Robert Biedroń zaskoczył niedawno swoich potencjalnych wyborców otwierając sklep z gadżetami politycznymi. To oczywiście nie wszystkim przypadło do gustu. Hejterzy stwierdzili, że polityk się "sprzedał". Ale czy taki sklep to jakaś nowość? Sprawdziliśmy to.
"Otworzyłem go, bo chcę stworzyć symbole, dzięki którym wszyscy, którzy chcą prawdziwej zmiany w Polsce, będą mogli to pokazać. Ta oryginalna seria odzieży i akcesoriów powstała wokół najważniejszych dla nas wartości: budowania wspólnoty opartej na solidarności i demokracji oraz progresywnym podejściu do otaczającego nas świata" – napisał Biedroń na stronie sklepu.
Co można kupić w jego sklepie? Przypinki, torby, kubki, koszulki, bluzy – wszystko opatrzone grafikami i nadrukami nawiązującymi do filozofii głoszonej przez polityka. Ceny nie powalają, ale są w znośnych granicach. Patrząc chociażby na bluzę za 110 zł i fakt, że w sieciówce zapłacilibyśmy za podobny ciuch tyle samo, jej cena nie wypada tak źle.
Oczywiście inwestycja Biedronia momentalnie spotkała się z niebywałą falą hejtu. Ludziom nie podobało się przede wszystkim, że Biedroń występuje na stronie sklepu w roli modela. Wytykali też to, że były prezydent Słupska monetyzuje politykę.
"Jest po prostu śmieszny i niepoważny. I to nawet nie sam sklep, tylko raczej Biedroń występujący w roli modela reklamującego koszulki z marchewka...gość ma ambicje być premierem, prezydentem, zbawca na białym koniu? No proszę Pana..." – napisała jedna z internautek.
To nie nowość
Zastanawiające są te reakcje. Chociaż w sumie bardziej należałoby się zastanowić: skąd się to bierze? Nie do końca wiadomo. Polak tak chyba ma z każdą nowością na rodzimym rynku. Do wielu innowacji podchodzi z dystansem, a często nawet z wrogością. Potem okazuje się, że wcale nie jest to takie złe i zaczyna kopiować pomysł na potęgę. Tak jest i pewnie będzie ze sklepem Biedronia.
Ale coś, co jest nowością w Polsce, na Zachodzie nie budzi takich emocji. Wystarczy poświęcić pięć minut z wyszukiwarką Google, żeby znaleźć przykłady tego typu budowania swojej marki przez polityków innych państw.
Pierwszy lepszy przykład – sklep Donalda Trumpa. Tu nie ma żadnych tłumaczeń, po prostu jest strona internetowa opatrzona logotypami i hasłami z kampanii prezydenckiej, gdzie możemy kupić oficjalne gadżety popierające prezydenta USA. Są tu czapki, przypinki, kubki, torby, koszulki i wiele, wiele innych przedmiotów. Naszą uwagę przykuła najbardziej czapka św. Mikołaja z napisem "Make America Great Again" – tylko 30 dolarów.
W Stanach nie tylko Republikanie mają swój sklep. Partia Demokratów też ma stronę z gadżetami, gdzie kupimy torby, koszulki itd. Ceny podobne, jak w sklepie Trumpa – od 5 do 30 dolarów. Na obu stronach są też oferty świąteczne. Można więc zrobić komuś prezent bożonarodzeniowy kupując mu czapeczkę lub koszulkę.
Za naszą zachodnią miedzą też są przykłady polityków, którzy promują się gadżetami. Wśród nich jest prezydent Francji Emmanuel Macron. Ostatnio Pałac Elizejski otworzył butik, w którym można kupić m.in. kubki z podobizną Francuza. Cena? Prawie 25 euro.
Era brystolu i kredek świecowych
Ciekawe, który polityk po Biedroniu mógłby w Polsce wyjść z taką inicjatywą i otworzyć sklep ze swoimi gadżetami. Chyba żaden z zasiadających obecnie w Sejmie posłów nie byłby na tyle otwarty na innowacyjne pomysły, żeby chcieć w taki sposób budować swoją markę... Pocieszające jest, że nie wszyscy chcą zostać w erze brystolu i kredek świecowych, bo widać też sporo pozytywnych opinii na temat projektu Biedronia.
Ludzie wolą innej identyfikacji z politykiem, niż tylko transparent zrobiony na wiec. To widać po komentarzach i tym, że ruch na stronie jego sklepu był tak duży, że padły serwery, na których przedsięwzięcie polityka było zapisane.
"Drodzy, w pierwszych minutach po wypuszczeniu informacji o otwarciu sklepu nasze serwery uległy przeciążeniu ze względu na zbyt dużą liczbę wejść na stronę. Pracujemy nad poprawą sytuacji i przepraszamy za tymczasowe problemy" – napisał na swoim Facebooku Robert Biedroń.