Pijana czterolatka, nastolatek po próbie samobójczej, maleńka dziewczynka, której matka roztrzaskała główkę o ścianę — istnieje spora szansa, że takie przypadki trafią ci się na jednym, 12-godzinnym dyżurze. Czasu, żeby, jak mawiają psychologowie, „przepracować” związaną z nimi traumę, nie ma za wiele — często tylko tyle, ile zajmuje przejazd do kolejnego szpitala, na kolejny dyżur. Nie rusza cię to? Mnie też nie. A teraz zastanów się, jak to o nas świadczy.
Nic nowego?
Zanim zaczęłam czytać „Tajemnice pielęgniarek” Marianny Fijewskiej, pomyślałam, nieco zbyt ironicznie, że tytuł powinien brzmieć raczej: „Tajemnice poliszynela”.
Bo niby czego mogę o pracy pielęgniarek nie wiedzieć? Że często pracują ponad siły — potrafię to sobie wyobrazić. Że nie są za tę pracę odpowiednio wynagradzane — żadna tajemnica. Że codziennie stykają się ze śmiercią — fakt.
To, z czego przed lekturą nie zdawałam sobie sprawy, to jak cynicznie brzmi zdanie, którym często kończyłabym dyskusję na powyższe tematy: „Przecież same sobie wybrały taką pracę”.
Pielęgniarki doskonale wiedzą, że myślimy w ten sposób. W przeciwieństwie do nas wiedzą jednak również, jak zgubne skutki ma rzucanie tego argumentu na wiatr dyskusji publicznej. Jedna z bohaterek książki wspomina rozmowę, która miała miejsce podczas jednej z akcji strajkowych:
„Nie wytrzymałam i zadzwoniłam do znajomej, która pracowała w portalu internetowym. Chciałam, żeby napisała artykuł o tym, jak zostałyśmy wydymane, chociaż Polacy uważają inaczej. Powiedziała, że niestety temat strajkujących pielęgniarek nikogo już nie interesuje. „Ludzie mają dość czytania w kółko o tym samym” – ucięła”.
Prawda. Statystyki są bezlitosne: mając do dyspozycji tylko kilka minut na lekturę newsów dnia, większość z nas w kolejnych kartach przeglądarki otwiera te najbardziej „szokujące” i „pełne niedowierzania”. Pielęgniarka, która musi przeżyć za 1500 zł miesięcznie nikogo nie dziwi. A że chce zarabiać więcej? „Też bym chciała, ale o mnie nikt nie napisze” - podpowiada zawistny głosik z tyłu głowy. Przyznajcie się, też go słyszycie.
Co więc sprawiło, że Marianna Fijewska, bądź co bądź, dziennikarka jednego z internetowych portali, zdecydowała się wybrać właśnie ten, pozornie mało ‘click-baitowy’, temat na książkę?
— Lubię podejmować tematy, w których jest prawda. A tej nie znajdziemy w newsach na temat tego, która celebrytka pokazała się bez stanika. Pielęgniarki są tą prawdą otoczone cały czas. W ich rzeczywistości nie ma miejsca na udawanie, bo towarzyszą nam w najważniejszych, czasem najtrudniejszych momentach — tłumaczy Fijewska.
Konstrukcja książki została przemyślana tak, aby tej „prawdy” przekazać jak najwięcej. Fijewska z rzadka komentuje wypowiedzi swoich rozmówczyń. Pole oddaje pielęgniarkom, czasem wplatając wypowiedzi pacjentów, lekarzy, specjalistów, czy też krótki wywiad z Sekretarz Stanu w Ministerstwie Zdrowia.
— O tej grupie zawodowej wiemy bardzo mało — paradoksalnie, bo przecież każdy z nas będzie miał z nią do czynienia. A stereotypów jest mnóstwo: od wrednej herod-baby do dobrej cioci w drewniakach. Ale wszystkie te opinie są błędne — przekonuje autorka.
Moja pierwsza refleksja na temat tego, że sama myślę o pielęgniarkach tylko i wyłącznie stereotypami, pojawiła się wraz z przewróceniem kartki z numerem 85. Z błędnego koła cynizmu wyrywa mnie wypowiedź Katarzyny, która na jednym z mazowieckich szpitalnych oddziałów ratunkowych przepracowała 29 lat.
Trzeba być nienormalnym?
„Jest cholernie trudno. Jeśli ktoś poszedł na pielęgniarstwo z przypadku, to nie poradzi sobie. Tę pracę trzeba czuć i kochać. Oprócz tego trzeba też być trochę nienormalnym, żeby się na nią zdecydować” — czytam i zaczynam się zastanawiać, czy rzeczywiście praca w takich warunkach, pod takim obciążeniem psychicznym, ale i fizycznym, może w ogóle nie pozostawiać śladów na psychice?
— Można być zdrową psychicznie pielęgniarką — potwierdza Fijewska, ale od razu dodaje: — Trzeba mieć świadomość, co może cię spotkać, że w pewnym momencie przyjdzie wypalenie. Takie pielęgniarki nie mają problemu, żeby mówić o swoich uczuciach, nie będą też obawiały się wizyty u terapeuty, jeśli poczują taką potrzebę, ale też nie biorą na siebie dwóch, trzech prac na raz — tłumaczy.
Na darmową pomoc psychologiczną polskie pielęgniarki nie mają co liczyć. Problemem są oczywiście pieniądze, ale nie tylko: Fijewska podejrzewa, że nawet gdyby psycholog był do dyspozycji pielęgniarek, z jego usług korzystałoby niewiele z nich:
— To jest grupa, która niechętnie przyznaje się do swoich słabości. Mają poczucie, że pielęgniarkę zrozumie tylko druga pielęgniarka — komentuje. Rozwiązanie, jakie jej zdaniem mogłoby się sprawdzić, to organizacja grup wsparcia koleżeńskiego.
— Opowiada o nich terapeuta, którego wypowiedzi znajdują się w książce: o określonej godzinie w tygodniu, pielęgniarki mogłyby się spotykać i rozmawiać o najtrudniejszych przypadkach — dodaje Fijewska.
Fakt, że obecna sytuacja, w której pielęgniarki nie mają żadnego zabezpieczenia psychologicznego jest chora — to stwierdzenie, do którego dojdziecie po lekturze „Tajemnic…”. Autorka zauważa jednak, że to tylko część problemu, a do braku wsparcia należy też doliczyć też często niezrozumienie otoczenia — nawet tego medycznego:
— W bardzo trudnej sytuacji są pielęgniarki z oddziałów ratunkowych. Jedna z nich, starsza, tuż przed emeryturą, powiedziała mi, że niedawno pojechała do wypadku. Na miejscu: młody chłopak rozjechany przez TIR-a, części ciała porozrzucane, każda w innym miejscu. Zbierają go do karetki, jeszcze próbują reanimować, ale już jest za późno — umiera, zanim dotrą do szpitala. Pielęgniarka idzie do szefa. Mówi, że te przypadki z młodymi są najcięższe, że trudno jej sobie z nimi radzić. A on jej odpowiada: „Skoro sobie z tym nie radzisz, to może już jesteś za stara, żeby jeździć karetką?” — wspomina autorka.
Siłaczki czy uzależnione od adrenaliny pasjonatki?
Oprócz psychicznego, pielęgniarki dopada realne, fizyczne wyczerpanie — ten fakt wybrzmiewa w ich wypowiedziach niezwykle mocno. Czasem tak mocno, że wydaje się aż przesadzony. Czy w ogóle możliwym jest, aby funkcjonować na tak wysokich obrotach — emocjonalnych i intelektualnych — przez długość trzech dyżurów, czyli 36 godzin?
— Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, ale spotkałam się z jedną z dziewczyn zaraz po jej 24-godzinnym dyżurze — potwierdza Fijewska. - Wierzę, że ona rzeczywiście tyle pracowała. Widziałam to po jej oczach, po tym, jak bardzo była nieprzytomna, po tym, że po jednym drinku już zachowywała się, jakby wypiła trzy — mówi.
Jak długo można tak żyć? Długo. — Wiele z nich zrezygnowało z życia prywatnego, są uzależnionymi od adrenaliny pasjonatkami — przekonuje autorka. Najlepszą ilustracją pasji, jaka charakteryzuje pielęgniarki, mogłaby być wypowiedź Julity:
„Kasia zmarła. Aleks zmarł. Kubuś zmarł. Ale mnóstwo dzieci przeżywa, choć było na skraju śmierci. Widzisz dziecko w stanie niemal agonalnym, a kilka tygodni później obserwujesz, jak z uśmiechem na twarzy i pluszowym dinozaurem pod pachą opuszcza szpital. I wiesz, że przyczyniłaś się do tego, by to dziecko znów mogło być dzieckiem. To bardzo wdzięczna praca”
Problem w tym, że Julita w szpitalu pracuje zaledwie 2 lata. Czy za 20 powie to samo? A może wpisze się w obraz przedstawiany przez Kornelię, jej koleżankę po fachu z nieco dłuższym, bo 4-letnim stażem:
„Im dłużej jesteś pielęgniarką, tym wredniejszym i zimniejszym człowiekiem się stajesz. Widzę to po koleżankach z oddziału”.
Być może obie mają rację. To, co na pewno zostaje w głowie po lekturze „Tajemnic…” to fakt, że każda z przedstawicielek tego zawodu ma inną „prawdę”, której nie można podsumować stwierdzeniem: „Sama sobie taką stworzyła”.
— Nie mamy zielonego pojęcia, z czym zmagają się te kobiety. Jeśli ta książka pomoże w zrozumieniu problemu, misja będzie wykonana — podsumowuje Fijewska.
Artykuł powstał we współpracy z Grupą Wydawniczą Foksal.
Reklama.
Udostępnij: 2439
Kasia
20-letni staż, OIOM, szpital publiczny w Warszawie
Mam umowę o pracę w szpitalu publicznym na OIOM-ie. Żeby dorobić, założyłam jednoosobową działalność gospodarczą i zatrudniłam się na kontrakcie w drugim szpitalu. Potrafię przepracować tam grubo ponad etat – od 200 do 250 godzin miesięcznie. Bywa, że nie śpię po 24 albo 36 godzin.