chciałbym zobaczyć cię w duecie i czegoś dowiedzieć się o dojrzałym związku”. To było bardzo miłe. Zresztą nie nazywałabym się Kasprzyk, gdybym nie zrobiła czegoś dla siebie. Mam nadzieję, że niedługo będzie skończony taki jeden scenariusz.
Ja zagram główną rolę. Trzeba czasem samemu wziąć sprawy w swoje ręce. Wiadomo, że można machnąć ręką na wszystko i powiedzieć: "mam to w dupie, już się w życiu nagrałam, swoje zrobiłam i dziękuję”. Mogłabym odcinać teraz kupony. Ale mi się nie chce nie chcieć. Chce mi się chcieć!
Przez wiele lat była pani na etacie w Teatrze Kwadrat. Dlaczego pani stamtąd odeszła?
Z Kwadratem wzięłam rozwód. Stwierdziłam, że za długo tam jestem. Grałam przecież 17 lat. To jest wspaniały teatr, ale wie pani, to jest trochę tak, jakby się pani kąpała w tej samej wodzie. Trzeba coś skończyć, żeby zobaczyć nowy horyzont swoim życiu. Są ludzie, którzy przepracowali pół wieku w jednej fabryce i strach ich ogarnia przed nowym.
Mnie z kolei przeraziła wizja, że miałabym mieć na przykład jubileusz na scenie jako 80-latka, gdzie wręczono by mi bukiet kwiatów. Ktoś by zaśpiewał dla mnie lub wyrecytował wiersz. Wszyscy by mi się przyglądali jako nobliwej staruszce. I tak zostałałabym tam. Więc postanowiłam zrezygnować z etatu i zacząć realizować się na nowo. Teraz gram w "Kwadracie" gościnnie.
Żyje pani pełnią życia, ale otwarcie mówi też o dojrzałym seksie. Pożałowała pani kiedykolwiek swojej szczerości?
Raczej nie, chociaż kiedyś się popłakałam. Po jednym z programów, gdzie razem z zaproszonymi ekspertami rozmawialiśmy o operacjach plastycznych części ciała, dorobiono historię, czego ja sobie nie poprawiałam. Zaczęto dosłownie grzebać w moich dolnych partiach, tak jakby moje górne już nie wystarczały.
Ale przecież ja nie jestem jedyną osobą w tym kraju, która ma tak otwarte spojrzenie na te tematy. Urszula Dudziak jest świetną artystką, która szczerze mówi o zakochaniu w dojrzałym wieku o starzeniu się, jako stanie umysłu, który jet stereotypem,kodem, który należy odkodować. Jeśli ktoś chce być stary, myśli o sobie w tych kategoriach, to nim będzie. Koniec kropka.
Wydaje mi się, że to nie jest tak, że my się skupiamy tylko na seksie. Chodzi o taką pochwałę życia w dojrzałym wieku. A co do seksu, to normalnie przecież mówimy o różnych rzeczach. A te, które dotyczą sfery seksualnej, są owiane jakąś tajemnicą i tabu. Ja mówię o seksie w sposób naturalny i niewymuszony. Młodym się wydaje, że seks w wieku dojrzałym musi być obrzydliwy. Niech dojrzeją, to zobaczą druga stronę lustra.
Polacy są pruderyjni?
Wszystko się zmienia, idzie w dobrym kierunku. Ale to jest kwestia tego, co się wynosi z domu. Ja z moją mamą nie rozmawiałam o seksie. Tak po prostu wyszło. Wszystkiego o tych sprawach dowiedziałam się z książek, rozmów i po prostu z życia. Wydaje mi się, że jesteśmy za mało wyedukowani, jeśli chodzi o seks. Potrafimy rozstrzygać, czy jesteśmy za aborcją, czy przeciwko, ale nie umiemy mówić, co zrobić, żeby do tych aborcji nie dochodziło. Nie mam już dziecka w wieku szkolnym, ale jeżeli Anja Rubik musiała napisać książkę o edukacji seksualnej, to raczej nie jest najlepiej w tym temacie.
W serialu "Przyjaciółki" gra pani kobietę, która związała się z dużo młodszym od siebie mężczyzną. Kiedyś związki dojrzałych kobiet z młodszymi facetami nie były postrzegane dobrze przez opinię publiczną. Dalej tak jest?
Tak, to jest taka polska mentalność. Być może bierze to się ze względów prokreacyjnych. Bo przecież starszemu mężczyźnie młoda kobieta może dać dziecko, a odwrotnie przecież już nie. Poza tym wydaje mi się, że nie ma takiego przyzwolenia na związki starsza kobieta-młodszy facet.
Moim zdaniem jest to niesłuszne. Uważam, że dojrzała kobieta powinna mieć młodszego mężczyznę ze względów technicznych (śmiech). U mnie to jest tak, że nawet jeśli młodszy mężczyzna stanie obok mnie i ktoś nam zrobi zdjęcie, to w prasie brukowej zostanie moim kochankiem. Więc czasem mówię: nie fotografujcie się ze mną, chyba że chcecie być bohaterami skandalu. Może ja trochę prowokuję? Ale dlaczego mam tego nie robić. Podtrzymuję to, co powiedziałam kiedyś: lepiej kojarzyć się z seksem, niż z geriatrią.
Po udziale w „Tańcu z gwiazdami” fani pisali, że jest pani w świetnej formie, że emanuje seksapilem. Nauka tańca przydała się pani w codziennym życiu?
Oj tak, pewnie! Przydała mi się do spektaklu "Dalida”. Jestem w życiowej formie, odzyskałam sprawność, a kosztowało mnie to dużo wysiłku i pieniędzy. Zresztą nie tylko tańczę, również pływam, ćwiczę jogę i podróżuję. Zen, równowaga, balans. "Dalida" - spektakl o genialnej artystce z nieco złamanym życiem w Teatrze Kwadrat, przy pełnej sali okazał się strzałem w dziesiątkę, z czego czerpię niewymowną radość. Tańczę tam z czterema fantastycznymi tancerzami. Piszę też od jakiegoś czasu książkę razem z moim kolegą dziennikarzem. To jest taka wymiana myśli między nami o życiu, pracy i świecie. Na razie nikt nie chce tego wydać (śmiech). A jak umrę, to i tak będą o mnie mówić: " to ta, co grała Wolańską w w Koglu-Moglu".