Bądź szybszy niż Netflix. Przeczytaj tę książkę, zanim zrobią z niej serial
Monika Przybysz
30 listopada 2018, 06:32·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 30 listopada 2018, 06:32
Arthur dostaje sądowy zakaz zbliżania się do swojej dziewczyny (nie wiemy, za co). Lekko pokiereszowany (nie wiemy, dlaczego), zostaje oddelegowany do domu wuja i ciotki, z którego (bardzo szybko) ucieka. Wyjazd nie jest jednak przejawem młodzieńczego buntu - chłopak zamierza (nieoczekiwanie dla siebie samego), rozwiązać rodzinną zagadkę. I nie, to nie jest typowa powieść drogi dla młodzieży (a na pewno nie tylko).
Reklama.
Potencjału w książce Samuela Millera - “Między nami chaos” jest sporo - nie tylko literackiego. Jak pokazuje przykład niedawnego sukcesu “13 powodów”, do telewizyjnego, a właściwie - VoD-owego mainstreamu coraz pewniej przebijają się bowiem pozycje traktujące o problemach poważniejszych, niż tylko nastoletnie zaloty i złość na zastany porządek rzeczy.
Kaliber problemów w “Między nami chaos” jest może mniej brutalny, niż prowadzące do samobójstwa dręczenie w szkole. Arthur mierzy się tylko i aż z rozpadem rodziny, który zaczyna się w momencie, gdy jego dziadek zostaje zdiagnozowany z chorobą Alzheimera.
Debiutanckiej powieści Millera nie należy jednak postrzegać jako obszerniejszej ulotki dla poradni rodzinnych czy epatującego tanią sensacją młodzieżowego harlequina. To bardzo sprytnie nakreślona opowieść - z zagadką, którą trudno rozgryźć i bohaterami, nad którymi wypada się dłużej zastanowić.
Między nami chaos
Arthur Louis Pullman Trzeci teoretycznie wygrał los na loterii - jako wnuk znanego pisarza mógłby nie robić nic innego, jak tylko kapitalizować odsetki jego sławy, pławić się w glorii cudzego talentu i podrywać dziewczyny - jakkolwiek perwersyjnie to zabrzmi - cytatami z dziadkowego opus magnum. Mógłby, gdyby tylko je przeczytał.
“Dziadzio jest dość bogaty. Zarobił sporo pieniędzy na książce, którą wszyscy dziś się zachwycają - wszyscy oprócz mnie. Próbowałem ją przeczytać, ale znudziła mnie. Może postaram się bardziej, jak będę musiał ją przeczytać do szkoły”.
Cytat z pamiętnika, który Arthur prowadzi na polecenie terapeuty pokazuje, że ewidentnie nie odziedziczył literackiego talentu dziadka. “I jego pasji do literatury” - chciałoby się dodać, ale w tym przypadku byłoby to stwierdzenie nie do końca zgodne z prawdą.
Arthur Louis Pullman był bowiem klasycznym przypadkiem autora jednego przeboju: udało mu się napisać wielką amerykańską powieść - i “udało się” jest tu słowem kluczowym.
“Odległy Świat”, zdobył wszystkie możliwe nagrody, podbił serca krytyków, wszedł do kanonu lektur i… na tym koniec. Przez resztę życia nie tylko nie napisał niczego wartościowego - nie napisał w ogóle nic. Mało tego, członkowie rodziny Pullmanów twierdzą, że tak naprawdę nikt nigdy nie widział, żeby “dziadzio” kiedykolwiek pisał.
Brzmi znajomo? Skojarzenie z J. D. Sallingerem - autorem “Buszującego w zbożu” jest trafne, tym bardziej, że w książce literackich tropów, łączących fikcję z rzeczywistością jest więcej.
Już sama konstrukcja powieści to klasyk: Arthur udaje się w podróż przez kilka stanów, aby rozwikłać zagadkowe okoliczności śmierci dziadka - okoliczności, które wszyscy poza Arthurem zdążyli sobie zracjonalizować.
Sławny pisarz cierpiał na chorobę Alzheimera, w związku z czym jego nagłe zniknięcie z domu i późniejsze odnalezienie ciała kilka tysięcy kilometrów od miejsca zamieszkania nikogo, poza Arthurem, nie zdziwiło. A może po prostu nie interesowało, bo uczucie ulgi spowodowane zniesieniem obowiązku nieustannej kontroli nad niedołężniejącym starszym człowiekiem, wzięło górę?
Akcja książki toczy się pięć lat po śmierci pisarza, więc wypada zadać pytanie, dlaczego Arthur akurat teraz bierze się za odkrywanie okoliczności ostatniej podróży dziadka. Po pierwsze, dlatego, że w domu wujostwa odkrywa wskazówkę, która doprowadzi go do pierwszego miejsca pobytu pisarza po opuszczeniu domu.
Po drugie, być może ważniejsze, Arthur ewidentnie potrzebuje od czegoś uciec. Od czego dokładnie? Od wspomnień o byłej i tajemniczym wypadku? Od rodziny, która zamiast zaakceptować rzeczywistość taką jaką jest, w rozgoryczeniu szuka winnych, nawet nie do końca wiedząc czego?
Na te pytania nie sa się odpowiedzieć bez niewygodnych spoilerów. “Między nami chaos” warto przeczytać jednak nie tylko dla samej fabuły.
Powieść czyta się bardzo dobrze i można podejrzewać, że spora w tym zasługa tłumaczki, nie wpadła w pułapkę odmładzania języka na siłę: dialogi zarówno pomiędzy starszymi, jak i młodszymi bohaterami brzmią naturalnie i nie zestarzeją się za kilka lat - co w przypadku wykorzystania modnych dzisiaj zwrotów i wyrażeń nieuchronnie miałoby miejsce.
Za młodzi, za starzy?
Istnieje szansa, że aby dostrzec kolorową okładkę książki “Między nami chaos” będziecie musieli udać się do sekcji młodzieżowej. Wątpliwości, co do klasyfikacji powieści miał nawet sam autor. W jednym z wywiadów przyznał:
“Nie znam się specjalnie na gatunkach. Byłem pewien, że piszę książkę dla dorosłych, ale moja agentka stanowczo stwierdziła, że to jednak kategoria YA. jest ekspertką, więc nie zamierzałem się kłócić”.
Kategoria YA, czyli Young Adults, jest w Stanach niezwykle potężna, więc można pogratulować Millerowi nosa do współpracowników. W Polsce “literatura młodzieżowa” wciąż kojarzy się nieco infantylnie. A szkoda, bo przecież fakt, że bohaterem jest nastolatek wcale nie musi ujmować jej wartości.
Zwłaszcza, że podziały na “młodzieżowe” i “dorosłe” tytuły bardzo łatwo można zatrzeć - świat seriali bardzo rzadko wprowadza tego typu rozróżnienia. Historie rodem z amerykańskiego high-schoola nie określają precyzyjnie swojego targetu.
“Plotkarę”, “Skins” czy “Friday Night Lights” oglądają nastolatki, ich matki i, pewnie nieco rzadziej, ojcowie. “Między nami chaos” też ma taki potencjał - na razie tylko literacki, ale biorąc pod uwagę dzisiejsze tempo produkcji seriali, być może ekranizacja podróży Arthura Louisa Pullmana Trzeciego to tylko kwestia czasu.
Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Burda.