Amerykanie uwielbiają bohaterów. Ale bardziej od Batmana czy Spider-Mana cenią sobie bohaterów bez peleryn i supermocy – zwyczajnych ludzi, którzy robią coś niesamowitego. Teraz USA ma nowego "everyday hero". Poznajcie Dana Crenshawa, byłego żołnierza sił specjalnych Navy SEALs i członka Kongresu.
Trzeciego listopada, po odcinku "Saturday Night Live", kultowego amerykańskiego programu satyrycznego, w Stanach Zjednoczonych zawrzało. Po jednej stronie stanęli republikanie i demokraci, mieszkańcy słonecznej Kalifornii i zapomnianej Nebraski, nowojorczycy i tubylcy z Florydy.
SNL zrobiło bowiem coś, czego w USA się nie wybacza. Wyśmiało wojennego weterana.
Tym weteranem był Dan Crenshaw.
Służba najważniejsza
Sylwetka żołnierza, miły uśmiech, czarna przepaska na prawym oku. 34-letni Crenshaw wygląda na fajnego gościa, którego uwielbiają i kobiety (bo jest wręcz modelowym przykładem silnego i przystojnego faceta), i mężczyźni (każdy chciałby pójść z nim na piwo czy ryby).
Podczas ostatniej kampanii wyborczej prezentował się w nienagannych garniturach, ale pokazywał również swoją mniej oficjalna stronę: a to całował żonę, a to kąpał uroczego pieska w wannie czy robił sobie selfie z uśmiechniętymi teksańczykami.
Jednak zanim Crenshaw wygrał wybory w Teksasie i zasilił szeregi republikańskich kongresmenów, był żołnierzem. I to nie byle jakim, bo członkiem elitarnej jednostki sił specjalnych Navy SEAL's. A kto należał do "fok", ten musiał być prawdziwym twardzielem.
Crenshaw służył w armii dziesięć lat, dorobił się rangi komandora porucznika, walczył w Afganistanie. To właśnie tam wydarzyła się tragedia – w 2012 r., kiedy walczył w prowincji Helmand, blisko niego wybuchła prowizoryczna bomba. Crenshaw stracił prawe oko, lewe udało się uratować chirurgom.
Czy wypadek zniechęcił Crenshawa do służby? Nie.
Jak na prawdziwego amerykańskiego syna przystało, 28-latek założył na oko przepaskę, strzepnął pyłek z munduru i pojechał na kolejne misje – tym razem do Korei Południowej i Bahrajnu.
W końcu musiał jednak zrezygnować ze służby. W 2016 roku, cztery lata po wypadku, przeszedł na żołnierską emeryturę ze względów medycznych.
Za dekadę poświęceń w armii otrzymał worek odznaczeń: dwie Brązowe Gwiazdy, medal Purporowe Serce i Navy Commendation Medal with Valor, czyli medal pochwalny za waleczność.
Crenshaw włożył mundur do szafy, złożył broń i poszedł na kolejną wojnę. Tym razem polityczną.
Republikanin, który krytykuje Trumpa
W listopadzie 2017 r. wojenny weteran bez jednego oka ogłosił, że w przyszłorocznych wyborach do Kongresu będzie kandydował w Teksasie z ramienia Partii Republikańskiej.
Crenshaw wpisał się w retorykę republikanów. W jego kampanii najważniejsze były dwie kwestie: uszczelnienie amerykańskiej granicy z Meksykiem i zaostrzenie polityki imigracyjnej. Mimo że to kluczowe sprawy również dla Donalda Trumpa, to Crenshaw nie jest największym fanem obecnego prezydenta. Podczas kampanii przypomniano mu, że weteran krytykował ostry język, jakim posługiwał się miliarder w wyścigu do Białego Domu w 2016 r.
Crenshaw był bowiem znacznie bardziej wyważony: nie dzielił swoich krajan i nie stosował mowy nienawiści, a jednocześnie bronił tradycyjnych amerykańskich wartości.
Oprócz tego był zdania, że z rządem Meksyku, owszem, trzeba współpracować w sprawie imigracji, ale nie można traktować sąsiada jako kraju gorszego sortu. Zaapelował również o odbudowę krajów Ameryki Środkowej, co miało sprawić, że mieszkańcy nie będą masowo z ich uciekać.
To sprawiło, że Dan Crenhsaw przeszedł do drugiej tury wyborów. To był nie byle jaki wyczyn: ten polityczny nowicjusz pokonał bowiem Kathaleen Wall, kandydatkę, która na swoją kampanię wydała prawie 6 milionów dolarów. Crenshaw tyle pieniędzy nie miał, ale miał charyzmę i to wystarczyło.
Po pokonaniu Wall i otrzymaniu wsparcia od wpływowego senatora Toma Cottona, o Crenshawie zrobiło się głośno w całych USA. Zaczął pojawiać się w mediach i gazetach, jego profile na Twitterze i Facebooku zdobyły więcej obserwujących.
Crenshaw wygrał listopadowe wybory do Kongresu jeszcze przed ostateczną datą oddawania głosów (Amerykanie mogą bowiem głosować wcześniej).
Druga walka była wygrana. Rozpoczęła się trzecia.
Żarty z weterana są śmieszne?
– Wygląda jak płatny zabójca z filmów porno – tak we wspomnianym już odcinku "SNL" komik Pete Davidson nazwał Dana Crenshawa. "Beka" z jego przepaski na oku była przednia. – Stracił oko w wojnie czy czymś tam – dodał Davidson pogardliwie.
I rozpętała się burza. Pierwsza zasada w Stanach Zjednoczonych jest taka: szanuj weteranów. A Davidson otwarcie naśmiewał się z bohatera wojennego, który stracił oko w Afganistanie.
Amerykanie nie zostawili więc na Davidsonie suchej nitki (chociaż niektórzy twierdzili, że to robienie afery z niczego, a żart był po prostu zabawny), a po stronie kongresmena z Teksasu stanęli – co samo w sobie jest bezprecedensowe – członkowie Partii i Republikańskiej, i Demokratycznej.
Crenshaw zareagował ze stoickim spokojem. Nie wylał wiadra pomyj na "SNL" na Twitterze jak robi to amerykański prezydent, nie pozwał programu do sądu.
Zamiast tego... pojawił się w ostatnim odcinku programu. Nieco spięty polityk usiadł koło Davidsona, który wcześniej go przeprosił i rozkosznie (ale z taktem) naśmiewał się z niego. Komikowi dostało się za jego zerwanie z piosenkarką Arianą Grande (w pewnym momencie zadzwonił telefon Crenshawa, a dzwonkiem okazała się być piosenka Grande "Breathin") i jego farbowane na siwo włosy.
Były żołnierz z okazji przypadającego wtedy Dnia Weterana w USA zaapelował także do widzów o pamięć o tych, którzy służyli w amerykańskiej armii.
Crenshaw pokazał klasę i w programie (po którym w USA zaczęto lubić go jeszcze bardziej), i w liście, który opublikowały potem amerykańskie media.
W prostych i mocnych słowach wytłumaczył, dlaczego nie wściekł się na Davidsona, tak jak część internautów. "Kiedyś stałem się już celem ataku – dosłownego – i nie czułem gniewu. Dlaczego miałbym go czuć teraz?" – napisał.
I zaapelował do republikanów i demokratów oraz ich zwolenników o zakopanie topora wojennego. Jak podkreślił, ma dosyć "kultury agresji" i pragnie jednego: aby politycy przestali skakać sobie do gardeł.
"Co do kilku kwestii nigdy się nie zgodzimy. Strony lewa i prawa mają zupełnie inne sposoby rządzenia, które opierają się na kontrastujących ze sobą światopoglądach. Ale wiele celów mamy wspólnych: chociażby gospodarczy dobrobyt albo lepszą opiekę zdrowotną i edukację.
Po prostu mamy inne pomysły, jak do tego dojść" – napisał.
"Może teraz wszyscy powinniśmy starać się przywrócić kulturę w publicznej debacie" – dodał.
Przed Crenshawem kolejna walka. Pozostaje trzymać kciuki.