Waży niecałe 4 kilogramy i mówi się na nią złoty rycerz, chociaż wcale nie odlewa się jej ze złota. Do tego jest najbardziej rozpoznawalną nagrodą świata. I najbardziej pożądaną przez całe środowisko filmow. A najbardziej intryguje jej nazwa, kompletnie nie związana z Akademią i kinematografią. O Oskarach - a w zasadzie Oskarze - mówimy wszystko to, czego nie widać w telewizyjnych relacjach.
Cały świat czeka na galę rozdania najważniejszych nagród filmowych. By jednak błyszczące figurki trafiły do najlepszych aktorów, scenarzystów czy reżyserów, ktoś musi je przygotować. Tym "kimś" jest fabryka w Chicago, ale maszyny w procesie produkcji biorą niewielki udział. To eksperci od metalurgii, obróbki i odlewania sprawiają, że statuetka wygląda tak prestiżowo i majestatycznie.
Meksykańskie korzenie Oskara
Chociaż na pierwszy rzut oka statuetka to tylko wyprostowany mężczyzna z torsem gladiatora i skrzyżowanymi rękami, to diabeł tkwi w szczegółach. Po dokładnym przyjrzeniu się można dostrzec, że postać opiera się na mieczu (stąd mowa o rycerzu), a całość opiera się na rolce filmowej. Ta z kolei ma pięć szprych, symbolizujących zawody reprezentowane w Akademii: aktorów, scenarzystów, reżyserów, producentów i techników.
Prace nad projektem statuetki rozpoczęto w 1928 roku. Ówczesny dyrektor artystyczny wytwórni MGM Cedric Gibbons stworzył najpierw wstępny projekt na papierze. Potrzebował jednak modela, by móc dokonać czegoś konkretnego. Na pozowanie nago namówił meksykańskiego aktora i reżysera Emilio Fernandeza. Do wykonania modelu zaangażowano rzeźbiarza George'a Stanleya, który pierwowzór… ulepił z gliny. Stworzona w ten sposób figurka trafiła do Sachina Smitha, ten dopiero odlał ją z metalu. Pierwszy, wówczas jeszcze nie Oscar, składał się w 92.5% z cyny, a w 7.5% z miedzi i był pokryty złotem.
Rycerz nie taki złoty
Tak zostało do dzisiaj. Zmienił się, co prawda, materiał, z którego wykonuje się figurkę, ale nadal Oskar jest tylko pozłacany. Obecnie odlew wykonywany jest z britannium, specjalnego stopu metali, składającego się z: cyny (93%), antymonu (5%) i miedzi (2%). Mieszanka ta bardzo szybko zamienia się w substancję stałą, co pozwala na wykonanie bardzo dokładnego modelu. Całość powleka się 24-karatowym złotem. Jak dokładnie wygląda proces produkcji w chicagowskiej firmie R.S. Owens&Co.?
Zaczyna się, oczywiście, od wykonania odlewu. Britannium, roztopione w temperaturze 960 stopni, wlewa się do formy. Po błyskawicznym przejściu w ciało stałe, szlifowaniem usuwane są wszystkie zbędne elementy i ostre krawędzie. Następnie, ręcznie, pracownik firmy poleruje metal, by był jak najbardziej gładki. Ostatnią fazą podstawowego procesu jest nakładanie kolejnych warstw metalu, m.in. niklu, srebra i na koniec, oczywiście, złota. Podobnej obróbce ulega podstawa figurki. Na sam koniec zostaje przyklejenie tabliczki z numerem identyfikacyjnym, potwierdzającej autentyczność nagrody. Potem pozostaje już tylko wygrawerować imię i nazwisko szczęśliwca, który zostaje uhonorowany wyróżnieniem Akademii.
Oskar mi na imię, chociaż nie wiem, kto je nadał
Nazwę tego wyróżnienia znamy wszyscy. Ale już pochodzenie imienia "Oskar" jest - nawet dla najstarszych mędrców z Akademii Filmowej - nie do końca znane. O początkach nazewnictwa krąży kilka legend. Według jednej z nich, statuetkę miała tak określić aktorka Bette Davis, po swoim pierwszym mężu - Harmonie Oscarze Nelsonie. Inna opowieść sugeruje, że sekretarka Louisa Mayera, na widok figurki, zakrzyknęła, że "wygląda to jak król Oskar" (król Szwecji i Norwegii w I poł. XIX wieku - przyp. red.).
Najbardziej jednak prawdopodobna wydaje się anegdota o sekretarce wykonawczej Akademii. Margaret Herrick miała, na widok statuetki, przypomnieć sobie swojego wujka - Oskara Pierce'a. Podzieliła się tym ze swoimi współpracownikami. Przypadkiem usłyszał to dziennikarz Sidney Skolsky. Skojarzenie Herrick tak mu się spodobało, że użył go w nagłówku swojego tekstu i tym samym spopularyzował Oskara.
Oficjalnie imię to Akademia uznała w 1939 roku.
Władca Pierścieni również Władcą Oskarów
Od tamtej pory nagroda stała się rozpoznawalna na całym świecie. Również Polacy mieli w niej swój udział. Najwięcej statuetek wśród naszych rodaków otrzymał… Janusz Kamiński, operator, za najlepsze zdjęcia. Najpierw w 1993 roku za "Listę Schindlera", a pięć lat później za "Szeregowca Ryana". Niestety, żaden film polskiego autora nie zdobył do tej pory złotego rycerza. Do rekordzistów więc nam daleko.
"Władca Pierścieni: Powrót Króla", bezapelacyjny lider, wygrał w aż 11 kategoriach. Co więcej, jest to jedyny film, który wykorzystał 100% swoich nominacji. Tuż za nim są: "Titanic", również z jedenastoma nagrodami, ale 14 nominacjami oraz "Ben-Hur", również z magiczną jedenastką Oskarów, ale dwunastoma nominacjami.
Aktorom już nie jest tak łatwo. Najbardziej doceniani w historii są Jack Nicholson i Walter Brennan, obaj z trzema statuetkami. Z kolei w najbardziej interesującej nas dzisiaj kategorii, czyli film obcojęzyczny, prym wiodą Włochy. Ich kinematografia popisała się dziełem na miarę Oskara aż jedenaście razy. Italię gonią jej Francuzi z bilansem 9 wygranych do aż 34 nominacji.
Do europejskich tuzów nasza kinematografia ma daleko, ale wieczorem liczby przestaną mieć aż takie znaczenie. Wszyscy z niecierpliwością czekamy na sukces Agnieszki Holland, bo przecież kiedyś Polska też musi mieć swój pierwszy raz.