Kilka lat temu "Maus" Spiegelmana wywołał w Polsce wielką debatę o wizualnej reprezentacji i medium komiksu. Polska premiera "Stuck Rubber Baby" Howarda Cruse'a w 2011 roku przeszła natomiast bez echa – tymczasem ta opowieść o nienawiści do Innego, trudnej szkole zaangażowania obywatelskiego i dojrzewaniu do poznania siebie wydaje się wręcz idealnie skrojona na potrzeby obyczajowych dylematów dzisiejszej Polski.
– Jak radzisz sobie z faktem, że piszesz powieść graficzną, podczas gdy rynek, a w większości i publika widzi medium komiksu raczej jako narzędzie produkujące krótkie formy? – takie pytanie usłyszał Howard Cruse na początku lat 90., kiedy pracował nad "Stuck Rubber Baby", swoim opus magnum, które jeszcze zanim powstało, porównywano do "Mausa" Arta Spigelmana. Minęła dekada, diagnoza dziennikarza wydaje się mniej aktualna i najwyższa pora, żeby "Stuck Rubber Baby" stało się powieścią niezbędną na półce każdego miłośnika literatury, choćby o gatunku powieści graficznej nie miał i nie chciał mieć pojęcia.
Syn pastora robi gejowskie komiksy
Howard Cruse jest synem pastora i gospodyni domowej. Pierwsze komiksy publikował w periodyku The Baptist Student. W latach siedemdziesiątych był już znaną figurą komiksu undergroundowego. Był już wtedy otwarcie homoseksualistą, ale ten temat nigdy nie pojawiał się w jego pracach.
Wszystko zmieniło się w 1979 roku, kiedy został redaktorem naczelnym "Gay Comix", antologii zbierającej komiksy autorstwa gejów i lesbijek. Lata 80. to na praca na komiksem Wendel", który opowiadał miejskie historie o przypadkach idealistycznego lekkoducha, jego partnerze i znajomych. Słowo "gay" oznaczało tu nie tylko orientację seksualną, ale także stan umysłu. Wendel był publikowany w gejowskiej gazecie "The Advocate", co pozwalało Cruse'owi nie przejmować się cenzurą i odnosić się do tematów tabu, takich jak AIDS i walka o równe prawa obywatelskie – a to wszystko w tonie równie pełnym pasji i wściekłości na obowiązujący stan rzeczy, co poczucia humoru.
Clayfield state of mind
To doświadczenie pozwoliło mu przygotować się do swojego tworzenia powieści. Jej akcja dzieje się w Clayfield, fickcyjnym miasteczku w Alabamie, jako które pseudominowane jest prawdziwe – Birmingham, które było punktem centralnym ruchów wolnościowych w 1963 roku. Oczywiście sama opowieść jest osadzona w konkretnym miejscu, ale komiksowe Clayfield może być praktycznie każdym średniej wielkości miasteczkiem, w którymkolwiek z południowych stanów USA.
Powiedziałabym nawet więcej – Clayfield to nie fizyczne miejsce – to stan umysłu. Mentalny zakątek, gdzie toczą się walki o to, jak będziemy postrzegać świat – czy jako teren walk frakcji dobra i zła, czy jako miejsce, gdzie spotykają się dobrzy i źli ludzie, niezależnie od frakcji, jaką reprezentują.
Cierpienia młodego Tolanda
"Stuck Rubber Baby" to powieść napisana z rozmachem "Forresta Gumpa"i narysowana niczym ryciny Durera. Zniuansowana zarówno w kresce, jak i idei, a jednak mocno i bez żadnych wątpliwości opowiadająca się zawsze po stronie człowieka, a nie masy. Dlatego tłumy naszkicowane zostały tak, żeby składały się z jednostek, a nie anonimowego morza głów. Tak jak Howard rysuje, tak też widzi ruchy obywatelskie – nigdy jako kolektywy, zawsze jako wspólnoty.
Bohaterem powieści Howarda jest Toland, młody, biały chłopak, który pracuje w warsztacie samochodowym i bardzo chce być normalny, ale przeszkadza mu jedna rzecz - jest homoseksualistą. Stara się ukryć i zwalczyć tę skłonność, przy okazji zwalczając w sobie wszystko, co może prowadzić do obywatelskiego nieposłuszeństwa. Chce być przezroczystym społecznie oportunistą, takim samym jak jego sąsiedzi, lekko rasistowskim, żyjącym w monogamicznym związku, zajmującym się "swoimi sprawami".
Niestety im dalej w fabułę, tym bardziej oczywiste okazuje się, że przysłowiowi sąsiedzi także niespecjalnie spełniają wzorce normalności. Toland, poznając kolejne osoby i wikłając się w kolejne towarzyskie zależności przekonuje się, że nie da się uporządkować chaosu świata.
"Czarnolub" czy "pedalski czarnolub"?
Cruse w swoim "Stuck Rubber Baby" dotyka też istoty prześladowań i zasadniczej różnicy między prześladowanym homoseksualistą a osobą czarnoskórą: swoje skłonności seksualne można ukryć, koloru skóry – nie. Toland, który decyduje się wspierać ruch wyzwolenia Afroamerykanów tylko z pozoru jest odważny – w istocie jest tchórzem, który wybiera nie to, czego boi się naprawdę, ale to, co pozwala mu od tego uciec. Pozostaje oportunistą. Woli być “czarnolubem”, żeby nie zostać “pedalskim czarnolubem”. Żeby w końcu pogodzić się ze swoją orientacją seksualną będzie musiał przejść przez piekło – a razem z nim całe Clayfield.
Marzenie o tym, że w końcu znajdziemy coś, co pozwoli nam już nigdy nie zastanawiać się nad światem i sobą jest utopią, której wizją się oszukujemy, niezależnie od tego jaką receptę chcemy wybrać – czy jest to polityka, rodzina, religia, muzyka czy seks. Życie jest złożone i pełne wewnętrznych sprzeczności, które trzeba zaakceptować – a co jeszcze trudniejsze, przenieść jakoś z życia własnego na życie społeczne.
Polityka, która ma te sprzeczności regulować na zewnątrz, musi współgrać z etyką, która reguluje je wewnątrz. Chociaż z pozoru powieść ta dotyczy konkretnego momentu historii w konkretnym kraju, jest to uniwersalna przypowieść, równie aktualna dziś, co 10 lat temu, bo opowiadająca o powszechnych ludzkich nadziejach i lękach.
Obcowanie z nią jest też nieustającą przyjemnością wizualną. Kreska, jaką stosuje Cruse pozwala tak zniuansować odcienie skóry, że sama forma staje się manifestem społecznej tolerancji. Powstała przez cztery lata, codziennie, kosztem finansowo korzystnych zleceń i życia osobistego autora. Wyszarpana z trzewi undergroundowego komiksiarza historia Stanów ma taką siłę rażenia, że Philipowi Rothowi na pewno pospadały kapcie. Wam też pospadają.