Prezes znalazł sobie kolejnego wroga u bram Polski. On nie potrafi bez nich żyć. I tu jest problem
Karolina Lewicka
14 marca 2019, 09:49·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 14 marca 2019, 09:49
Bez wroga nie ma życia, przynajmniej dla Prawa i Sprawiedliwości. Jarosław Kaczyński, w pełni tego świadom, wskazał właśnie kolejnego, do użycia już w tej kampanii wyborczej: LGBT.
Reklama.
"Ma być tutaj zastosowana (...) pewna specyficzna socjotechnika (...) mająca zmienić człowieka. W jej centrum jest bardzo wczesna seksualizacja dzieci (...) włosy dęba stają na głowie" – niepokoił się prezes w Jasionce. Chwilę później, w mediach społecznościowych, minister Szefernaker postawił sprawę jasno: "Tegoroczne wybory w Polsce to będzie zderzenie cywilizacji".
Czyli polaryzujemy na całego.
Trzy lata temu wróg także stał u naszych bram. Byli to islamscy imigranci, którzy - według Kaczyńskiego - "nieśli ze sobą mnóstwo zarazków i bakterii”. Zadziałało, PiS pożeglował na antyuchodźczej fali do wyborczego zwycięstwa. Tyle że dziś kryzys migracyjny Unia Europejska ma już za sobą, a żadne z państw członkowskich nie postuluje polityki otwartych drzwi, raczej mówi się o radykalnym uszczelnianiu granic (Macron).
O nieefektywności tej narracji PiS przekonał się zresztą na własnej skórze, kiedy próbował zagrać szturmującymi wybrzeża migrantami w kampanii samorządowej i jedyne, co osiągnął, to mobilizację wyborców Rafała Trzaskowskiego. Dlatego teraz uchodźcy są w głębokim tle, jako punkt dwunasty Deklaracji Europejskiej PiS (STOP nielegalnej imigracji) i to by było na tyle.
Z powodu zmiany i sytuacji i klimatu paląca stała się potrzeba stworzenia zupełnie nowego wroga. Jarosław Kaczyński działa bowiem zgodnie z naukami Carla Schmitta, a ów teoretyk państwa autorytarnego instruował, że "wielka polityka osiąga swój punkt kulminacyjny w momencie, gdy wróg zostaje rozpoznany w całej swej konkretności i wyrazistości".
Nie ma, według Schmitta, ważniejszego celu politycznego niż zdefiniowanie wroga. On to bowiem stanowi esencję polityki, właściwie gwarant jest istnienia oraz punkt wyjścia do wszelkich innych politycznych działań, z wielu powodów.
Figura wroga jest ściśle związana z rolą emocji w życiu (także politycznym) ludzi oraz społeczeństw. Spośród tych kilku podstawowych - obok gniewu, smutku czy radości - fundamentalne znacznie ma strach. Kaczyński budzi w ludziach lęki, bo wie, że od razu będą się oni rozglądać za kimś, kto ten nieprzyjemny stan napięcia złagodzi. I wtedy ponownie wkracza na scenę, i solennie obiecuje rozpiąć parasol chroniący zdrową, polską rodzinę przed tęczowym deszczem.
Nazwani i pokazani palcem wrogowie, czyli jacyś złowrodzy "oni" pozwalają też dookreślić, kim jesteśmy "my" i kto może do "nas" należeć. Tworzy się grupa, kształtuje jej tożsamość i samoświadomość, np. my, polscy katolicy o białym kolorze skóry (kontra wyznawcy Allaha o śniadym obliczu).
Już wiemy, że "ich" inność zagraża temu, w jaki sposób żyjemy "my". Widzenie świata w takich biało-czarnych barwach należy do atawizmów; tylko ci z naszych odległych przodków, którzy odróżniali swego od obcego, przetrwali trudne jaskiniowe czasy. Te pierwotne instynkty wciąż są z nami, stąd wciąż tak silnie działa polaryzacja sceny politycznej czy społecznej.
Wróg mobilizuje też grupę do czynu, w systemie demokratycznym przede wszystkim do udziału w głosowaniu. Wspólnota strachu skutecznie zapędza nas do urn. Dlatego, po wyczerpaniu się potencjału uchodźców, PiS poszło teraz tropem Beaty Kempy, która w poprzedniej kampanii do PE z powodzeniem straszyła w gminach i powiatach potworem gender.
Zresztą, obecne komentarze np. Patryka Jakiego to kalka niegdysiejszych słów Kempy: "Jeżeli nie chcecie państwo, żeby takie historie, jak przebieranie waszych dzieci, dziewczynki za chłopców, chłopców za dziewczynki, się nie wydarzyły, to jest tylko jeden wybór - Zjednoczona Prawica" - mówi wiceminister sprawiedliwości.
Nie wykluczam, że nieustanne tworzenie wroga nie jest tylko cyniczną strategią polityczną, ile leży w naturze prezesa PiS lub w braku jego umiejętności uprawiania polityki opartej na hasłach pozytywnych. Że potrafi tylko szczuć na innych lub rysować kolejne Apokalipsy.
Od początku jego kariery politycznej ofiarami demaskatorskiej pasji padali "wrogowie" od Sasa do Lasa: i polscy biznesmeni, i część działaczy "Solidarności", i Wojskowe Służby Informacyjne, i nasi zachodni sąsiedzi - w obsesji antyniemieckiej, jako żywo gomułkowskiej, Kaczyński nie ma sobie równych od lat.
Tworzył też prezes fałszywe opowieści o postkomunistach potajemnie rządzących Polską, czy o zamachowcach smoleńskich (Tusk z Putinem). Straszył, że Bruksela dybie na naszą suwerenność, kazał nam się bać totalnej opozycji, "pasożytów i pierwotniaków w organizmach uchodźców", a teraz mniejszości seksualnych.
Niezwykle interesujący w tym kontekście jest rzut okiem na cechy przypisywane politycznemu paranoikowi. Takiego jegomościa charakteryzuje (podaję za: Robert Robins, Jerrold Post, Paranoja polityczna. Psychopatologia nienawiści) - nieustanna podejrzliwość i brak zaufania, negatywne nastawienie do świata, kłótliwość, lęk przed urojonymi zamachowcami, mania wielkości oraz ksobność, czyli przekonanie, że świat zaludniają wrogowie, a ów jegomość jest w centrum ich uwagi. Kogo Państwo widzą na tym obrazku?