
Najnowsza płyta Meli Koteluk została nagrana w częstotliwości "zarezerwowanej" dla przyrody. "Istnieje coś takiego, jak naturalny strój dźwięków - szum drzew czy fal, ćwierkanie ptaków odbywa się właśnie na poziomie 432 herców" – mówi Mela Koteluk w rozmowie z naTemat. Rozmawiamy z artystką o magicznej liczbie 432 i kulisach "Migawki".
W październiku zeszłego roku, nie mając żadnych planów dotyczących rozpoczęcia prac nad nowym materiałem, trafiłam na koncert Nicka Cave'a. I po wyjściu z tego koncertu, czekając pod Torwarem na samochód, pojawiła mi się pierwsza melodia z "Migawki" - nagrałam ją na dyktafon, a chwilę potem przeistoczyła się ona w piosenkę "Ja, fala".
Wyobrażam sobie ciebie nagrywającą album w stylowej chatce w głębi lasu. Czy tak było?
Cały etap komponowania był dla nas bardzo dobrym czasem - mieliśmy pełną swobodę czasową, nic nas nie goniło. Mogliśmy spokojnie przyglądać się temu, co z nas odparowuje po dłuższej przerwie. Sam etap rejestracji partii instrumentów i wokali przebiegał kaskadowo - najpierw oczywiście nagraliśmy bębny i do nich wszystko inne jest dogrywane.
Jesteś autorką tekstów na płycie. Traktują o miłości, śmierci i wolności. Zwłaszcza ostatni aspekt mnie najbardziej ciekawi. Czym jest dla ciebie wolność? Czy w dzisiejszych czasach, w dzisiejszej Polsce czujesz się wolna? Czy ci tu dobrze, czy coś ciebie niepokoi?
