"Suspiria" jest filmem, który dosłownie przenosi danse macabre na ekran. Hipnotyczne tańce nie pozwalają oderwać wzroku, w przeciwieństwie do brutalnych scen, przy których mrużymy oczy z odrazy. Horror z Tildą Swinton i muzyką lidera Radiohead wywołuje skrajne reakcje. Film można oglądać w polskich kinach od 2 listopada - przed seansem lepiej się nie najadać.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
"Suspiria" pełnymi garściami czerpie z kultowego i wpływowego horroru o tym samym tytule. Klasyk z 1977 roku od Dario Argento obecnie mało straszy, bo trąci myszką pod względem efektów, charakteryzacji i nadekspresyjnej gry aktorskiej. Jednak jego kolorystyka i światło wciąż są dziełem sztuki, a genialna muzyka zespołu Goblin rozruszałaby nawet trupa.
Współczesna wersja jest filmem zgoła innym i nie do końca remakem. Reżyser Luca Guadagnino (nakręcił m. in. "Tamte dni, tamte noce") oparł swój obraz na scenariuszu mistrza włoskiego horroru, ale stworzył odrębne dzieło wedle swojej wizji.
Body horror, którego nie da się "odzobaczyć"
"Suspiria" nie straszy jak nowoczesne filmy z duchami. Ona sprawia, że się krzywisz i czujesz obrzydzenie. Tak, jak przy oglądaniu filmików z nieszczęśliwych wypadków, na których deskorolkowiec spada ze schodów i łamie sobie nogę w czterech miejscach. Dzięki "Suspirii" poznasz szczegóły anatomii i możliwości ludzkiego ciała lepiej niż na lekcji biologii.
Makabry w filmie nie ma zbyt wiele, ale jak już się trafi, to nie ma przebacz. Nawet dla mnie, osoby, która na horrorach gore i slasherach zjadła mleczne zęby, finałowa scena zrobiła potworne wrażenie. Efekty specjalne, charakteryzacja i sztuczna krew są hiperrealistyczne i przez to czujesz się źle we własnym ciele, a fotel jest taki jakiś niewygodny.
Oprócz scen epatujących przemocą, występują jeszcze teledyskowe, kilkusekundowe kadry z koszmarów głównej bohaterki. Tam to się dopiero dzieją "cuda". Gdyby ktoś wrzucił takie zdjęcia na Facebooka, to z miejsca zostałby zbanowany i trafił do więzienia. Jeśli połączymy to z niespodziewanymi cięciami i "pijaną" pracą kamery, to seans naprawdę nie jest przyjemną sprawą. I o to chodzi.
Dirty dancing
Z jednej strony "Suspiria" wywołuje ciarki i niepokój. Z drugiej strony fascynuje wysmakowanymi kadrami i widowiskowymi układami choreograficznymi. Nawet jeśli masz dwie lewe nogi i gardzisz tańcem, to sceny z pląsającymi bohaterkami zrealizowano perfekcyjnie, są przepełnione seksem, hipnotyzują. Stanowią potrzebną przeciwwagę dla momentów nafaszerowanych okrucieństwem.
Na pierwszym planie swoimi umiejętnościami tanecznymi popisuje się Dakota Johnson, która wypłynęła na "50 twarzach Greya", ale jak widać sprawdza się również w ambitnym kinie. Wszelkie udane kreacje aktorskie (jest polski akcent w postaci Małgorzaty Beli) i tak przyćmiewa wspaniała Tilda Swinton, która występuje w podwójnej roli - dostojnej choreografki z nieodłącznym papierosem w dłoni i... dziadka. Żadne słowa nie wyrażą talentu tej aktorki.
Film powala wspomnianym montażem i zdjęciami, ale i soczystym udźwiękowieniem. O ile muzyka Thoma Yorke'a z Radiohead nie pozostała w mojej głowie i jest "tylko" przyzwoita, o tyle wszelkie efekty związane z naszym słuchem są doskonałe. Dźwięki łamanych kości, pisk stóp na parkiecie i tytułowe westchnienia są wyraźne oraz potęgują wrażenia wizualne. Ten film to techniczny majstersztyk pod wieloma względami i dostrzeże to nawet laik.
Film, który polubisz, albo wyjdziesz z kina
"Suspiria" jest bardzo wymagająca. Nawet jeśli uda nam się przetrwać brutalne sceny i jakoś usiedzimy na miejscu, to na seans trzeba przygotować bite dwie i pół godziny. Nie zawsze będzie ciekawie. Fani horrorów będą się niecierpliwić w oczekiwaniu na drastyczne momenty, które dla pasjonatów spokojnego, ambitnego kina mogą być przesadą. Reżyser gra wszystkim na nosie (na pokazie prasowym z kina wyszły dwie osoby).
Fabułę trzeba sobie samemu poukładać, bowiem w "Suspirii" z głównym wątkiem w akademii tańca przeplatają się i inne, niechronologiczne: w tle mamy sytuację polityczną w Berlinie lat 70., terrorystów, feminizm, retrospekcje, a wszystko to przecież w jakiś sposób się łączy. I jak na baśń przystało - są też wiedźmy i mroczne rytuały.
"Suspiria" tańczy w kółku z kinem artystycznym i horrorami ze starych kaset VHS. Potrafi też solidnie kopnąć. Celuje równocześnie w brzuch i w głowę - będzie ci niedobrze, ale i długo o tym filmie nie zapomnisz.