Statuetka Oskara.
Statuetka Oskara. fot. Flickr.com / Dave_B_ / CCBY

Waży niecałe 4 kilogramy i mówi się na nią złoty rycerz, chociaż wcale nie odlewa się jej ze złota. Do tego jest najbardziej rozpoznawalną nagrodą świata. I najbardziej pożądaną przez całe środowisko filmow. A najbardziej intryguje jej nazwa, kompletnie nie związana z Akademią i kinematografią. O Oskarach - a w zasadzie Oskarze - mówimy wszystko to, czego nie widać w telewizyjnych relacjach.

REKLAMA
Cały świat czeka na galę rozdania najważniejszych nagród filmowych. By jednak błyszczące figurki trafiły do najlepszych aktorów, scenarzystów czy reżyserów, ktoś musi je przygotować. Tym "kimś" jest fabryka w Chicago, ale maszyny w procesie produkcji biorą niewielki udział. To eksperci od metalurgii, obróbki i odlewania sprawiają, że statuetka wygląda tak prestiżowo i majestatycznie.
Meksykańskie korzenie Oskara
Chociaż na pierwszy rzut oka statuetka to tylko wyprostowany mężczyzna z torsem gladiatora i skrzyżowanymi rękami, to diabeł tkwi w szczegółach. Po dokładnym przyjrzeniu się można dostrzec, że postać opiera się na mieczu (stąd mowa o rycerzu), a całość opiera się na rolce filmowej. Ta z kolei ma pięć szprych, symbolizujących zawody reprezentowane w Akademii: aktorów, scenarzystów, reżyserów, producentów i techników.
Prace nad projektem statuetki rozpoczęto w 1928 roku. Ówczesny dyrektor artystyczny wytwórni MGM Cedric Gibbons stworzył najpierw wstępny projekt na papierze. Potrzebował jednak modela, by móc dokonać czegoś konkretnego. Na pozowanie nago namówił meksykańskiego aktora i reżysera Emilio Fernandeza. Do wykonania modelu zaangażowano rzeźbiarza George'a Stanleya, który pierwowzór… ulepił z gliny. Stworzona w ten sposób figurka trafiła do Sachina Smitha, ten dopiero odlał ją z metalu. Pierwszy, wówczas jeszcze nie Oscar, składał się w 92.5% z cyny, a w 7.5% z miedzi i był pokryty złotem.

Rycerz nie taki złoty
Tak zostało do dzisiaj. Zmienił się, co prawda, materiał, z którego wykonuje się figurkę, ale nadal Oskar jest tylko pozłacany. Obecnie odlew wykonywany jest z britannium, specjalnego stopu metali, składającego się z: cyny (93%), antymonu (5%) i miedzi (2%). Mieszanka ta bardzo szybko zamienia się w substancję stałą, co pozwala na wykonanie bardzo dokładnego modelu. Całość powleka się 24-karatowym złotem. Jak dokładnie wygląda proces produkcji w chicagowskiej firmie R.S. Owens&Co.?
Zaczyna się, oczywiście, od wykonania odlewu. Britannium, roztopione w temperaturze 960 stopni, wlewa się do formy. Po błyskawicznym przejściu w ciało stałe, szlifowaniem usuwane są wszystkie zbędne elementy i ostre krawędzie. Następnie, ręcznie, pracownik firmy poleruje metal, by był jak najbardziej gładki. Ostatnią fazą podstawowego procesu jest nakładanie kolejnych warstw metalu, m.in. niklu, srebra i na koniec, oczywiście, złota. Podobnej obróbce ulega podstawa figurki. Na sam koniec zostaje przyklejenie tabliczki z numerem identyfikacyjnym, potwierdzającej autentyczność nagrody. Potem pozostaje już tylko wygrawerować imię i nazwisko szczęśliwca, który zostaje uhonorowany wyróżnieniem Akademii.
Oskar mi na imię, chociaż nie wiem, kto je nadał
Nazwę tego wyróżnienia znamy wszyscy. Ale już pochodzenie imienia "Oskar" jest - nawet dla najstarszych mędrców z Akademii Filmowej - nie do końca znane. O początkach nazewnictwa krąży kilka legend. Według jednej z nich, statuetkę miała tak określić aktorka Bette Davis, po swoim pierwszym mężu - Harmonie Oscarze Nelsonie. Inna opowieść sugeruje, że sekretarka Louisa Mayera, na widok figurki, zakrzyknęła, że "wygląda to jak król Oskar" (król Szwecji i Norwegii w I poł. XIX wieku - przyp. red.).
Najbardziej jednak prawdopodobna wydaje się anegdota o sekretarce wykonawczej Akademii. Margaret Herrick miała, na widok statuetki, przypomnieć sobie swojego wujka - Oskara Pierce'a. Podzieliła się tym ze swoimi współpracownikami. Przypadkiem usłyszał to dziennikarz Sidney Skolsky. Skojarzenie Herrick tak mu się spodobało, że użył go w nagłówku swojego tekstu i tym samym spopularyzował Oskara.
Oficjalnie imię to Akademia uznała w 1939 roku.
Władca Pierścieni również Władcą Oskarów
Od tamtej pory nagroda stała się rozpoznawalna na całym świecie. Również Polacy mieli w niej swój udział. Najwięcej statuetek wśród naszych rodaków otrzymał… Janusz Kamiński, operator, za najlepsze zdjęcia. Najpierw w 1993 roku za "Listę Schindlera", a pięć lat później za "Szeregowca Ryana". Niestety, żaden film polskiego autora nie zdobył do tej pory złotego rycerza. Do rekordzistów więc nam daleko.
"Władca Pierścieni: Powrót Króla", bezapelacyjny lider, wygrał w aż 11 kategoriach. Co więcej, jest to jedyny film, który wykorzystał 100% swoich nominacji. Tuż za nim są: "Titanic", również z jedenastoma nagrodami, ale 14 nominacjami oraz "Ben-Hur", również z magiczną jedenastką Oskarów, ale dwunastoma nominacjami.
Aktorom już nie jest tak łatwo. Najbardziej doceniani w historii są Jack Nicholson i Walter Brennan, obaj z trzema statuetkami. Z kolei w najbardziej interesującej nas dzisiaj kategorii, czyli film obcojęzyczny, prym wiodą Włochy. Ich kinematografia popisała się dziełem na miarę Oskara aż jedenaście razy. Italię gonią jej Francuzi z bilansem 9 wygranych do aż 34 nominacji.
Do europejskich tuzów nasza kinematografia ma daleko, ale wieczorem liczby przestaną mieć aż takie znaczenie. Wszyscy z niecierpliwością czekamy na sukces Agnieszki Holland, bo przecież kiedyś Polska też musi mieć swój pierwszy raz.